Ogłoszony przez Komisję Europejską plan „ReArm Europe” zakłada inwestycje rzędu 800 miliardów euro w obronność, z czego 150 miliardów ma zostać przeznaczone na inwestycje w rozwój przemysłu zbrojeniowego. Ostatnie wyczyny Donalda Trumpa i jego administracji doprowadziły do skokowego wzrostu cen akcji europejskich koncernów zbrojeniowych i spadków notowań amerykańskich. Coraz częstsze są też pytania o zasadność kupowania broni z etykietą „made in USA”. Ale nie tylko amerykańska zbrojeniówka stoi w obliczu problemów. Czarne chmury zbierają się też nad szwajcarskimi firmami.

Europa zaczyna się ponownie zbroić i deklaruje skokowy wzrost wydatków na obronę. To niewątpliwy sukces Trumpa. W poprzednim tekście poświęconym wydarzeniom w Waszyng­tonie duże poruszenie Czytelników wywołało stwierdzenie, że prezydent USA instynk­tow­nie „czuje” wiele spraw i wie, w którym kierunku przestawić wajchę. W dyskusji w komentarzach przywołano przymuszenie hongkońskiego Hutchinsona do sprzedaży udziałów w amerykań­skich, panamskich i europejskich portach BlackRock. To dobry przykład; pisaliśmy o wskazaniu chińskich firm zarządzających portami i samych urządzeń portowych jako ryzyka dla bezpieczeństwa narodowego. Problemu oczywiście nie rozwiązano do końca, państwowe chińskie firmy, jak COSCO, nie zamierzają pozbywać się infrastruktury, a w obecnej sytuacji zamiana Chińczyków na Amerykanów wcale nie musi zmniejszać ryzyka.

Co innego wyczuwał Trump? Wbrew pozorom lista jest dość długa: zmuszenie europejskich, i nie tylko, sojuszników, aby wydawali więcej na obronę, ryzyko związane z chińskimi firmami telekomunikacyjnymi, sankcje na chiński sektor półprzewodników, mało subtelne zademon­stro­wa­nie, że obecny globalny system gospodarczy przestał służyć interesom USA. Za pierwszej kadencji Trump przestawił wajchę w stronę bardziej konfrontacyjnej postawy w stosunkach z Chinami. Waszyngton porzucił złudzenie, że z czasem uda się doprowadzić do politycznej liberalizacji ChRL i przyjął wreszcie do wiadomości, że od czasu masakry na placu Tiananmen Pekin uważa USA za główne zagrożenie i działa zgodnie z tym założeniem.

Haubica samobieżna CAESAR na podwoziu 8 × 8.
(Nexter)

Drugą stroną medalu są niszczycielskie instynkty. Wzorem Nixona, albo i nie, Trump udaje szaleńca. Europa została zmuszona do wydawania więcej na obronę, a przynajmniej złożenia takich deklaracji, ale za cenę drastycznego pogorszenia relacji. Próby zbliżenia z Rosją i odcięcie pomocy dla Ukrainy na Starym Kontynencie wywołały panikę i złość, a wśród pozaeuropejskich sojuszników i partnerów podważyły wiarygodność Stanów Zjednoczonych. Kolejne połajanki i internetowe pyskówki wszczynane przez członków administracji z politykami państw sprzymierzonych, budzą dalsze wątpliwości jak Waszyngton zamierza traktować sojusze.

„Kill-Switch“

Doniesienia o uziemieniu ukraińskich HIMARS-ów i F-16 poprzez wstrzymanie pomocy technicznej zrodziły w wielu stolicach pytania sensowność o kupowania amerykańskiej broni. Na celowniku znalazł się zwłaszcza samolot bojowy F-35 i na pół legendarny „kill-switch“, czyli możliwość uziemienia przez Pentagon samolotów tego typu. Początków tej legendy można doszukiwać się z problemach i wątpliwościach wokół systemów logistycznych ALIS, a następnie ODIN. Zdaniem krytyków, dają one Amerykanom zbyt duży wgląd w to co robią sojusznicy.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.

