Globalne zmagania o utrzymanie i zdobycie wpływów w Afryce wchodzą w kolejną fazę. Coraz aktywniejsze działania militarne Rosji i gospodarcze Chin zachwiały dotychczasowym systemem sojuszy. Niezależnie, czy motywowane są chęcią budowy globalnego imperium, czy intensyfikują współpracę z powodu izolacji w innych regionach, Moskwa i Pekin gotowe są do działania. Nie stawiając wymagań w zakresie przestrzegania praw człowieka, są wygodnymi partnerami dla nowej fali autokratów przejmujących rządy na kontynencie.
Podważenie postzimnowojennego ładu naruszyło wpływy dotychczasowych hegemonów. Przede wszystkim zakwestionowano koncepcję Françafrique — polityczno-ekonomicznej strefy byłych francuskich kolonii utrzymujących ścisłe kontakty z dawną metropolią. Przyczyn osłabienia pozycji Paryża jest wiele. Od nieprawidłowego rozpoznania zmieniających się nastrojów w społeczeństwach afrykańskich aż po doskonalone przez lata rosyjskie kampanie wpływu. O ile Moskwa i Pekin rozwijają swoje wpływy w Afryce, o tyle Francja zdaje się szukać sposobu na możliwie najbardziej bezproblemowe opuszczenie kontynentu.
Pożegnanie z Afryką
W lutym 2023 roku prezydent Emmanuel Macron zapowiedział poważne zmiany w założeniach stojących u podstaw francuskiej obecności w Afryce. Jedną z najważniejszych zmian będzie poważna redukcja liczebności oddziałów stacjonujących w krajach sojuszniczych. Docelowo w Afryce Środkowej i Zachodniej ma pozostać około 600 osób. Według anonimowych źródeł powiązanych z francuskimi siłami zbrojnymi liczebność może zostać tymczasowo zwiększona na prośbę państwa, którego ta decyzja miałaby dotyczyć.
Zgodnie z nowymi założeniami na kontynencie ma pozostać: po 100 osób w Gabonie i Senegalu (obecnie po 350). Nie są to jednak najpoważniejsze redukcje. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej ma stacjonować 100 żołnierzy zamiast obecnych 600, a w Czadzie 300 zamiast tysiąca. Warto w tym momencie przypomnieć, że jeszcze dwa lata temu w Afryce Zachodniej i Gabonie znajdowało się 1600 francuskich żołnierzy, a 5 tysięcy brało udział w operacji „Barkhane” w Sahelu.
This is Colonel Assimi Goita, current military leader of Mali. Upon assuming office in two years, he has expelled French army, he has broken colonial ties with France, he has banned French as official language. pic.twitter.com/dy5RyQeFnw
— Africa Archives ™ (@Africa_Archives) July 29, 2023
Właśnie na sahelskiej pustyni zaczął się upadek francuskiego imperium politycznego w Afryce. Było to związane z dojściem do władzy junt, które, nie uległszy presji politycznej i groźbie izolacji regionalnej, zmieniły architekturę bezpieczeństwa w regionie. Naciski ze strony ECOWAS i Paryża okazały nie tyle nieskuteczne, ile były katalizatorem zbliżenia z krajem, który tylko czekał na okazję do politycznego wejścia do regionu – Rosją.
Pierwszym krajem, w którym uwidoczniła się nadchodząca klęska francuskiej linii politycznej, było Mali. W 2012 roku na Saharze wybuchło powstanie Tuaregów, którzy dążyli do budowy niezależnej republiki – Azawadu. Walka narodowowyzwoleńcza szybko zmieniła charakter, gdy do głosu zaczęli dochodzić zwolennicy budowy muzułmańskiej teokracji. Malijczycy wiedzieli, że sami nie uporają się z kryzysem. Zdecydowali się prosić o wsparcie dawnej metropolii.
Rozpoczęta w 2013 roku interwencja okazała się znacznie większym wyzwaniem, niż początkowo oczekiwano. Z upływem lat obecność Francuzów w Mali, mimo że wyraźnie stabilizowała sytuację, stawała się coraz bardziej niepopularna. Nastroje antyfrancuskie, podsycane przez rosyjską propagandę, stały się niemożliwe do ignorowania. Na napięcia społeczne nałożyła się decyzja władz w Bamako o wynajęciu najemników< z Grupy Wagnera.
O ile Paryż wielokrotnie przymykał oko na korupcję i marnotrawienie wsparcia materialnego przez malijskie siły zbrojne, o tyle sprowadzenie do kraju niesławnych rosyjskich najemników przelało czarę goryczy. Po ochłodzeniu w związku z wynajęciem Wagnerowców Mali zdecydowało o wyrzuceniu francuskich żołnierzy, stanowiących od 2013 roku główny filar bezpieczeństwa kraju. Wycofywanie oddziałów zakończyło się 15 sierpnia, gdy ostatni Francuzi wyjechali do sąsiedniego Nigru, dokąd przeniesiono dowództwo operacji „Barkhane”. Tymczasowo było to najlepsze rozwiązanie. W 2022 roku Francuzi opuścili sąsiednie Burkina Faso. Ważniejsze było jednak to, co stało się rok później w Niamey.
Przebieg kryzysu w Nigrze od początku zapowiadał wydarzenia mogące wstrząsnąć status quo, od zdecydowanej reakcji ECOWAS i Nigerii przez wiszącą na włosku inwazję, do której nie doszło, aż po powstanie sojuszu junt zapowiadającego zbrojny opór wobec siłowego przywrócenia porządku konstytucyjnego w Niamey. Od początku wiadomo też było, że niepokoje w Sahelu uderzą w interesy Francji. Paryż, mimo przyjęcia początkowo bezkompromisowej linii wobec puczystów, uległ. Politycy i społeczność międzynarodowa zdecydowali, że nikt nie będzie umierał za demokrację w Nigrze.
