Kiedy Izrael zabił Ismaila Hanijję, najwyższy przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei oświadczył, że Islamska Republika musi pomścić śmierć szefa hamasowskiego politbiura. Hanijja był przecież nie tylko sojusznikiem Iranu, ale w chwili śmierci także jego gościem, przybyłym na inaugurację nowego prezydenta Masuda Pezeszkiana. Mało tego – na czas pobytu w Teheranie Hanijja zatrzymał się w w budynku będącym swoistym hotelem dla VIP-ów należącym do Pasdaranów. Zamach na jego życie oznaczał więc dla Iranu nie tylko potwarz, ale także kompromitację.

W takim kontekście uderzenie odwetowe wydaje się nieuniknione. Mało tego, powinno być prze­pro­wa­dzone na niespotykaną wcześniej skalę, która zmaże plamę hańby. Minął jednak ponad tydzień, a ataku jak nie było, tak nie ma. W kwietniu Iran odpowiedział na zbom­bar­do­wa­nie irańskiego konsulatu w Damaszku i śmierć generała brygady Moham­mada Rezy Zahediego po dwunastu dniach, toteż wciąż, można by rzec, trzymamy się harmonogramu.

Dowódca Sił Ghods Esmail Ghaani miał wysłać list nowemu szefowi Hamasu Jahji Sinwarowi z obietnicą, iż Iran pomści śmierć Hanijji. Ale z Teheranu dochodzą wiadomości świadczące o tym, że część obozu władzy wolałaby odpuścić.

Według informacji brytyjskiego kanału telewizyjnego Iran Inter­national – nadającego po persku i mającego powiązania z rządem Arabii Saudyjskiej – prezydent Pezeszkian miał poprosić Chameneia, aby ten nie zarządzał ataku na Izrael. Obawy nowego prezydenta dotyczą oczy­wiście nie tego, co mogłoby się stać w Izraelu, ale tego, co stałoby się w Iranie po niechybnym izraelskim ataku odwetowym.

Biorąc poprawkę na profil ideo­lo­giczny Iran International, trzeba stwierdzić, że apokaliptyczne prognozy Pezeszkiana – grożące wręcz zawaleniem się całego państwa – mogły zostać wyolbrzymione po drodze. Ale faktem pozostaje, że zagrożenie jest dziś większe niż cztery miesiące temu. Wówczas uderzenie na stanowisko obrony przeciw­lot­ni­czej pod Isfahanem, broniące miasta i portu lotniczego oraz pobliskich instalacji nuklearnych w Natanzie – było w gruncie rzeczy pogrożeniem paluszkiem ajatollahom.

Od tego czasu wiele się zmieniło. Przede wszystkim Izrael zaczął demonstrować większą gotowość do atakowania tak zwanych celów o dużej wartości. Owszem, jednym z nich był Hanijja. Kolejnym – Fuad Szukr, prawa ręka wodza Hezbollahu, Hasana Nasr Allaha. Trzeba też pamiętać o efektownym nalocie na Hudajdę.

Zwłaszcza ten ostatni powinien być brany pod uwagę. Owszem, Izrael mógłby spróbować zrzucić bombę na głowę Hosejna Salamiego, dowódcy Pasdaranów. Ale zarówno on, jak i inni przywódcy Islamskiej Republiki na pewno będą czekali na izraelskie uderzenie w schronach. Casus Hanijji dowodzi, że mógłby ich tam zabić Mosad. Ale siły powietrzne – raczej nie.

Dlatego wskazujemy na Hudajdę. Był to pierwszy w historii atak Izraela na cel w Jemenie i zara­zem jedna z naj­bar­dziej dale­ko­sięż­nych operacji bojowych w historii Chel ha-Awir. Izraelczycy zniszczyli tam bazę paliw i dźwigi portowe.

