Dwa i pół miesiąca po przyjęciu do służby lotniskowca Vikrant wszystko wskazuje, że indyjska marynarka wojenna doceniła zalety tej konstrukcji. Jak informuje indyjska gazeta The Tribune, admirałowie zaczęli naciskać na resort obrony, aby zatwierdził budowę drugiego okrętu tej kategorii wagowej zamiast zapowiadanego lotniskowca o wyporności około 70 tysięcy ton.

Ów duży lotniskowiec, porównywalny pod względem rozmiarów z brytyjskim typem Queen Elizabeth czy zwodowanym w tym roku chińskim Fujianem, miałby się nazywać Vishal. W fazie koncepcyjnej pojawiło się kilka ambitnych sugestii, takich jak pozyskanie amerykańskich systemów elektromagnetycznych: katapult EMALS czy lin hamujących AAG.

Jak łatwo zgadnąć, ogromna skala projektu oznacza proporcjonalnie duże ryzyko opóźnień. Nawet Vikrant ich nie uniknął. Zaprojektowany został w 1999 roku, ale dopiero po pięciu latach oficjalnie złożono zamówienie, a stępkę położono w roku 2009. Wodowanie nastąpiło w sierpniu 2013 roku, ale był to dopiero początek różnorakich problemów. Ostatecznie Vikrant rozpoczął próby morskie niemal dokładnie osiem lat po wodowaniu i siedem lat po pierwotnie zakładanej dacie podniesienia bandery.



Dla indyjskiej floty głównym zmartwieniem jest jednak nie rodzimy, ale chiński program lotniskowcowy. Obecnie oba kraje mają do dyspozycji po jednym starszym lotniskowcu pełniącym funkcje szkoleniowe (Vikramaditya i Liaoning) oraz jednym nowszym, zdatnym do służby liniowej (Vikrant i Shandong). Kiedy jednak do służby wejdzie Fujian, Pekin uzyska przewagę i liczbową, i jakościową. Trudno się dziwić, że indyjska admiralicja chce ją jak najszybciej zniwelować.

Jeśli Vishal miałby postać według najambitniejszego planu, niepodobna się spodziewać podniesienia bandery wcześniej niż na początku lat 30., a bardziej prawdopodobna będzie połowa dekady. Do tego czasu Chińczycy najpewniej zdążą już zwodować lotniskowiec typu 004, który rozmiarami ma odpowiadać okrętom typu Nimitz/Ford. W Nowym Delhi istnieje wobec tego obawa, że Indie mogą same się skazać na pozostawanie w tyle za swoim największym rywalem, gdy przecież powinny nadrabiać straty.

Na tym tle budowa drugiego Vikranta faktycznie oferuje pewne korzyści. Przede wszystkim stocznia Cochin Shipyard Ltd w Koczinie ma jeszcze w miarę świeże doświadczenia z budowy poprzedniego lotniskowca, które można by zdyskontować. Według źródeł The Tribune kierownictwo stoczni zapewniło już admirałów, że okręt mógłby powstać w siedem, osiem lat od zatwierdzenia kontraktu, i to pomimo wprowadzenia poprawek do projektu na bazie doświadczeń z prób i początków służby Vikranta.

Budowa drugiego okrętu według tego samego projektu oznaczałaby także wymierne oszczędności. Dla tamtejszej admiralicji jest to istotna sprawa. Napięcia chińsko-indyjskie w Himalajach powoli przekonują decydentów do zwiększania nakładów na wojska lądowe i siły powietrzne. A budżet nie jest z gumy. Ogromny koszt budowy Vishala może być nie do przełknięcia dla polityków.



Ponadto trzeba pamiętać, że lotniskowiec nie może cały czas być w gotowości bojowej. W harmonogramie służby trzeba uwzględnić przerwy na kilku- czy nawet kilkunastomiesięczne pobyty w stoczni. Dwa lotniskowce jednego typu dałyby praktycznie gwarancję, że przynajmniej jeden zawsze będzie gotów do walki, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Brytyjczycy organizują w ten sposób służbę pary lotniskowców typu Queen Elizabeth.