24 września prezydent Emmanuel Macron ogłosił decyzję o wycofaniu wszystkich francuskich oddziałów stacjonujących w Nigrze do końca 2023 roku. Paryż ogłosił, że cały liczący 1500 osób kontyngent zostanie odwołany do kraju, ponieważ francuscy żołnierze „nie będą zakładnikami puczystów”.
Od upadku imperiów kolonialnych nowe państwa intensywnie walczyły o uznanie swojej pełnej podmiotowości na arenie międzynarodowej. Mimo że formalnie są niepodległe i niezależne, wiele z nich bez wsparcia z zewnątrz nie jest w stanie spełniać swoich podstawowych funkcji. Burkina Faso, Mali, Niger i wiele innych krajów w regionie nie ma siły (ani wojskowej, ani policyjnej), aby zapewnić bezpieczeństwo ludności. Dlatego wiele z nich nie mogło pozwolić sobie na faktyczne zerwanie zależności od dawnych metropolii. Zdaje się jednak, iż Francuzi nie zauważyli zmiany w realiach międzynarodowych.
Mimo fizycznej obecności francuskich oddziałów w Afryce Zachodniej okazało się, że Paryż nie jest niezastąpiony w lokalnej architekturze bezpieczeństwa. Wkroczenie na kontynent chińskich inwestycji i kredytów z jednej strony, a rosyjskich najemników z drugiej, oznaczało początek przemian, które obecnie stają się niemożliwe do zatrzymania. Paryż robi dobrą minę do złej gry. Jean-Marie Bockel, osobisty wysłannik prezydenta Macrona do Afryki, w maju utrzymywał, że mimo redukcji obecności wojskowej Francja nadal będzie utrzymywać bliskie relacje gospodarcze z partnerami na kontynencie. Mimo to Paryż zapowiedział, że zamierza się przede wszystkim wycofać z operacji bojowych oraz skupić się na wsparciu logistycznym i szkoleniowym oferowanym lokalnym siłom.
Saw a clip of French soldiers arrested and disarmed near Adre, Sudan, after they were caught lurking around with no clear mission orders. This is hardly a surprise. Colonial rule ended 60+ years ago yet France continues to regard Africa as an exclusive sphere of influence. pic.twitter.com/xHsyIotlfa
— Defense News Nigeria (@DefenseNigeria) June 19, 2023
Utrata kolejnego sojusznika?
Krajem, na który należy zwrócić szczególną uwagę, jest Czad. Po wycofaniu sił amerykańskich pozostało tam tysiąc Francuzów, jednak zgodnie z zapowiedzianym planem i tu dojdzie do poważnej redukcji. Opublikowana 1 maja decyzja o wycofaniu amerykańskiego personelu z bazy Adji Kossei miała większe znaczenie symboliczne niż militarne, Czad opuściło zaledwie 60 członków amerykańskich sił specjalnych (relokowano ich do Niemiec). Na miejscu pozostało około 40 osób, głównie żołnierzy piechoty morskiej stanowiących ochronę ambasady. Wycofanie z bazy w Ndżamenie jest bardziej krokiem politycznym niż wojskowym, jednak może być ważnym sygnałem wysłanym do zagranicznych partnerów: kraj jest gotowy na radykalne decyzje.
Należy zwrócić uwagę na sąsiadów Czadu. Otoczony przez sahelskie junty, Libię, Sudan i Republikę Środkowoafrykańską, stanowi wyspę francuskich wpływów otoczoną przez państwa współpracujące blisko z Rosją. Poważna redukcja obecności w Ndżamenie może sugerować, że tamtejszy rząd zdobędzie dodatkową motywację do szukania bliższych związków wojskowo-politycznych z innymi partnerami, a w tym kontekście Rosjanie są niemal pod ręką.
Warto przy tym wspomnieć, że od lat trwa wojna w sieci. Głównymi polami bitew były wiadomości dotyczące sytuacji w Egipcie, Libii, Sudanie i Republice Środkowoafrykańskiej. Przedstawiciele mocarstw, za pośrednictwem fałszywych kont, komentowali wzajemnie swoje wpisy, wdawali się w długie dyskusje, a nawet próbowali zapraszać się do znajomych w celu lepszej inwigilacji. W dość przewidywalny sposób padały oskarżenia o prowadzenie imperialistycznej polityki i rzucano dużo przekleństw. Warto jednak wspomnieć, że konta francuskie, udające zaangażowanych politycznie Afrykanów, zazwyczaj skupiały się na chwaleniu polityki prowadzonej przez Paryż na kontynencie.
Ujawnienie w 2020 roku istnienia francuskiej siatki fałszywych kont ukazuje, że również państwa zachodnie angażują się w działania dezinformacyjne w internecie. Wyganianie diabła szatanem może jednak okazać się długookresowo przeszkodą, której koszty znacznie przewyższą doraźne korzyści. Utrata wiarygodności przez media francuskojęzyczne w oczach Afrykanów byłaby ogromnym ciosem dla interesów Paryża na terenie dawnych kolonii. W ostatnich dekadach doszło do daleko posuniętych zmian w globalnych systemach bezpieczeństwa. Świat stał się wielowektorowy i autorytarne junty mogą wybierać, z kim będą współpracować. Tam, gdzie zabraknie Amerykanów, pojawią się Chińczycy, Rosjanie albo jedna z dziesiątek prywatnych, lub pozornie prywatnych, firm wojskowych.