Dokładnie dwa lata temu – 24 lutego o godzinie 4.05 – opublikowaliśmy pierwsze sprawozdanie z pełnoskalowej napaści Rosjan na Ukrainę. Mimo że Ukraińcy zmagają się z Moskalami na polu walki już od 2014 roku, rozległość i bar­ba­rzyń­skość inwazji rozpoczętej dwa lata temu w mgnieniu oka przerosła wszystko, co widzie­liśmy do tej pory. Jede­nas­ty rok wojny, owszem, ale trzeci rok wojny w jej obecnej postaci.

Dwa lata temu o przygrywce do inwazji pisaliśmy tak:

Dziś tuż przed godziną 4.00 czasu polskiego w rosyjskiej telewizji nadano orędzie Władimira Putina. Podobnie jak wszystkie wcześniejsze wystąpienia, także i to miało posmak propagandowy, a nie informacyjny. Zresztą prawdopodobnie nagrano je z wyprzedzeniem. Putin ogłosił, że Rosja przeprowadzi operację woj­sko­wą w celu demilitaryzacji i denazyfikacji (!) Ukrainy oraz wezwał ukraińskich żołnierzy, aby złożyli broń i wrócili do domów. W praktyce całe jego przemówienie stanowiło wypowiedzenie wojny.

Plus ça change… Moskwa wycisnęła z przekazu o denazyfikacji i demilitaryzacji tyle, ile się dało, a teraz rzadko do niego wraca. Po włączeniu do Federacji Rosyjskiej pseudorepublik ludowych utwo­rzo­nych na oku­po­wa­nych tery­toriach ukraińskich nominalnym celem stało się usunięcie wojsk ukraińskich z obwodów, które Moskale uznali za swoje. Ale tak naprawdę nikt już nie mówi o celu wojny. Z perspektywy Rosji ostateczny cel jest (choć niewyrażony wprost) dokładnie taki sam jak na początku – pod­po­rząd­ko­wanie sobie jednej z byłych republik radzieckich i wykonanie kolejnego kroku w stronę odbudowy imperium. Nieważne, jakimi środkami retorycznymi się go maskuje.



Kiedy rozpoczął się najazd (przy okazji zachęcamy do lektury tego artykułu), wielu obserwatorów – w tym także my, nie ma co ukrywać – sądziło, że Moskale zajdą dużo dalej, że kijowian czeka doświadczenie krwawych walk na ulicach stolicy, podobnych do tego, co przed laty widzieliśmy w Groznym. Wydawało się, że upadnie nie tylko Mariupol czy Chersoń, ale także Charków, Mikołajów, Zaporoże… Na korzyść Ukrainy zagrały jednak wspólnie dwa czynniki: odwaga i przemyślność jej obrońców oraz niezgulstwo najeźdźców.

A później? Moskale doznawali kom­pro­mi­tacji za kom­pro­mi­tacją i wyładowywali gniew na Bogu ducha winnych cywilach, zarówno tych, których mieli pod ręką, jak i tych, których mogli sięgnąć pociskami manewru­jącymi i balis­tycz­nymi. Ale jed­no­cześnie uczyli się i wyciągali wnioski, często mylne (vide próby przygo­towania do odparcia ofensywy w obwodzie charkowskim), ale często trafne. Do tych ostatnich należało zbudo­wanie systemu forty­fikacji polowych na Zaporożu, o który rozbiła się druga wielka kontr­ofensywa Ukraińców.

A teraz jesteśmy w ostatnim tygodniu lutego 2024 roku i sytuacja jest niemal równie nieciekawa co dwa lata temu. Pod pewnymi względami jest nawet trud­niejsza. Ale też w oddali pobłyskuje więcej iskier nadziei. Poniżej przed­sta­wiamy listę spostrzeżeń z ostatnich dni.

Na froncie

Idąc za ciosem, Moskale zaangażowali więcej sił do działań ofensywnych po zajęciu Awdijiwki. Uaktywniły się podod­działy na odcinku zaporoskim między Dnieprem a Robotynem. Trwają też walki w obwodzie ługańskim, pod Biło­horiwką, gdzie Rosjanie najwyraź­niej angażują dużą liczbę wozów pancernych i opan­ce­rzonych. Obrońcy zadają tutaj prze­ciw­ni­kowi duże straty, ale trwające od kilku dni natarcia nie tracą impetu. Trzecim celem wydaje się Czasiw Jar, na zachód od Bachmutu, gdzie duże natarcie ruszyło 22 lutego.

Jeden z naszych ulubionych analityków Tom Cooper sugeruje, że Putin – mający słabość do rocznic i symboli – mógł rozkazać osiągnięcie kolejnego wy­mier­nego sukcesu na rocznicę inwazji albo też przed „wyborami”. Jeśli to pierwsze, to już wiemy, że się nie udało. Jeśli drugie – są jeszcze prawie trzy tygodnie. Tymczasem Ukraińcy szykują własne fortyfikacje.



