Zaczęli czy nie zaczęli? Tak brzmi dzisiejsze pytanie za milion dolarów. Coraz więcej wskazuje, iż rzeczywiście właśnie rusza spodziewana duża rosyjska ofensywa w Donbasie, chociaż jej charakter jakby nie do końca odpowiada przewidywaniom analityków. Wydaje się po prostu niemrawa; gdyby nie zgromadzone siły, zachowanie Moskali na froncie trudno byłoby uznać za odstające od normy w stosunku do minionych kilku miesięcy.

Przypomnijmy sobie, jak wyglądały duże ukraińskie kontrofensywy – iziumska i chersońska. Mieliśmy kilka dni operacji kształtujących pole walki, po czym następowało piorunujące uderzenie spychające zdezorganizowanych okupantów z powrotem na wschód. Nie było wątpliwości, że obserwujemy przemyślane, skonkretyzowane operacje. Tymczasem Moskale wychodzą z założenia, iż będą robić to samo, co do tej pory, tyle że… bardziej.



Bachmut

Zacznijmy od bitwy o „Twierdzę Bachmut”, której znaczenie wyrosło już poza czysto taktyczne i operacyjne do poziomu być może egzystencjalnego, ale nie w taki sposób, w jaki mogłaby tego chcieć Ukraina. Jak informuje The Washington Post, zachodnim sojusznikom Kijowa coraz trudniej zrozumieć, dlaczego ZSU tak uparcie bronią tego jednego miejsca. Według amerykańskich analityków jednoczesna obrona Bachmutu i zorganizowanie wiosennej kontrofensywy w celu – jak ujmuje to WaPo – odbicia terytoriów uznawanych przez Stany Zjednoczone za istotniejsze – będzie przekraczało możliwości ukraińskiego wojska.

Z perspektywy Amerykanów Bachmut odegrał już swoją rolę: sprawił, że Rosjanie ponieśli zatrważające straty w ludziach i sprzęcie, straty, które ograniczą ich możliwości na innych odcinkach frontu. Rzecz jasna, po stronie ukraińskiej straty również są wysokie, ale ich skala jest dużo mniejsza. Nawet jeśli weźmiemy poprawkę na ścisłą blokadę informacyjną, którą nałożyli Ukraińcy, samo tempo natarcia Moskali i możliwe do zweryfikowania szczątkowe informacje o ich stratach dowodzą, że bitwa o Bachmut kosztowała najeźdźców dużo więcej, niż miasto mogłoby być warte.

W tym kontekście Amerykanie patrzą na „twierdzę” ściśle pragmatycznie. Dla obrońców Bachmut ma jednak ogromne znaczenie symboliczne, w tym momencie porównywalne już z obroną kompleksu Azowstali w Mariupolu. Jego utrata, nawet jeśli akceptowalna pod względem operacyjnym, mogłaby podkopać morale i na dłuższą metę okazać się jeszcze bardziej szkodliwa. Prezydent Wołodymyr Zełenski podkreśla przy każdej okazji, że Ukraina zamierza bronić Bachmutu do skutku albo przynajmniej tak długo, jak będzie to możliwe.

Jakby na przekór Amerykanom obrońcy Bachmutu przypuścili przedwczoraj ograniczoną kontrofensywę na południe od miasta. Nie wiadomo, jakie dokładnie przyniosła skutki, ale na pewno zastopowała rosyjskie postępy na tym kierunku i zepchnęła najeźdźców do defensywy. Tymczasem po drugiej stronie Bachmutu, na północnym wschodzie, Ukraińcy wbrew wcześniejszym doniesieniom wciąż się bronią w Krasnej Horze. Oznacza to, że sytuacja „Twierdzy Bachmut” jest krytyczna, ale jeszcze nie beznadziejna.



Tymczasem wydaje się, że arcykanalia Jewgienij Prigożyn zaczyna przegrywać walkę o wpływy na Kremlu. Kiedy Wagnerowcy zaczęli odnosić sukcesy na kierunku Popasna–Bachmut, kapitał polityczny ich szefa w naturalny sposób rósł. Sojusznikiem „kucharza Putina” w tych zakulisowych rozgrywkach byli czeczeński watażka Ramzan Kadyrow i generał Surowikin, uchodzący za człowieka Wagnerowców w regularnych siłach zbrojnych.