KWIECIEŃ BEZ REKLAM GOOGLE 90%

Jak w rozmowie z tabloidem Bild stwierdził prezes Hensoldta Joachim Schranzhofer, „kill-switch“ to nie legenda. Nie chodzi jednak o wyjęte z political fiction przejmowanie kontroli nad maszyną; mimo wszystko F-35 nie jest samolotem zdalnie sterowanym. Najprostszym sposobem jest wyłączenie systemu planowania misji. Samoloty zostają wtedy uziemione, a według Schranzhofera, jeżeli coś takiego zdarzy się w trakcie lotu, system może uniemożliwić F-35 lądowanie. W Niemczech już podniosły się głosy kwestionujące zasadność kupna 35 F-35A, wybranych na następcę Tornad. Do ograniczenia importu amerykańskiego uzbrojenia wezwał Niemcy również prezes Airbus Defense and Space, Michael Schollhorn.

Amerykański, holenderski i duński F-35A nad Arizoną.
(USAF / Airman 1st Class Dominic Tyler 56th Fighter Wing Public Affairs)

Rewelacjom Schranzhofera zaprzeczają Belgia i Szwajcaria, które też zamówiły Lightningi II. Pogłoski dementuje oczywiście także Lockheed Martin.

Nawet jeśli Schranzhofer i Schollhorn uprawiają zwyczajny czarny PR, prezydent Trump jest znacznie skuteczniejszy w podważaniu zaufania do amerykańskich koncernów zbrojeniowych. Na razie najlepiej widać to na giełdzie. Po inauguracji Trumpa wycena akcji amerykańskich gigantów zaczęła spadać. Lockheed Martin w połowie lutego stracił na wartości 16%. Spadki zanotowały także Northrop Grumman, General Dynamics czy RTX. Potem jednak zaczęło się odbicie, a część spółek nawet zyskała na wartości. Przy Trumpie nie wiadomo oczywiście, co przyniosą kolejne dni i tygodnie, zwłaszcza że konkurencja chętnie wykorzysta okazję, która sama pcha się w ręce. Akcje włoskiego koncernu Leonardo zyskały od początku roku ponad 70%, BAE Systems – 40%, a Rheinmetall niemal podwoił swoją wartość.

Oczywiście kres dominacji amerykańskich koncernów zbrojeniowych na światowych rynkach to cały czas niezwykle odległa perspektywa. Według najświeższego raportu SIPRI, dotyczącego globalnego rynku uzbrojenia za rok 2023, Amerykanie kontrolowali 50% rynku, Europejczycy zaledwie około 20%. Lockheed od lat niezmiennie pozostaje największym koncernem zbrojeniowym świata. Do tego, jak zwraca uwagę Financial Times, dwie trzecie importu uzbrojenia przez europejskie kraje NATO pochodzi z USA.

Włoska fregata Alpino (F 594) typu Carlo Bergamini (FREMM).
(LAC Kurt Lewis Department of Defence)

„ReArm Europe” stawia sobie za cel choć częściowo zmienić ten stan rzeczy. Tutaj oczywiście pojawiają się rozbieżności między Francją i Niemcami. Nie ma w tym nic nowego. Paryż chce rozwijać europejskie/własne zdolności niezależnie od opłacalności takiego przedsięwzięcia, Berlin preferuje bardziej pragmatyczne i oszczędne podejście. Wspomnijmy chociażby przykład modernizacji artylerii rakietowej zainicjowany po napaści Rosji na Ukrainę. Francja chce całkowicie własnego, ewentualnie europejskiego rozwiązania. Niemcy zdecydowały się na kupno izraelskiego systemu PULS.

