Sytuacja na froncie południowym robi się coraz ciekawsza. Ukraińska pełzająca kontrofensywa na odcinku chersońskim zatrzymała się kilka kilometrów na południe od granicy obwodów. Wyraźnie widać, że ZSU nie chcą ryzykować bitwy o Chersoń, która najpewniej przyniosłaby tamtejszej ludności równie wielką tragedię co wcześniej mieszkańcom Mariupola. Nie znaczy to jednak, iż wokół Chersonia zapanował spokój.

Wręcz przeciwnie – wczoraj Antoniwśkyj mist (Most Antoniwski), jedna z dwu przepraw przez Dniepr południowy znajdujących się w rękach Rosjan (drugą jest zapora wodna w Nowej Kachowce), został ostrzelany przez ukraińskie wyrzutnie pocisków rakietowych HIMARS. W pierwszych doniesieniach pisano o skutkach ostrzału nazbyt hurraoptymistycznie, spekulowano, że się zawalił czy że stał się niezdatny do użytku. Okazało się to przesadą, ale nie ma wątpliwości, że most został poważnie uszkodzony. Pojawiają się również doniesienia, iż w chwili, kiedy spadły pociski, mostem przejeżdżał rosyjski konwój zaopatrzeniowy.

—REKLAMA—

Pieszo da się przejść bez problemu, ale zależnie od tego, jak dokładnie rozłożyły się uszkodzenia w elementach, które przenoszą siły rozciągające, most może się jeszcze nadawać albo wcale nie nadawać dla sprzętu ciężkiego. Jeżeli Rosjanie zostaną zmuszeni do odwrotu za Dniepr (do czego jeszcze daleka droga), być może będą musieli się wycofywać na piechotę. Albo będą musieli przygotować sobie nową przeprawę w warunkach polowych. Problem w tym, że to już jest prawie ujście Dniepru i rzeka tam jest szeroka, a jej prąd – zdradliwy. Jedynie w pobliżu wsi Prydniprowśke, kilka kilometrów w górę rzeki od Antoniwki (to od niej most bierze nazwę, a nie, jak podają niektórzy dziennikarze, od Antonowa), Dniepr się trochę zwęża, ale i tak jest tam szeroki na dobre pół kilometra.

Trzeba też pamiętać, że właśnie w obwodzie chersońskim najaktywniej działa ukraiński ruchu oporu na terenach okupowanych. W samym Chersoniu regularnie słychać wybuchy. Wiadomo, że w miarę regularnie dochodzi do ataków na rosyjskich żołnierzy i kolaborujących z okupantem ukraińskich urzędników. Po części są to działania Sił Operacji Specjalnych, ale wiadomo, że funkcjonuje tam również partyzantka lokalna. Niepodobna więc liczyć na spokojny odwrót.

Do ciekawego incydentu doszło w pobliżu miejscowości Olhyne w północnej części obwodu chersońskiego, nieopodal granicy obwodów mikołajowskiego i dniepropietrowskiego. Jak podaje ukraińskie Dowództwo Operacyjne „Południe”, trzy śmigłowce uderzeniowe Ka-52 omyłkowo zaatakowały pozycje własnych, a nie ukraińskich wojsk lądowych. Wskutek tego rosyjska obrona przeciwlotnicza, do tej pory słusznie sądząca, że są to maszyny rosyjskie, uznała, że jednak ma do czynienia z Ukraińcami, otworzyła ogień i strąciła jeden ze śmigłowców.

Gorzej prezentuje się sytuacja na froncie wschodnim. Wprawdzie od zajęcia Lisiczańska już prawie cztery tygodnie temu najeźdźcy nie odnotowali żadnych konkretnych postępów, ale na kierunku, który umownie nazwać by można „słowiańsko-kramatorskim od wschodu” w ostatnich dniach posunęli się naprzód (jest też „słowiańsko-kramatorski od północy”, czyli iziumski, gdzie Rosjanie próbują nacierać, ale niemrawo i za każdym razem są odpierani). Dobiegła końca ukraińska obrona wokół Nowołuhanśkego na północnych obrzeżach Gorłówki, na brzegu Zbiornika Wuhłehirśkego, w ręce Moskali wpadła też elektrociepłownia wuhłehirśka (notabene po ukraińsku taki zakład nazywa się tepłowa ełektrostancija, w skrócie TES, co niektórzy autorzy interpretują jako część nazwy miejscowości – niby że Wuhłehirśka Tes).



Problem w tym, że Ukraińcy bronili się tam ponad miesiąc mimo często huraganowego ostrzału artyleryjskiego. Mało tego, kiedy w końcu dalsza obrona stała się bezcelowa, ukraińscy żołnierze po prostu się wycofali, zamiast dać się odciąć w już prawie zamkniętym okrążeniu. Owszem, tym zwycięstwem Rosjanie otworzyli sobie drogę na Bachmut od południowego wschodu, ale doprawdy nie mają się z czego cieszyć.

Mieszkańcy Siewierodoniecka, Lisiczańska czy Rubiżnego ługańskiego – ci nieliczni, którzy nie zdecydowali się na ewakuację – żyją w podobnych warunkach jak mieszkańcy Warszawy podczas i bezpośrednio po zakończeniu powstania warszawskiego. Trwa tam pełnowymiarowy kryzys humanitarny, nie ma normalnego dostępu do podstawowych osiągnięć cywilizacyjnych, takich jak bieżąca woda, a zmarłych trzeba grzebać na trawnikach, podwórzach i w innych przypadkowych miejscach, gdzie tylko da się kopać. W Mariupolu ludzie muszą obozować pod gołym niebem.

