Rosja mocno zaznacza swoją obecność na tegorocznym salonie Dubai Airshow. Największe zainteresowanie wzbudza promocja myśliwca Checkmate, pojawiają się jednak również inne, mniej przebojowe informacje. Po latach trudnych negocjacji i innych problemów miały wreszcie ruszyć dostawy systemu przeciwlotniczego S-400 Triumf dla Indii. Warto pamiętać, że ten sam system zakupiły również Chiny, postrzegane przez Indie jako główne zagrożenie dla własnego bezpieczeństwa. Oba państwa rozpoczęły rozmowy w sprawie pozyskania S-400 mniej więcej w tym samym czasie, jednak dostawy dla Państwa Środka ruszyły już trzy lata temu. Nie oznacza to jednak, iż realizacja chińskiego kontraktu przebiegała bezproblemowo.

O rozpoczęciu dostaw dla Indii poinformował Dmitrij Szugajew, szef rosyjskiej Federalnej Służby do spraw Współpracy Wojskowo-Technicznej. W rozmowie z kontrolowanym przez Kreml serwisem Sputnik stwierdził, że dostawy przebiegają zgodnie z harmonogramem. Z kolei Dyrektor generalny Rosoboroneksportu Aleksandr Michiejew, również obecny w Dubaju, powiedział agencji TASS, że dostawy rozpoczęły się wcześniej, niż planowano, a pierwszy kompletny zestaw powinien zostać dostarczony do końca tego roku.



Długo niczym w bollywoodzkim filmie

Indie zainteresowały się S-400 w roku 2015, rok po Chinach. Negocjacje, chociaż burzliwe, przebiegały zaskakująco szybko, porozumienie osiągnięto już w maju 2016 roku. Początkowo Indie chciały kupić dwanaście kompletnych systemów, jednak w grudniu 2015 Rada do spraw Zakupów Obronnych zaakceptowała pozyskanie wyposażenia dla pięciu dywizjonów. W pierwszej kolejności systemy trafią do jednostek chroniących duże miasta, takie jak Delhi, Kolkata i Bangaluru. Według pierwotnego planu dostawy miały rozpocząć się już w roku 2017, czyli w tym samym czasie co dla Chin. Realizacja kontraktu miała zakończyć się w roku 2022.

Osiągnięcie porozumienia nie oznaczało jednak podpisania kontraktu. Negocjacje były bardzo gwałtowne, a wzajemna lista skarg i zażaleń stale się wydłużała. Głównymi punktami zapalnymi były cena, zakres szkolenia, obsługa serwisowa i transfer technologii pocisków. Rosja żądała za pięć zestawów dywizjonowych 5,5 miliarda dolarów, Indie nie chciały zapłacić więcej niż 4,5 miliarda dolarów. Na początku roku 2018 rozmowy utknęły w martwym punkcie. Rosja chciała jednak sprzedać S-400, zaś Indie w obliczu rozpoczęcia dostaw systemu do Chin zaczęły iść na ustępstwa. Kontrakt podpisano 5 października 2018 roku na spotkaniu prezydenta Władimira Putnia i premiera Narendry Modiego podczas rosyjsko-indyjskiego szczytu w Nowym Delhi. Indie ostatecznie zgodziły się na cenę 5,43 miliarda dolarów.

Narendra Modi i Władimir Putin.
(Kremlin.ru)

Naciski z Waszyngtonu

Podpisanie kontraktu nie oznaczało końca kłopotów. Do gry włączył się bowiem Waszyngton. Administracja Donalda Trumpa zaczęła naciskać na Nowe Delhi, aby zrezygnowało z zakupu S-400. W Indiach rosły obawy, że kupno systemu może ściągnąć na kraj amerykańskie sankcje. Wprowadzony w roku 2018 National Defense Authorization Act (NDAA) upoważnił waszyngtońską administrację do nakładania w pewnych okolicznościach sankcji na państwa kupujące rosyjską broń.