Niedobory

O tym, że Ukraińcom brakuje amunicji artyleryjskiej, wiemy już od kilku miesięcy. Obecnie haubice nawet na kluczowych odcinkach frontu muszą nie tyle racjo­nować amunicję, ile zacho­wy­wać ją na naj­bardziej krytyczne momenty. Można zaryzykować stwierdzenie, że Ukraina już nie ma artylerii kalibru 155 mili­metrów. Bo same haubice – to jeszcze nie artyleria. Muszą mieć czym strzelać. I właśnie brak tego „czegoś” był jednym z kluczowych czynników w rozstrzyg­nięciu bitwy o Awdijiwkę. Podczas gdy Rosjanie kiero­wali do walki nowe pododdziały wspierane coraz inten­sywniej przez lotnictwo i artylerię, nieroto­wane jed­nost­ki ukraińskie musiały odpierać natarcia w kontakcie bezpośrednim.

– Wydaje się, że my strzelamy tylko, kiedy widzimy cel, a ich działa strzelają całą dobę, burzą całe wsie po prostu dla zabawy – powiedział dowódca haubicy M109 w rozmowie z Kyiv Independent. – Nie możemy tak pracować.

W tym kontekście nawet donie­sie­nia o zwięk­sze­niu tempa produkcji rodzi­mych haubic Bohdana kalibru 155 mili­metrów (i ich moder­nizacji na pod­stawie do­świad­czeń bojo­wych) także cieszą mniej, niż powinny. W poniższym komu­nikacie podkreślono, że „podczas zacię­tych walk każde działo w baterii mogło wy­strze­lić sto lub więcej pocisków dziennie”. Ano mogło.

Powoli zbliżamy się też do momentu, w którym Ukraina zacznie odczuwać brak środków przeciwlotniczych, a przede wszystkim pocisków do systemu Patriot. Według informacji uzyskanych kilka dni temu przez ABC News amerykańskie analizy wskazują, że wiosną niedobory staną się dotkliwe.

Amerykański pakiet pomocowy obej­mu­jący 60 miliardów dolarów dla Ukrainy utkwił w Kongresie. Spiker (marszałek) Izby Reprezentantów Mike Johnson już zupełnie jawnie dąży do zablokowania wszelkiej pomocy Stanów Zjednoczonych dla Ukrainy. Jako pretekst wykorzystuje kryzys wokół napływu setek tysięcy imigrantów przez granicę Meksykiem, ale kiedy przychodzi do podjęcia decyzji, Johnson zmienia stanowisko co do granicy tak, aby nie przepuścić wsparcia dla Ukrainy ani pakietu granicznego. W końcu, z braku innych wymówek, odesłał Izbę na przyspieszony urlop pomiędzy sesjami.

Jest tajemnicą poliszynela, że Donald Trump, który najgłośniej krytykuje Bidena za kryzys graniczny, tak naprawdę nie chce jego rozwiązania przed wyborami, gdyż w ten sposób straciłby jeden ze swoich najmoc­niejszych argumen­tów. Dlatego też demo­kraci wyjęli z ustawy pakiet graniczny i skupili się na pomocy dla sojusz­ników. Na próżno.



Demokraci w Izbie po wznowieniu pracy rozpoczną zbieranie podpisów pod tak zwaną discharge petition, która może wymusić głosowanie nad zatwierdzonym już przez Senat pakietem pomocowym (który obejmuje także środki dla Izraela, Tajwanu i innych sojuszników, ale nie na granicę).

Marie-Agnes Strack-Zim­mer­mann, sze­fo­wa komisji obrony Bundestagu, zali­cza­jąca się do głównych orędowników (obok Habecka, Baerbock i Pistoriusa) sprawy ukraińskiej u naszych zachodnich sąsia­dów, przyznała, że Europa musi być gotowa na to, iż Stany Zjednoczone przestaną wspierać Ukrainę. Nawet jeśli Biden pokona Trumpa, bałagan panujący w Kongresie sprawia, że nie możemy być pewni, czy uda się zatwierdzić dalsze pakiety pomocowe.

Smutna prawda jest taka, że Partia Republikańska została opanowana przez trumpistów, a trumpiści – jedni świadomie, inni z patologicznej głupoty – chodzą na pasku Putina i są z tego jeśli nie dumni, to przynajmniej zadowoleni. Jeszcze rok temu można było mówić, że republikański mainstream jest proame­ry­kań­ski i rozumie na poziomie pragma­tycz­nym, dlaczego opłaca się wspierać Ukrainę. Dwanaście miesięcy później mainstream coraz wyraźniej staje się marginesem. W Senacie lider frakcji republikańskiej Mitch McConnell jeszcze trzyma kurs, ale w Izbie Reprezentantów dominują już alt-rightowcy, z Johnsonem na czele. Bardziej umiarkowani repub­li­ka­nie albo nie potrafią, albo boją się im przeciwstawić. Dlatego też szokujące jest, jak wielu Polaków najwyraźniej trzyma kciuki za Trumpa. I ciekawe, jak wielu z nich rozumie, że jednocześnie trzyma kciuki przeciwko Polsce.



