Przedwczoraj nieupoważniony cywil zdołał dostać się na teren Joint Base Andrews, a następnie – do wnętrza jednego ze stacjonujących tam samolotów Boeing C-40B należących do 89. Skrzydła Transportu Lotniczego. Sprawca na szczęście był nieuzbrojony i najprawdopodobniej nie miał złych zamiarów, toteż sam incydent skończył się na strachu. Miejsce, w którym do niego doszło, sprawia jednak, iż mamy do czynienia z jednym z największych skandali w US Air Force w ostatnich latach.

Rzecz jasna, takie wydarzenie byłoby niewybaczalnym naruszeniem norm bezpieczeństwa w każdej bazie wojskowej, ale w Andrews przybiera wymiar szczególny, ponieważ jest ona domem między innymi samolotów służących do przewozu prezydenta Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza słynnych VC-25A, powszechnie, choć niepoprawnie, utożsamianych z nazwą Air Force One. Co więcej, C-40B wprawdzie rzadko, ale czasami spełniają tę właśnie funkcję (więcej na ten temat w dalszej części artykułu).



W strukturach US Air Force rozpętało się już trzęsienie ziemi. Pełniący obowiązki szefa sił powietrznych John P. Roth i szef sztabu US Air Force generał Charles Q. Brown rozkazali inspektorowi generalnemu sił powietrznych przeprowadzenie „wszechstronnej analizy bezpieczeństwa placówek”. Departament Sił Powietrznych wydał oświadczenie zapewniające, że cała instytucja przywiązuje najwyższą wagę do zabezpieczenia baz.

Analiza obejmie wszystkie placówki sił powietrznych – a także sił kosmicznych – na całym świecie. Osobne dochodzenie wszczęto w sprawie incydentu w bazie Andrews. Tymczasem zarządzono doraźne korekty procedur bezpieczeństwa. Tak czy inaczej można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, iż kilka osób pożegna się ze stanowiskami.

C-40B startujący z portu lotniczego Berlin-Tegel.
(Aero Icarus, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic)

Sprawcę po ujęciu i przesłuchaniu na terenie bazy przekazano w ręce policji, jako że był poszukiwany listem gończym. Niemniej jednak USAF podkreśla, że nie ma on żadnych związków z ugrupowaniami ekstremistycznymi. Nie ujawniono, czy dostał się na teren bazy sam czy też został (potencjalnie zgodnie z przepisami, jako tak zwany Trusted Traveler) wprowadzony przez członka służącego tam personelu, a następnie samowolnie zaczął się wałęsać między stanowiskami postojowymi samolotów.

Analiza zarządzona przez Rotha i Browna to już druga taka procedura na przestrzeni czterech lat. W 2017 roku na teren bazy RAF Mildenhall wdarł się obywatel Wielkiej Brytanii, który samochodem staranował punkt kontrolny, a następnie zderzył się z samolotem. Poprzednik Browna, generał David L. Goldfein, mówił wówczas, że „wyzwanie przeobrażono w sposobność. Przyjrzeliśmy się sobie uważnie w lustrze i doszliśmy do wniosku, że od zbyt wielu lat nie inwestowaliśmy w naszych elitarnych obrońców, fundamentu tego, czym jesteśmy jako globalnie zaangażowany rodzaj sił zbrojnych”.



Zainwestowano wówczas 180 milionów dolarów w nowe wyposażenie dla pododdziałów ochrony baz. Zarządzono również wprowadzenie 900 poprawek. Ostatnią z nich wcielono w życie w lipcu ubiegłego roku. Zapowiada się powtórka z tej wątpliwej rozrywki.

C-40

Boeing C-40 to zmilitaryzowana wersja samolotu pasażerskiego Boeing 737-700C. O ile C-40A Clipper służy w marynarce wojennej, o tyle C-40B i C-40C (niemające nazwy) – w US Air Force. Te ostatnie to zasadniczo samoloty pasażerskie, służące do przewozu personelu, ale C-40B są przystosowane do użycia przez oficerów i urzędników najwyższego szczebla oraz dysponują stosownym do tego zadania pakietem urządzeń komunikacyjnych, a także luksusową kabiną VIP-owską. Obecnie istnieją cztery C-40B.

Sekretarz stanu Mike Pompeo wysiadający z C-40B w Soczi, 2019 rok.
(US Department of State)

Prezydent Stanów Zjednoczonych odbywa podróże długodystansowe głównie na pokładzie Boeinga VC-25A – zmodernizowanego Boeinga 747-200. Dlatego też para VC-25A jest kojarzona ze znakiem wywoławczym Air Force One, należy jednak pamiętać, że w łączności radiowej piloci posługują się nim jedynie w sytuacji, gdy prezydent jest na pokładzie. Jednocześnie każdy inny samolot przewożący w danym momencie amerykańskiego prezydenta automatycznie zyskuje status Air Force One. Na tej samej zasadzie funkcjonuje to w przypadku przewożących prezydenta śmigłowców piechoty morskiej oznaczonych Marine One.



Oprócz pary VC-25A 89. Skrzydło Transportu Lotniczego dysponuje także flotą mniejszych samolotów. Z reguły są one przydzielane urzędnikom niższego szczebla, ale w razie potrzeby może z nich korzystać także prezydent, na przykład kiedy chodzi o lot na mniejszą odległość lub też na lotnisko, którego droga startowa jest zbyt krótka dla VC-25A.

Pierwsza dama Michelle Obama wysiada z C-40B w Pope Air Force Base, 2009 rok.
(US Air Force / Michael Murchison)

Cztery C-32A to w istocie zmodyfikowane Boeingi 757. Najczęściej pełnią one funkcję Air Force Two, czyli samolotu wiceprezydenta USA. Z kolei C-40B z reguły są przydzielane sekretarzom administracji, a także pierwszej damie. W składzie 89. Skrzydła latają też C-37A i C-37B, czyli odpowiednio Gulfstreamy V i Gulfstreamy 550. Nie wiadomo, czy prezydenci Trump, Obama i Bush kiedykolwiek korzystali z tych maszyn, ale wiadomo, że Billowi Clintonowi zdarzało się latać na pokładzie nieużywanych już C-20A, czyli Gulfstreamów III.

Dwa miesiące temu pisaliśmy o podobnie kuriozalnym incydencie, do którego doszło w Rosji. Z samolotu Ił-80 stojącego na lotnisku Taganrog-Jużnyj nieustaleni skradziono część wyposażenia elektronicznego. Iły-80 to powietrzne stanowiska dowodzenia siłami strategicznymi, stanowiące jeden z kluczowych komponentów rosyjskiego arsenału na wypadek pełnoskalowego konfliktu nuklearnego.

Zobacz też: Peruwiańska marynarka wojenna obserwuje chińską flotyllę rybacką

(airforcemag.com)

US Air Force / Capt. Stan Paregien