W Iranie podobnym celem mogłyby być instalacje naftowe na wyspie Chark, w północnej części Zatoki Perskiej. Podczas wojny w latach 80. wyspa była regularnie atakowana przez Irakijczyków, co ostatecznie wymusiło przeniesienie punktu przeładunkowego ropy na oddaloną 450 kilometrów na południowy-zachód wyspę Sirri. Obecnie Chark znów odgrywa tę samą rolę co dawniej i stanowi wyjątkowo soczysty cel. Na pewno silnie broniony, ale przecież Isfahan też był silnie broniony.

Dla Iranu utrata instalacji na Chark byłaby wyjątkowo bolesnym ciosem, nawet bardziej teraz niż w latach 80. Wyspa leży też stosunkowo blisko Izraela, zaledwie 1700 kilometrów, jeśli przyjmiemy drogę nad Syrią i Irakiem. Do Hudajdy było dalej.

Północna część Zatoki Perskiej.
(NASA)

Podczas rozmowy z prezydentem Chamenei, do którego należy ostateczna decyzja, miał przyjmować niejednoznaczne stanowisko – słuchał argumentów Pezeszkiana, ale nie zdradzał, czy się z nimi zgadza czy nie. Tymczasem przywódca Ruchu Huti Abd al‑Malik al‑Huti oświadczył, że nadchodzi odpowiedź na izraelskie ataki. Możliwe, że jemeńscy rebelianci zaatakują na własną rękę, ale praw­do­po­dob­nie będą koordynować swoje działania z Iranem, tak że jeśli Iran zrezygnuje – oni też tak uczynią.

Oczywiście sens rozważań o moż­li­wych celach stoi pod znakiem zapytania, dopóki nie wiemy, czy i jak Iran odegra się za Hanijję. Przy­pom­nijmy, że nalot na Hudajdę nie był tak naprawdę odwetem za atak Hutich na Izrael sensu stricto. Eksplozja drona wysłanego przez jemeńskich rebeliantów do Tel Awiwu zabiła jedną osobę, 50-letniego Jewgienija Perdera, i raniła kolejne dziesięć. Dron został wykryty przez system obrony powietrznej, jednak z powodu błędu ludzkiego uniknął zestrzelenia. I to właśnie za śmierć swojego obywatela Izrael zadał Hutim tak dotkliwy cios – nie za jednego drona, ale za jedno życie.

Porównajmy kwietniowy atak Iranu na Izrael. Operacja „Szczera Obiet­nica” obej­mo­wała wypuszczenie około 170 samolotów pocisków, około 30 klasycznych pocisków manew­ru­ją­cych i około 120 pocisków balis­tycz­nych. Daje to łącznie ponad 320 efektorów (najwyższa spoty­kana liczba to 331), z których praw­do­po­dob­nie około 310 zestrze­lono. Wskutek ataku ciężko ranne zostało jedno dziecko, ale poza tym szkody okazały się minimalne. Na niwie wojs­ko­wej ograniczyły się do powierz­chownych uszkodzeń na terenie baz lotniczych Ramon i Newatim.

Reakcja Izraela była więc powściąg­liwa i – przede wszystkim – miała charakter czysto wojskowy. Oczywiście nie zapominajmy też o innym czynniku, który wymusza ograniczenie eskalacji: Huti nie bardzo mieli jak przeprowadzić masowy odwet. Iran taką możliwość ma. Izraelowi opłacało się więc przeprowadzić uderzenie o charakterze chirurgicznym.

Ale gdyby irański atak zakończył się bardziej krwawo? Likwidacja Szukra była przecież zemstą za masakrę w Madżdal Szams, gdzie pocisk rakie­towy Hezbollahu zabił dwanaś­cioro dzieci ze społeczności druzyjskiej i ranił ponad 40 osób. Jeśli odwet za śmierć Hanijji przyniesie podobną liczbę ofiar, reakcja Izraela będzie proporcjonalnie mocniejsza.

Zwieranie obrony

Tymczasem Izrael i jego sojusznicy szykują się na odparcie irańskiego uderzenia. Bądź co bądź to najlepszy sposób na uniknięcie eskalacji – jeśli z dużej chmury znów spadnie mały deszcz, Izrael będzie mógł wzruszyć ramionami i ograniczyć się do symbolicznej odpowiedzi.