Pierwszy Abrams w boju

Z drobniejszych, ale przyjemniejszych wiadomości odnotujmy, że po trzech miesią­cach od pierwszych dostaw ujrze­liśmy ukraińskiego Abramsa na polu walki, a nie jedynie na zapleczu. Poniższy film, pokazujący wóz należący do 47. Samo­dzielnej Brygady Zmechanizowanej, wykonano podobno opodal Awdijiwki, gdzie ta właśnie brygada uczestni­czyła w zaciętych i krwawych walkach. Zwracają uwagę kostki pancerza reaktywnego nało­żone na kadłub. Trzeba podkreślić, że nie wiadomo, kiedy wykonano te nagrania.

Dla porównania: tu mamy Abramsa uwiecznionego niedawno poza frontem.

Niestety tu również coś nie gra. Inspektor generalny Departamentu Obrony ustalił, że zarówno Abramsy, jak i Bradleye czy Patrioty wysłano do Ukrainy bez kon­kret­nego planu, jak zapewnić im stosowne zaplecze techniczne i logistyczne. W związku z tym nie ma pewności, czy Ukraińcy będą w stanie we własnym zakresie długofalowo utrzymać spraw­ność tych pojazdów i systemów.

GLSDB

Pojawiła się też inna przyjemna nowinka – prawdopodobnie Ukraińcy zaczęli używać „latających bomb” GLSDB. Poniższy film przedstawia ponoć skutek użycia tej właśnie broni. GLSDB (Ground Launched Small Diameter Bomb) powstał we współpracy Saaba i Boeinga, jego człon bojowy stanowi produkowana od 2006 roku bomba szybująca GBU-39/B SDB I, a człon napędowy pochodzi z pocisku M26. Po wyniesieniu pocisku na zadaną wysokość, człon napędowy się oddziela, a bomba rozkłada skrzydła i podąża do celu lotem ślizgowym. Może poruszać się po skompli­ko­wa­nych trajek­toriach i wyko­nywać złożone manewry, napro­wadzana jest za pomocą GPS i nawigacji inercyjnej.

GBU-39B/B ma wagomiar 93 kilogramów. Zaletą GLSDB jest możliwość wystrzelenia z zasobnika w kontenerze 20-stopowym, a także z dowolnej wyrzutni kom­pa­ty­bil­nej z pociskami rakie­towymi M26 – M270, HIMARS czy połud­nio­wo­ko­re­ań­skiej Chunmoo. Saab deklaruje CEP rzędu 1 metra.



Lipieck

Jeden z największych rosyjskich zakładów metalurgicznych działa w Lipiecku. To NLMK, czyli Nowolipieckij mie­tał­łur­gi­czeskij kombinat, odpowiadający za 18% produkcji stali w Federacji Rosyjskiej. Dziś w nocy rozległy się tam trzy eksplozje. Według dostępnych informacji ranna została jedna osoba, ale gubernator okręgu lipieckiego Igor Artamonow oświadczył, że nikomu nic się nie stało. Na terenie zakładu wybuchło kilka pożarów, a pracowników ewaku­owano do schronów. Mieszkańcy Lipiecka dono­szą, że jeszcze przed eksplozjami słyszeli dźwięki typowe dla silników nad­la­tu­jących dronów.

F-16

Już niedługo, coraz bliżej, ale jeszcze nie teraz. Albo inaczej: dwa kroki do przodu i krok w tył. Tak czy inaczej wyposażenie ukraińskiego lotnictwa w Fighting Falcony ciągle odsuwa się w czasie, ale jest już niemal (!) pewne, że stanie się to w roku 2024, a nie 2025.

Amerykanie planują wyszkolić w bie­żą­cym roku budże­towym dwunastu ukra­iń­skich pilotów. Ośmiu już przechodzi szkolenie pod okiem in­struk­to­rów ze 162. Skrzydła Lotniczej Gwardii Narodowej w bazie lotniczej Morris, zlokalizowanej przy cywilnym porcie lotniczym w Tuscon w amery­kańskim stanie Arizona.

Trwa także kurs zorganizowany w duńskiej bazie lotniczej Skrydstrup przy współpracy Norwegów i Belgów. W ubiegłym roku do Danii przybyło ośmiu ukraińskich pilotów mających za sobą wstępne szkolenie w Wielkiej Brytanii. Towarzyszy im 65 osób z personelu naziemnego. Lotnicy ci mają już za sobą pierwsze loty ze Skrydstrup za sterami Fighting Falconów. Wszystko rozbija się w tym momencie już nie o personel, ale o przygotowanie stosownej infrastruktury.

Czy F-16 rozstrzygną wojnę na korzyść Ukrainy? Oczywiście nie. Ale mówiąc o tych samolotach, trzeba przede wszyst­kim brać pod uwagę, jak bardzo ukraińskie lotnictwo zostało prze­trze­bione dwuletnią wojną. Sojusz­nicy mający na podorę­dziu maszyny sowieckiej pro­we­niencji (Polska, Słowacja) dali, co mogli. W tym momencie pozostało już tylko jedno wyjście: albo ukraińskie siły powietrzne się zwester­nizują, albo prze­staną istnieć jako realna siła bojowa.