Przez pewien czas zapowiadało się, że minister „obrony” Szojgu i generał Gierasimow mogą doświadczyć bolesnego upadku (niewykluczone, że dosłownie – z okna). Być może tak właśnie by się stało, gdyby Grupa Wagnera sprawnie opanowała Bachmut. Ale ponieważ ledwo dała radę z Sołedarem, sama rzeczywistość dowiodła, że stawianie na neonazistowskie bojówki wsparte na wpół przymusowym zaciągiem w więzieniach nie pozwoli na przełamanie frontu trzymanego przez zdeterminowanych i dobrze wyszkolonych obrońców.

Kupiańsk–Swatowe–Kreminna

Moskale rozpoczęli działania ofensywne praktycznie od najbardziej na północ wysuniętego odcinka frontu, to znaczy od sektora kupiańskiego. Wczoraj odparto natarcie pod Hrianykiwką nad Oskołem, około 15 kilometrów na północ od Kupiańska, ale siły najeźdźcze posunęły się naprzód w kilku innych miejscach na północny wschód od miasta. Nie ma mowy o żadnym dużym natarciu, ale są to pierwsze rosyjskie postępy w tym regionie od czasu, gdy zostali wyparci za Oskoł we wrześniu ubiegłego roku. Łatwo więc zgadnąć, że ich propaganda stara się napompować znaczenie tych niewielkich zwycięstw i zaczęła sugerować, iż Ukraińcy przygotowują się do ewakuacji samego Kupiańska. Nic na to nie wskazuje, ale owszem, gdyby Kupiańsk ponownie wpadł w ręce okupantów, byłby to dla nich wielki sukces.

W pobliżu Swatowego na razie dzieje się niewiele, jednak Rosjanie mogą chcieć wykorzystać istniejące tam wybrzuszenie linii frontu. Ukraińcy informują jedynie o ostrzale artyleryjskim, ale nie wygląda to (jeszcze) na przygotowania do natarcia. Mamy raczej do czynienia z próbą związania obecnych tam pododdziałów, tak aby nie dało się ich przesunąć na pomoc jednostkom pod Kupiańskiem czy kawałek dalej na południe, pod Kreminną.



Na odcinku kreminnieńskim Moskale atakują na łuku długości ponad 20 kilometrów. Nie zdołali przełamać frontu, ale wydaje się, że na razie nie mają takiego zamiaru – jedynie prowadzą przygotowanie i sondują ukraińską obronę, szukając słabych punktów. Niemniej wygląda na to, że jesteśmy już świadkami kolejnej bitwy o Biłohoriwkę; z dostępnych informacji wynika, że obecnie właśnie tam skupiają się rosyjskie ataki.

Według brytyjskiego sekretarza obrony Bena Wallace’a rosyjskie siły zbrojne są już w 97% zaangażowane w działania bojowe w Ukrainie.

Kaszłahacz

Front pod Wuhłedarem zamarł na południowy wschód od tej miejscowości. Nie można jeszcze mówić o zakończeniu bitwy nad Kaszłahaczem, ale na tę chwilę nie układa się ona po myśli Rosjan i nie wiadomo, czy zechcą podjąć kolejne próby na tym odcinku czy też skupią się na Kreminnej i Bachmucie.

Do ogromnych strat poniesionych przez Rosjan nad Kaszłahaczem trzeba dodać co najmniej jedną wyrzutnię pocisków termobarycznych („ciężki miotacz ognia”) TOS-1A.

Na koniec tego sprawozdania wróćmy jeszcze raz do linkowanego wyżej artykułu WaPo. Oprócz przecieków, które można by nazwać neutralnymi – takie jak ten o znaczeniu Bachmutu – pojawiły się tam również inne, bardziej niepokojące. Anonimowy przedstawiciel Departamentu Obrony, na którego powołują się dziennikarze, stwierdził, że Stany Zjednoczone „nie mogą robić wszystkiego bez końca”. Profesor Eliot Cohen słusznie zwraca uwagę, że tak się po prostu nie robi: nie można ogłaszać światu, nawet anonimowo („a zwłaszcza Rosjanom”, dodaje Cohen), że wstrzymanie dalszej pomocy w ogóle wchodzi w grę.