Przypomnijmy, że poprzednio Izrael otrzymał szerokie wsparcie sojuszników. Według informacji z Pentagonu amerykańskie myśliwce wielozadaniowe F-15E Strike Eagle (z 335. i 494. Eskadry Myśliwskiej) oraz F-16 Fighting Falcon zestrzeliły łącznie ponad siedemdziesiąt irańskich dronów. Bateria systemu Patriot rozmieszczona w Iraku strąciła jeden pocisk balistyczny, a niszczyciele USS Arleigh Burke (DDG 51) i USS Carney (DDG 64) działające na Morzu Śródziemnym – co najmniej cztery kolejne. Amerykanie po raz pierwszy w historii użyli pocisków anty­balis­tycz­nych SM-3.

Izraelczycy zaangażowali praktycznie całą swoją wielowarstwową obronę powietrzną. Pociski balistyczne były przechwytywane za pomocą efektorów systemów Chec 2 i 3, natomiast drony i pociski manew­ru­jące padały ofiarą systemu Kela Dawid (na zdjęciu tytułowym) z ograniczonym udziałem systemu Kipat Bar’zel. Zabrakło praktycznie tylko systemu laserowego Keren Bar’zel, który wciąż nie jest w pełni gotowy do służby. W powietrzu czuwały zaś myśliwce ze wszystkich eskadr.

Pewną liczbę dronów strąciły także brytyjskie Typhoony z Cypru (które działały nad Irakiem i Syrią, ale nie nad Izraelem) i francuskie Rafale’e stac­jo­nujące w Jordanii (co ciekawe, Francuzi włączyli się do walki na prośbę Ammanu, a nie Jerozolimy). RAF‑owskie maszyny jeszcze kilka dni wcześniej stacjonowały w rumuńskiej bazie imienia Mihaila Kogăl­ni­ceanu, gdzie od ubiegłego miesiąca wykonywały zadania air policing; odwołano je stamtąd, aby skierować je do walki z tak zwanym Państwem Islamskim, co z kolei pozwoliło zaangażować amerykańskie myśliwce do obrony Izraela.

Swoistą sensacją była jednak infor­macja o udziale państw arabskich – Arabii Saudyjskiej i właśnie Jordanii – w obronie Izraela. Widzimy tu bez wątpienia kolejny krok w stronę nowego układu sił na Bliskim Wschodzie. Proces odprężenia na linii Rijad–Jerozolima trwa od lat, niemal równie długo jak irańsko-saudyjska wojna zastępcza w Jemenie i rywalizacja o dominację w świecie islamu. Teoretycznie można więc stwierdzić, iż Saudowie wykonali po prostu następny logiczny krok. Ale nie można nie zauważyć przełomu w postrzeganiu sojuszy i wrogości – królestwo Saudów, którego władcy mienią się sługami dwu świętych przybytków (meczetów w Medynie i Mekce), pomogło Państwu Żydowskiemu w walce z innym państwem muzułmańskim, szyickim wprawdzie, a nie sunnickim, ale jednak muzułmańskim.

O ile Saudowie „tylko” śledzili irańskie drony i przekazywali informacje, o tyle Jordańczycy posunęli się jeszcze dalej i włączyli się do walki bezpośrednio. Zarówno jordańska obrona przeciw­lotnicza, jak i jordańskie myśliwce zestrzeliły nieujawnioną liczbę pocisków. Mimo że Jordania ogłosiła, iż jedynie dbała o bezpieczeństwo własnej przestrzeni powietrznej, w mediach społecz­noś­cio­wych posypały się oskarżenia pod adresem króla Jordanii o zdradę islamu.