Obecnie Paryż chce, aby 150 miliardów euro przeznaczonych w ramach „ReArm Europe” na rozwój przemysłu zbrojeniowego zostało w całości zainwestowane w państwach Unii Europejskiej. Niemcy chcą natomiast zaprosić do współpracy państwa europejskie niebędące członkami UE. Na liście są Wielka Brytania, Norwegia, Szwajcaria i Turcja. Niemiecki przemysł zbrojeniowy ma silne związki ze wszystkimi z nich, a z Wielką Brytanią i Norwegią realizuje szereg perspektywicznych projektów rozwojowych. Norwegia jest w stanie zapewnić duże doświadczenie i wiedzę w dziedzinie pocisków przeciwokrętowych, Turcja – dronów. Berlinowi zależy na możliwie szybkim i tanim uzupełnieniu brakujących zdolności, budowa samodzielności jest w dalszej perspektywie.

Inny przegrany

Zawirowania polityczne dużo silniej uderzyły w szwajcarską niż amerykańską branżę zbrojeniową. Przyczyną jest regularnie opisywana na naszych elektro­nicz­nych łamach walka o złagodzenie restryk­cyj­nych przepisów dotyczących uzbrojenia, w myśl których państwa będące w stanie wojny nie mogą otrzymywać szwajcarskiej broni. Z tego powodu Rheinmetall przeniósł produkcję amunicji przeciwlotniczej kalibru 35 milimetrów ze Szwajcarii do Niemiec, aby móc ją dostarczać Ukrainie.

Eurocopter Tiger niemieckich wojsk lądowych.
(Jim.van.de.Burgt)

Obawy o to, jak zachowa się Szwajcaria w przypadku większej wojny w Europie, sprawiła, że kolejne firmy idą śladem Rheinmetalla, nawet jeśli są zarejestrowane w Helwecji. Zurychski dziennik Tagesanzeiger publikuje listę takich przypadków. Znalazły się na niej między innymi:

  • Mowag, jako część GDLS, przeniósł finalny montaż pojazdów opancerzonych do Niemiec;
  • Mercury Systems, amerykański producent układów scalonych dla lotnictwa i przemysłu zbrojeniowego, przeniósł centralę na Europę ze Szwajcarii do Hiszpanii;
  • szwajcarska filia francuskiego Safrana znacząco zmniejszyła produkcję w Helwecji;
  • włoska Beretta grozi wycofaniem się z produkcji w Szwajcarii;
  • Lockheed Martin wykluczył umieszczenie w Alpach jakiejkolwiek części europejskiej linii montażowej pocisków powietrze–powietrze AMRAAM;
  • szwajcarski producent karabinów wyborowych B&T, aby móc nadal bezpiecznie zaopatrywać Bundeswehrę, musiał utworzyć zakłady w Niemczech.

Tagesanzeiger wskazuje, że w roku 2023 szwajcarski eksport uzbrojenia tylko do Niemiec, Holandii i Danii zmalał o 40%. Wprawdzie branża zbrojeniowa odpowiada jedynie za 0,2% eksportu Helwecji, jest to jednak prestiżowy sektor, gdzie Szwajcaria od lat jest symbolem wysokiej jakości. Sprawa zaczyna budzić rosnący niepokój polityków. Michael Götte, parla­men­ta­rzysta z ramienia chadeckiej SVP, stwierdził, że sytuacja, w której branża zbrojeniowa wszędzie naokoło rośnie, a w Szwajcarii pogrąża się w stagnacji, jest niedopusz­czalna. Gerhard Andrey z Zielonych widzi sprawę zupełnie inaczej. Jego zdaniem Europa nie potrzebuje szwajcarskiego przemysłu zbrojeniowego, aby ponownie się zbroić.

Zestaw przeciwlotniczy Gepard 1A2 kalibru 35 mm.
(Hans-Hermann Bühling, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0)

Koło zamachowe gospodarki?