Taki sygnał, o ile na Kremlu zostanie przyjęty do wiadomości jako zgodny z prawdą, oznacza w praktyce, że Rosja musi jedynie dalej grać na przeczekanie do momentu, aż Zachód się zmęczy całą tą wojną. Nie chodzi nawet o to, czy takie zmęczenie faktycznie może nastąpić, bo owszem, może i głupio byłoby udawać, że nie, ale o to, czy nastąpi niedługo. Skoro waszyngtońscy urzędnicy zaczynają mówić o tym w mediach, to znaczy – będzie rozumował Putin – że tak, nastąpi niedługo. W związku z tym Rosja zdwoi wysiłki i okopie się na pozycjach, zarówno tych na polu walki, jak i mentalnych, aby doczekać owego krytycznego momentu, kiedy Ukraina zostanie osamotniona.

Ktokolwiek udzielił tej wypowiedzi, popełnił strategiczny błąd. Ewentualnie: ktokolwiek polecił tej osobie udzielenie takiej wypowiedzi, popełnił błąd. Zwłaszcza teraz, kiedy najeźdźcy szykują kolejną ofensywę. I kiedy Ukraina wciąż nie może się doczekać kluczowych, mających krytyczne znaczenie systemów uzbrojenia, takich jak zachodnie czołgi czy samoloty bojowe.

Dostawy czołgów

(Aktualizacja 18.05) Czołgów, ma się rozumieć, zachodnich. 24 stycznia zapowiadaliśmy, że Ukraina dostanie upragnione Leopardy. I dostanie, ale sprawa komplikuje się coraz bardziej, a skala dostaw się kurczy. Obecnie tak zwana koalicja czołgowa obejmuje już nie osiem, ale sześć państw, które zadeklarowały przekazanie Leosiów. Są to: Hiszpania, Kanada, Niemcy, Norwegia, Polska i Portugalia. Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, iż Ukraina dostanie od naszego kraju czternaście Leopardów 2A4 (to my mamy być krajem wiodącym tego członu „koalicji”, podczas gdy Niemcy biorą na siebie wersję 2A6), a także kolejne trzydzieści T-72 i trzydzieści PT-91.

Jak podawała wczoraj niemiecka Tagesschau, według ministra obrony Borisa Pistoriusa kraje, które wcześniej nalegały, aby jak najszybciej dostarczyć czołgi Ukrainie, teraz okazują się niegotowe lub niezdolne do zrealizowania dostaw. Dotyczy to zwłaszcza Polski, której Leopardy 2A4 mają być w stanie niepozwalającym na użycie bojowe. Zapytany, czy odnosi się ze zrozumieniem do sytuacji krajów, które najpierw wywierały naciski, a teraz nie są w stanie same zrealizować obietnic, Pistorius stwierdził dyplomatycznie, iż tylko trochę.

Tymczasem Welt informuje, że ani Holandia, ani Dania (czyli pozostałe dwa kraje ze wspomnianej ósemki) nie przekażą Ukrainie żadnych czołgów. Holandia miała kupić na rzecz Ukrainy osiemnaście Leopardów 2A6, które dzierżawi od Niemiec i wykorzystuje w ramach międzynarodowego 414. Tankbataljonu, Dania zaś planowała odstąpienie części z posiadanych czterdziestu czterech czołgów. Na razie nie wiadomo, co z czołgami od Finlandii.

Norwegia zobowiązała się do przekazania Ukrainie ośmiu Leopardów 2A4NO i czterech wozów specjalistycznych oraz wsparcia szkolenia u nas w kraju. Szkoleniem zajmie się również Hiszpania. Szefowa resortu obrony Margarita Robles oświadczyła wczoraj podczas szczytu Ramstein-9 w Brukseli, że pięćdziesięciu pięciu ukraińskich pancerniaków rozpocznie kurs już w tym tygodniu.

Francuskie media z kolei informują, że pierwsza dostawa kołowych wozów wsparcia ogniowego AMX-10 RCR dotrze do Ukrainy w tym miesiącu.

Heneralnyj sztab ZSU