Pesymistyczne nastroje starała się uspokoić ambasada USA w Nowym Delhi, która w oficjalnym komunikacie stwierdziła, że celem sankcji jest ukaranie Rosji, a nie ograniczenie zdolności militarnych państw sojuszniczych. W podobnym duchu wypowiadał się ówczesny sekretarz obrony James Mattis, który prosił kongres, aby nie obejmować sankcjami państw tradycyjnie kupujących broń w Rosji, za to zainteresowanych pozyskaniem amerykańskiego sprzętu. Do tej grupy zaliczył Indie, Indonezję i Wietnam.



W przeciwieństwie do Turcji, którą obłożono sankcjami i wyrzucono z programu F-35 za kupno S-400, w przypadku Indii administracja Trumpa przyjęła bardziej ugodową strategię. Już we wrześnio 2018 roku, a więc jeszcze przed podpisaniem kontraktu z Rosją, Indie i Stany Zjednoczone zorganizowały pierwsze spotkanie delegacji ministerstw obrony, spraw zagranicznych i przemysłu. Według indyjskich mediów amerykańska oferta stawała się coraz bardziej rozbudowana. W tle cały czas wisiała groźba sankcji, jednak w zamian za rezygnację z S-400 Indie miałyby otrzymać możliwość kupna systemów THAAD i Patriot PAC-3.

Nowe Delhi podchodziło do tych propozycji z dystansem. Plan budowy wielowarstwowego systemu obrony przeciwlotniczej zakładały wykorzystanie systemów produkcji rosyjskiej, izraelskiej i krajowej, takich jak system średniego zasięgu Akash. Sam S-400 ma odgrywać istotną rolę w kalkulacjach indyjskich wojskowych. Jest traktowany jako element zarówno obrony, jak i strategicznego odstraszania względem Chin i Pakistanu.

Stacja radiolokacyjna 96Ł6E.
(Vitaly V. Kuzmin, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

W połowie 2019 roku pojawiły się doniesienia, że dodatkową nagrodą za rezygnację z S-400 mógłby być F-35. Co szczególnie istotne, oferta miałaby objąć nie tylko F-35A, ale także F-35C. Tym sposobem poszukująca nowych myśliwców dla swoich lotniskowców indyjska marynarka wojenna stałaby się drugim po US Navy użytkownikiem pokładowej wersji Lightninga II. Indyjskie lotnictwo wyraziło wprawdzie na początku roku 2018 zainteresowanie F-35, ale sprawa do dzisiaj nie nabrała oficjalnego trybu.

Indie były więc zdeterminowane, aby kupić S-400, a w celu ograniczenia ryzyka sankcji rozważano różne sposoby płatności. Jednym z proponowanych wariantów było rozliczenie kontraktu w euro. Ostatecznie na Indie nie spadły żadne sankcje, a pierwszą transzę płatności w wysokości 800 milionów dolarów zrealizowano w roku 2019.



Nie oznacza to jednak, iż Amerykanie, a przynajmniej jastrzębie, pogodzili się z sytuacją. W niedawnym artykule dla The Hill, były doradca Trumpa do spraw bezpieczeństwa, John Bolton, stwierdził, że kupując S-400, Indie działają na własną szkodę. Wysunął tutaj argument koniecznego zwiększenia interoperacyjności sił zbrojnych państw Quad, czyli USA, Indii, Japonii i Australii. Jak łatwo zauważyć, z wyjątkiem Indii pozostali członkowie grupy używają przede wszystkim amerykańskiego uzbrojenia. Trzeba jednak pamiętać, że chociaż Quad zacieśnia współpracę na wielu płaszczyznach, w tym gospodarki i techniki, jego uczestnicy nie są zainteresowani obecnie tworzeniem azjatyckiego NATO.

Mimo wszystko Bolton wysuwa jeden istotny argument. Zważywszy na bliską współpracę z Rosją i sprawność własnych hackerów Pekin mógł pozyskać informacje na temat ewentualnych back doorów wbudowanych w eksportową wersję S-400 przez samych Rosjan. W przypadku eskalacji kolejnego kryzysu Chiny mogą więc próbować wyłączyć istotny element indyjskiej obrony przeciwlotniczej.