Obecnie trwają analogiczne przygo­to­wania. Zarówno Amman, jak i Rijad ostrzegły już Irańczyków, że jeśli znów będą atakować Izrael, muszą to czynić bez naruszania przestrzeni powietrznej Jordanii i Arabii Saudyjskiej. Trudno sobie wyobrazić, jak mogłoby to działać w praktyce – pozostałby jedynie szlak nad Syrią. Zresztą oba te kraje raczej nie liczą na to, iż takie ostrzeżenia poskutkują. Mamy tu do czynienia z kładzeniem fundamentów. Haszymidzi i Saudowie zapowiadają Irańczykom, iż znów pomogą w obronie Izraela, a jednocześnie nadają tym słowom formę, która powinna być do zaakceptowania dla ludności.

F/A-18E z eskadry VFA-34 ląduje na pokładzie Theodore’a Roosevelta, 25 lipca 2024 roku.
(US Navy)

Amerykanie również zbierają duże siły. Obecnie na Bliskim Wschodzie znajduje się lotniskowiec USS Theodore Roosevelt (CVN 71), ale na miejsce zmierza już z Pacyfiku USS Abraham Lincoln (CVN 72). Wcześniej przez wiele miesięcy działał tam USS Dwight D. Eisenhower (CVN 69) – to on uczestniczył w odparciu poprzedniego ataku na Izrael – ale po dwóch przedłużeniach rejsu operacyjnego dalsze trzymanie okrętu (i załogi) poza krajem było już praktycznie niemożliwe. Dlatego też sekretarz obrony Lloyd Austin przekierował na Bliski Wschód Roosevelta, a teraz Roosevelt – którego pobyt na morzu także się przedłużył – będzie zluzowany przez Lincolna.

Formalnie rzecz ujmując, pod egidą Dowództwa Centralnego powinien teraz działać USS Harry S. Truman (CVN 75), który w przeciwieństwie do Roosevelta i Lincolna ma port macie­rzysty na wschodnim wybrzeżu USA. Ale Truman na razie jest w trakcie szkolenia przygotowującego do rejsu operacyjnego. Obecność CVN 72 stała się więc niezbędna. Oprócz lotniskowców Amerykanie skierowali na Bliski Wschód okręty zdolne do zestrzeliwania pocisków balistycznych (ponoć jest to aż sześć niszczycieli typu Arleigh Burke).

W gotowości czeka też Grupa Desan­towa Szybkiego Reago­wania Waspa, złożona z okrętów desan­to­wych USS Wasp (LHD 1), USS New York (LPD 21) i USS Oak Hill (LSD 51). Jej zadaniem będzie przede wszystkim ewakuacja Amerykanów z Libanu.

Część załogi Roosevelta zostanie jednak na Bliskim Wschodzie. Już tydzień temu w bazie imienia Mowaffaka as-Saltiego w północnej Jordanii pojawiły się Super Hornety z eskadry VFA-25 „Fist of the Fleet”. Wiadomo również, że w gotowości do dyżurowania w powietrzu jest co najmniej jeden E-2D Advanced Hawkeye, który będzie bezcennym źródłem informacji o nadlatujących dronach i pociskach. Maszyna na poniższym nagraniu także normalnie stacjonuje na Roosevelcie – pochodzi z eskadry VAW-115 „Liberty Bells”.

Oczywiście także US Air Force przygo­towuje myśliwce do obrony Izraela. 8 sierpnia na miejsce przyleciały F-22A Raptory. Wcześniej na Bliski Wschód przebazowano też F-16 z Aviano i prawdopodobnie F-15E z RAF Laken­heath. Dokładna liczba samolotów zaangażowanych w operację pozostanie oczywiście tajna.

Odnotujmy również na koniec przygotowania po stronie Iranu. Kilka dni temu Pasdarani pochwalili się wprowadzeniem do służby w swojej marynarce wojennej (która działa niezależnie od marynarki wojennej Arteszu, czyli regularnych sił zbrojnych) nowych pocisków manewrujących, rzekomo niewykrywalnych. W ostatnim czasie formacja miała otrzymać łącznie 2654 pociski manewrujące i drony różnych klas i typów.

IDF Spokesperson's Unit / CC BY-SA 3.0