Wraz ze wzrostem wydatków na zbrojenia i wezwaniami polityków, aby kupować w Europie, a nie w USA, pojawia się pytanie, jaki może mieć to wpływ na europejską gospodarkę. Uznany niemiecki dziennik gospodarczy Handelsblatt widzi w inwestycjach w obronność szansę na nowe koło zamachowe, które wyciągnęłoby niemiecką gospodarkę ze stagnacji. Gazeta powołuje się na dwa raporty prezentowane podczas tegorocznej monachijskiej konferencji bezpieczeństwa. Pierwszy przygotowała firma doradcza EY. Według tej analizy wzrost wydatków na obronę z dwóch do trzech procent PKB przyniósłby w skali całej Unii Europej­skiej rocznie 46 miliardó euro zysków więcej i dodatkowe 0,66% wzrostu PKB. Do tego ma dojść 660 tysięcy nowych miejsc pracy, z których większość powstałaby w Niemczech.

Drugi raport przygotował Ethan Ilzetzki z London School of Economics. Idzie on jeszcze dalej. Zdaniem Ilzetzkiego wzrost wydatków na obronę do 3,5% PKB przyniósłby 0,9–1,5% wzrostu gospodarczego rocznie. Zarówno ekonomista, jak i EY podkreślają, że ich scenariusze zakładają kupno większości uzbrojenia w Europie, a nie w USA czy gdzie indziej. Handelsblatt dodaje od siebie korzyści wynikające z późniejszego wykorzystania przez sektor cywilny rozwiązań i technologii opracowanych z myślą o wojsku. Dziennik zaleca także uwzględnienie w wydatkach na obronę modernizacji infrastruktury, co przyniosłoby wymierne korzyści całej gospodarce.

W podobnym kierunku zmierza Związek Niemieckiego Przemysłu Bezpieczeństwa i Obronnego (BDSV). Organizacja w zwiększonych wydatkach na zbrojenia widzi szansę dla niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego, który wskutek serii błędnych decyzji i ostrej konkurencji z Chin znalazł się w trudnej sytuacji. BDSV proponuje wykorzystanie zbędnych lub zagrożonych mocy produkcyjnych przemysłu motoryzacyjnego w zbrojeniówce. Szlaki przeciera Rheinmetall. Koncern z Düsseldorfu podpisał w czerwcu 2024 roku interesujące porozumienie z producentem części samochodowych Continental. W jego myśl Rheinmetall ma ułatwiać zwalnianym lub zagrożonym zwolnieniem pracownikom Continentala prze­kwa­li­fi­ko­wa­nie się do pracy w przemyśle zbrojeniowym. W lutym tego roku Rheinmetall zapowiedział przestawienie niewymienionych z nazwy zakładów samochodowych w Berlinie i Neuss na produkcję na potrzeby wojska.

Niemiecki Eurofighter Typhoon w towarzystwie izraelskiego F-16I.
(Amit Agronov / IDF Spokesperson’s Unit / CC BY-SA 3.0)

Na tym nie koniec. Trwają negocjacje na temat zatrudnienia przez Hensoldta około 200 pracowników Continentala i Boscha. KNDS przejął od Alstoma zakład produkcji pociągów w Görlitz. Po niezbędnych zmianach mają tam być produkowane części do czołgów podsta­wo­wych Leopard 2 i bojowych wozów piechoty Puma. Ogółem niemiecki przemysł zbrojeniowy szuka sposobów na zwiększenie mocy produkcyjnych, a w obliczu zapowiadanych dużych środków na obronność firmy z innych branż szukają sposobów, jak uszczknąć coś dla siebie z tego tortu.

Jest to o tyle istotne, że jednym z wąskich gardeł utrudniających skokowe zwiększenie produkcji uzbrojenia jest konieczność równoległego zwiększenia produkcji półproduktów, takich jak odpowiednie rodzaje stali czy półprzewodniki. BDSV wskazuje na jeszcze jeden problem. Chętni do pracy w przemyśle zbrojeniowym muszą uzyskać odpowiednią klauzulę bezpieczeństwa. Sprawdzanie potencjalnych pracowników trwa zaś kilka, a niekiedy nawet kilkanaście tygodni. Konieczne jest więc zwiększenie „mocy przerobowych” kontrwywiadu.

Ministerstwo obrony RFN