Trzeba jednak podkreślić, że Rosjanom nie jest wygodnie w Lisiczańsku. Kilka dni temu ukraińskie pociski (z HIMARS-ów, a jakże) spadły na budynek sądu w okupowanym mieście – budynek, w którym akurat odbywała się narada oficerów. Zginąć miało około pięćdziesięciu Rosjan. Tymczasem wczoraj Ukraińcy ostrzelali koszary rosyjskie w Lisiczańsku i zredukowali pogłowie rosyjskiego wojska o kolejnych piętnastu żołnierzy.

Tymczasem rosną niemieckie dostawy broni dla Ukrainy. W poniedziałek informowano o dostarczeniu pierwszych samobieżnych zestawów przeciwlotniczych Gepard i artyleryjskich systemów rakietowych MARS (M270 MLRS). Dzisiaj tygodnik Spiegel poinformował o wydaniu przez Berlin zgody na sprzedaż stu haubic samobieżnych PzH 2000. Łączna wartość kontraktu ma wynosić 1,7 miliarda euro. Dotychczasowa niemiecka pomoc wojskowa dla Ukrainy wyniosła około 600 milionów euro.

Jak wynika ze źródeł gazety, po raz kolejny z inicjatywą miał wystąpić nie rząd, lecz przemysł zbrojeniowy. Krauss-Maffei Wegmann, producent PzH 2000, miał złożyć w ministerstwie gospodarki wniosek eksportowy 11 lipca. Resort, kierowany przez zwolennika twardej polityki wobec Rosji, zielonego Roberta Habecka, miał rozpatrzyć wniosek w ekspresowym tempie i wydać zgodę już 13 lipca.

KMW miał już rzekomo ustalić wszystkie szczegóły ze stroną ukraińską, ale wiele spraw pozostaje jednak niejasnych. Jeżeli Ukraina ma otrzymać fabrycznie nowe haubice, termin dostaw nie będzie szybki, a realizacja zamówienia zajmie kilka lat. Nie wiadomo, w jakim tempie uda się zebrać materiały potrzebne do produkcji, ze stalą pancerną na czele. Przedstawiciele koncernu mają być tutaj optymistyczni, dostępna ma być również wystarczająca liczba pracowników dysponujących odpowiednimi umiejętnościami.

Przypomnijmy, że dwa miesiące temu Polska uzgodniła z Ukrainą sprzedaż trzech dywizjonów armatohaubic samobieżnych Krab. Pięćdziesiąt cztery haubice mają kosztować około 3 miliardów złotych.

Aktualizacja (23.20): Telewizja CNN podała, że amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin zgodził się na leczenie rannych ukraińskich żołnierzy w amerykańskim szpitalu wojskowym w Niemczech – Landstuhl Regional Medical Center. Jednocześnie będzie mogło tam przebywać osiemnastu pacjentów z Ukrainy. Wstępną, ustną, zgodę Austin wydał już w maju, ale ośrodek w Landstuhlu nie przyjął jeszcze żadnych Ukraińców. Można przypuszczać, że teraz się to zmieni.

Amerykanie leczą już rannych Ukraińców u siebie w kraju. W Chicago realizowany jest program wyposażania żołnierzy w protezy kończyn.

Aktualizacja (00.10): A co dziś się działo na froncie? Jak informuje ukraiński sztab generalny w popołudniowym komunikacie, Rosjanie próbowali atakować w kierunku Bachmutu i na odcinku Biłohoriwka–Werchniokamjanśke (czyli w kierunki Siewierska). W obu miejscach zostali odparci. Poza tym odnotowano niewiele działań zaczepnych, za to na wielu odcinkach frontu rosyjska artyleria ostrzeliwała ukraińskie miejscowości.

Tymczasem przy uszkodzonym Moście Antoniwskim Rosjanie zorganizowali swoistą przeprawę promową z użyciem transporterów pływających i pontonów, aby tym sposobem dostarczać zaopatrzenie na prawy brzeg Dniepru. Coś nam się widzi, że zaraz się tam zrobi zator pełen ciężarówek i że HIMARS-y znów będą miały używanie.

Aktualizacja (01.25): Russkij mir w Nowej Kachowce: „Rosjanie i Ukraińcy – jeden naród, jedna całość”, „Rosja tutaj na zawsze”. Na bilbordach widnieje logo Rosyjskiego Stowarzyszenia Wojskowo-Historycznego.

Na koniec odnotujmy jeszcze pojawienie się przed kilkoma dniami pierwszego nagrania pokazującego czeski (a obecnie już ukraiński) śmigłowiec szturmowy Mi-35 podczas wykonywania zadania bojowego. Według czeskich dziennikarzy i spotterów to najprawdopodobniej maszyna, która u naszych południowych sąsiadów latała z numerem bocznym 3362. Odpalanie niekierowanych pocisków rakietowych na wznoszeniu – manewr chętnie stosowany także przez Rosjan – wprawdzie zmniejsza celność, ale też znacząco wydłuża zasięg i ogranicza zagrożenie ze strony nieprzyjacielskiej obrony przeciwlotniczej.

Heneralnyj sztab ZSU