Ale oczywiście nie ma róży bez kolców. W doniesieniach The Tribune pojawia się złowróżbne zdanie: „decyzja o silnikach okrętu zostanie podjęta później”. Jeżeli to prawda, historia indyjskich programów zbrojeniowych każe już teraz zaliczyć zapewnienia o ośmioletnim procesie budowy do pięknych marzeń. Prawdopodobnie Indie chciałyby sobie zostawić otwartą furtkę, tak aby ułatwić negocjacje z Amerykanami (Vikranta napędzają turbiny General Electric LM2500, konkurencją mogłyby być Rolls-Royce MT30). Ale nie do pomyślenia jest, że budowa okrętu mogłaby wykroczyć poza etap projektowy, zanim będzie wiadomo, jakie silniki będą instalowane w kadłubie.

Na później ma być także odłożona decyzja o samolotach bojowych dla Vikranta II. I w tym wypadku można tylko westchnąć. Owszem, myśliwce nie stanowią nieodłącznego elementu lotniskowca i można je w pewnych granicach wymieniać, ale nowoczesny okręt lotniczy to tylko część systemu bojowego i samoloty muszą być z nią ściśle zintegrowane. Vikrant, jako bliski krewniak Admirała Kuzniecowa, został zaprojektowany pod kątem użycia samolotów rosyjskich i rozmiar podnośników ledwo pozwala na używanie maszyn większych niż MiG-i-29K.

Ba, jeszcze niedawno istniały obawy, że będzie to w ogóle niemożliwe, co postawiłoby pod znakiem zapytania cały proces poszukiwania pokładowych wielozadaniowych samolotów bojowych dla indyjskiej marynarki wojennej. Indie już od kilku lat szukają takiego samolotu, na placu boju zostały obecnie Rafale M i F/A-18E/F Block III (ponoć ten pierwszy lepiej wypadł w niedawnych testach porównawczych), ale nie ma wątpliwości, że na Vikrancie będzie im po prostu ciasno. W związku z tym cały program miałby być jedynie wstępem do przygotowania nowoczesnego komponentu lotniczego dla Vishala, który miałby większe podnośniki i przestronniejszy pokład hangarowy.



Jeśli jednak miałby powstać Vikrant II, przydałoby się skorygować projekt tak, aby powiększyć na nim podnośniki, a może i powiększyć hangar. Stoczniowcy zapewniający o możliwości wprowadzenia poprawek mają jednak na myśli raczej drobiazgi w rodzaju polepszenia warunków bytowych załogi czy lepszej aranżacji okrętowego centrum dowodzenia. Każda zmiana strukturalna zaczyna podkopywać zalety płynące z budowy bliźniaczego lotniskowca. I tak oto indyjska marynarka wojenna znajdzie się między młotem a kowadłem.

Wreszcie musimy zwrócić uwagę na jeszcze jeden problem związany z budową Vikranta II: Indie wiedzą, że nie tego potrzebują. Zarówno Vikramaditya, jak i Vikrant miały jedynie przetrzeć drogę dla rodzimego programu budowy pełnowymiarowych „superlotniskowców”. Tylko takie okręty postrzegane są – i w Nowym Delhi, i w Pekinie – jako przydatne w ewentualnej konfrontacji zbrojnej. Lotniskowce o mniejszej wyporności i ze skocznią (która wymusza ograniczenie zapasu paliwa i/lub uzbrojenia startujących samolotów) uznawane są za erzac w myśl zasady: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

Gdyby budowa Vikranta II ruszyła w 2023 roku, pierwsze cięcie blach pod duży lotniskowiec nastąpiłoby w najbardziej optymistycznym scenariuszu około 2029 roku. I po raz kolejny okazałoby się, że najtrwalszym rozwiązaniem jest rozwiązanie pomostowe.

Zobacz też: Czwarty kryzys tajwański. Analiza działań

ministerstwo obrony Indii