Chiny też mają pod górkę

Chiny zainteresowały się S-400 już w roku 2011, jednak negocjacje trwały równie długo jak w przypadku Indii. Kontrakt podpisano wreszcie w listopadzie 2014 roku. Szczegóły umowy cały czas pozostają nieznane. Początkowo Chiny miały pozyskać co najmniej sześć dywizjonów. Później okazało się, że chodzi o dwa zestawy pułkowe, każdy złożony z dwóch dywizjonów. Pekin miał zapłacić za całość co najmniej 3 miliardy dolarów. Oznacza to, że Chiny wynegocjowały lepszą cenę niż Indie.

Dostawy ruszyły zgodnie z harmonogramem, jednak nie wszystko przebiegało zgodnie z planem. Pierwszy transport wyruszył na pokładzie trzech statków pod koniec grudnia 2017 roku z położonego pod Sankt Petersburgiem portu Ust-Ługa. W styczniu transport napotkał na kanale La Manche sztorm. W jego wyniku ładunek na pokładzie jednego ze statków został uszkodzony, a frachtowiec musiał zawrócić do Rosji. Tym sposobem na przełomie marca i kwietnia 2018 roku do Chin dotarły elementy zestawu pułkowego w składzie: stanowisko dowodzenia, radary, wyrzutnie rakiet i elementy systemu zasilania. Brakujące elementy transportowane trzecim statkiem miały zostać dostarczone latem tego samego roku.



Nie był to koniec dziwnych wydarzeń wokół chińskich S-400. W roku 2019 okazało się, że pierwszy zestaw pułkowy dostarczono do Chin bez pocisków, a przynajmniej sporej ich części. Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, dostawy dla Chin miały objąć także pociski 40N6, i to zanim ukończono wszystkie próby. Na początku stycznia 2020 roku agencja TASS pisała o zakończeniu dostaw systemu, ale już pod koniec lutego chiński serwis Sohu poinformował, że Rosja wstrzymała dostawy pocisków do S-400. Powodem miała być pandemia COVID-19 – skomplikowany proces przekazywania pocisków mógł przyczynić się do rozprzestrzeniania choroby. Zważywszy na bardzo restrykcyjne chińskie podejście do kwarantanny i kontaktów międzyludzkich, zwłaszcza z obcokrajowcami, pandemia mogła też uderzyć w proces szkolenia obsługi systemu oraz przybycie rosyjskiego personelu technicznego, mającego pomóc uruchomić i przetestować zestawy.

W lipcu ubiegłego roku kanadyjski portal UAWire napisał, że jeżeli dostawy faktycznie wstrzymano, nic nie wskazuje na to, by je do tego czasu wznowiono. Natomiast indyjska agencja prasowa ANI zwróciła uwagę, że informacje o wstrzymaniu dostaw pocisków pojawiły się po zarzuceniu Chinom przez Rosję szpiegostwa. Rosyjska prokuratura oskarżyła doktora habilitowanego Walerija Mitkę o przekazywanie chińskiemu wywiadowi informacji na temat rosyjskich okrętów podwodnych. Tym samym dostawy pocisków mogły stać się dla Moskwy środkiem nacisku na Pekin.

Na podstawie dostępnych danych nie można stwierdzić, jakie zmiany zaszły w tej sprawie w ciągu roku. Jedno się nie zmieniło: ograniczona gotowość bojowa S-400 to duży problem dla Chin. System ma bronić Pekinu i z racji rzekomej zdolności do zwalczania myśliwców F-22 i F-35 na dużych dystansach odgrywa istotną rolę w planach konfrontacji z Tajwanem i USA. To właśnie S-400 miał stłamsić tajwańskie lotnictwo oraz trzymać na dystans amerykańskie i japońskie samoloty usiłujące przyjść wyspie z pomocą.

Zobacz też: Izraelskie czołgistki rozpoczęły służbę na granicy z Egiptem

Vitaly V. Kuzmin, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International