Pogarsza się położenie Amerykanów w Afryce. Po wyrzuceniu amerykańskich żołnierzy z Nigru teraz przyszła pora na Czad. Wycofanie z bazy w Ndżamenie jest bardziej krokiem politycznym niż wojskowym, jednak może być ważnym sygnałem wysłanym do zagranicznych partnerów: kraj jest gotowy na radykalne decyzje.
Problemy zaczęły się na początku kwietnia. Dziennikarze Reutersa dotarli do listu datowanego na 4 kwietnia 2024 roku, wysłanego przez dowódcę czadyjskich sił powietrznych Idrissa Amine’a Ahmeda do attaché wojskowego w ambasadzie w Ndżamenie. Wzywał on do wstrzymania wszelkiej aktywności w bazie Adji Kossei w pobliżu stolicy.
Przyjęcie konfrontacyjnego kursu w polityce Czadu wiązano ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Zaplanowane na 6 maja wybory mogą okazać się przełomem w politycznym krajobrazie tej części Afryki. Byłoby to pierwsze pokojowe przekazanie władzy w kraju, w którym rządzi wojskowa junta. Tymczasowa głowa państwa – generał Mahamat Déby Itno – objęła rządy po ojcu, który zginął w 2021 roku podczas starcia z rebeliantami na północy kraju.
Obejmując rządy, generał Déby zawiesił obowiązywanie konstytucji, zawieszono też działanie parlamentu i tymczasowo zamknięto granice państwa. Opozycja podaje w wątpliwość uczciwość nadchodzących wyborów. Można jednak podejrzewać, że na samym końcu kampanii wydalenie Amerykanów może być ważnym elementem tworzenia narracji. Antykolonializm i podkreślanie niezależności jest istotne dla społeczeństw wielu państw regionu.
Opublikowana 1 maja 2024 roku decyzja o wycofaniu amerykańskiego personelu z bazy Adji Kossei ma większe znaczenie symboliczne niż militarne. W kraju nadal bowiem stacjonuje tysiąc francuskich żołnierzy. Tymczasem Czad opuściło zaledwie 60 członków amerykańskich sił specjalnych (relokowano ich do Niemiec). Na miejscu pozostało około 40 osób, głównie żołnierzy piechoty morskiej stanowiących ochronę ambasady.

Żołnierze sił specjalnych US Army ćwiczą desant spadochronowy na lotnisku w Ndżamenie.
(US Army / Richard Bumgardner)
Samo wycofanie należy postrzegać w szerszym kontekście tracenia przez Stany Zjednoczone wpływów w Afryce. Po wyrzuceniu żołnierzy z sąsiedniego Nigru to właśnie Czad postrzegany był jako potencjalne miejsce przesunięcia sił. Decyzja władz w Ndżamenie przecięła jednak te domysły.
Rzecznik Pentagonu major Pete Nguyen wprost stwierdził, że z perspektywy Stanów Zjednoczonych wycofanie żołnierzy postrzegane jest jako tymczasowe. Rządy obu państw mają wznowić rozmowy o kontynuowaniu współpracy w zakresie polityki bezpieczeństwa po wyborach.
Gra o wpływy
Generał Michael Langley, stojący na czele Dowództwa Afrykańskiego, uważa, że za obecnie napięcia na linii Stany Zjednoczone–Niger odpowiadają rosyjskie kampanie dezinformacyjne. Wskazując afrykański internet jako kolejne pole walki o wpływy z Kremlem, generał potwierdził, że prosił Departament Stanu o przeznaczenie dodatkowych funduszy na odpieranie propagandowej ofensywy Moskwy.
Obecnie w całej Afryce jest ponad 600 milionów internautów. Gwałtowny rozwój dostępu do internetu sprawił, że dobrze zaplanowane i przeprowadzone kampanie Kremla przynoszą sukcesy. Wykorzystując antyzachodnie resentymenty wielu społeczeństw i dobre relacje odziedziczone po ZSRR, Moskwa jest w stanie, przy stosunkowo niskich nakładach, skutecznie wpływać na nastroje w Sahelu.
They say the departure from Chad is less consequential and potentially less permanent than in Niger, where the U.S. is this week starting negotiations about a withdrawal of more than 1,000 soldiers, partly because their mission had changed in recent years pic.twitter.com/lWZitkkOFt
— Rachel Chason (@Rachel_Chason) April 26, 2024
Warto przy tym wspomnieć, że od lat trwa wojna w sieci. Głównymi polami bitew były wiadomości dotyczące sytuacji w Egipcie, Libii, Sudanie i Republice Środkowoafrykańskiej. Przedstawiciele mocarstw, za pośrednictwem fałszywych kont, komentowali wzajemnie swoje wpisy, wdawali się w długie dyskusje, a nawet próbowali zapraszać się do znajomych w celu lepszej inwigilacji. W dość przewidywalny sposób padały oskarżenia o prowadzenie imperialistycznej polityki i rzucano dużo przekleństw. Warto jednak wspomnieć, że konta francuskie, udające zaangażowanych politycznie Afrykanów, zazwyczaj skupiały się na chwaleniu polityki prowadzonej przez Paryż na kontynencie.
Ujawnienie w 2020 roku istnienia francuskiej siatki fałszywych kont ukazuje, że również państwa zachodnie angażują się w działania dezinformacyjne w internecie. Wyganianie diabła szatanem może jednak okazać się długookresowo przeszkodą, której koszty znacznie przewyższą doraźne korzyści. Utrata wiarygodności mediów francuskojęzycznych w oczach Afrykanów byłaby ogromnym ciosem dla interesów Paryża na terenie dawnych kolonii.
W ostatnich dekadach doszło do daleko posuniętych zmian w globalnych systemach bezpieczeństwa. Świat stał się wielowektorowy i autorytarne junty mogą wybierać, z kim będą współpracować. Tam, gdzie zabraknie Amerykanów, pojawią się Chińczycy, Rosjanie albo jedna z dziesiątek prywatnych, lub pozornie prywatnych, firm wojskowych.