Być w okolicach Kołobrzegu i nie odwiedzić Muzeum Oręża Polskiego byłoby niewybaczalnym błędem z mojej strony. Tak się złożyło, że w tym roku spędzałem wakacje w nieodległych od Kołobrzegu Sianożętach, więc wizyta w muzeum była oczywista.
Muzeum mieści się w centrum miasta niedaleko starego rynku przy ulicy Emilii Gierczak 5. Ceny biletów umiarkowane: 5 zł dla dzieci, 7 zł dla dorosłych, plus możliwość nabycia biletów grupowych i rodzinnych. Przy okazji można kupić w kasie książki o Kołobrzegu, Enigmie i Wehrmachcie w języku niemieckim. Wiadoma sprawa, muzeum musi zarabiać samo na siebie, więc trzeba czymś skusić niemieckich turystów. Przesympatyczna pani bileterka delikatnie wspomniała, że dofinansowanie z kasy powiatu jest skromne, więc nie ma mowy o zakupie multimedialnych przewodników, „bo to niestety kosztuje i to słono”. Ale w takim razie po co informacje o cenniku w językach niemieckim i angielskim skoro tylko niektóre eksponaty są opisane w tych językach? No dobrze, koniec informacji na „wejście”, wchodzimy do środka.
Pierwsze, co widzimy, to średniowieczne włócznie, groty i miecze. W gablotach z tego okresu eksponaty wydobyte z okolic Kołobrzegu. Nie będzie wielkim zaskoczeniem dla zwiedzających, gdy płynnie będziemy przechodzić z każdą gablotą w kolejne epoki historyczne, aż do czasów najnowszych. Kolczugi, zbroje płytowe, ogromna liczba kul armatnich, a nawet dwa modele polskich okrętów wojennych z XVII wieku to kolejne eksponaty ukazujące dynamikę zmian zachodzących w uzbrojeniu na przestrzeni wieków. Idziemy dalej, mijamy ostatnie lata chwały oręża polskiego, zanim doszło do rozbiorów, czyli: zbroję husarza, pierwszą wersję orderu Virtuti Militari – i już jesteśmy pod Maciejowicami i Racławicami. Następnie widzimy mundury z okresu nocy listopadowej i powstania styczniowego. Wszystko poukładane zgodnie z chronologią wydarzeń. Ciekawe są eksponaty związane z okresem powstawania ruchu robotniczego i walki z caratem, w tym strona gazety wydanej dla robotników w związku z krwawą niedzielą w Petersburgu. Kilka kroków dalej i wyruszamy z pierwszą kadrową z Oleandrów – nad wszystkim czuwa wielki reprint obrazu marszałka Piłsudskiego. Przy okazji możemy obejrzeć sporą kolekcję orderów i odznaczeń z okresu II RP. Na końcu sali, za szklaną gablotą, zaprezentowana jest diorama z ułanem z okresu kampanii wrześniowej i wspaniale zakonserwowanym karabinem wz. 35, czyli najlepszym karabinem przeciwpancernym początkowego okresu II wojny światowej. W tym momencie brakowało mi tylko równie legendarnego „Morsa”.
Obok ułana znajdują się: mundur żołnierza Wehrmachtu, Luftwaffe i pancerniaków Maczka, żołnierza Armii Czerwonej i enkawudzisty. Kierując się do kolejnego pomieszczenia muzeum, widzimy tablicę poświęconą genialnym matematykom: Rejewskiemu, Różyckiemu i Zegalskiemu – ludziom, którzy rozszyfrowali Enigmę. Skręcamy do kolejnego pomieszczenia, gdzie króluje sowieckie uzbrojenie z czasów wielkiej wojny ojczyźnianej. Czego tu nie ma – Maximy, pepesze, model Iła-2m3, działka przeciwlotnicze, a nawet moździerz 122 mm. Niestety, jak zawsze sympatyczni kustosze grożą palcem i upominają, żeby niczego nie dotykać. Idę dalej, a przede mną, na końcu sali, ukazuje się monumentalny obraz Stefana Garwatowskiego „Kołobrzeg 1945. Ostatni bój” o wymiarach 9,70m (sic!) x 3,20m. Zanim będziemy podziwiać „Ostatni bój”, oczom zwiedzającego ukazują się żołnierze Wehrmachtu i SS, a u ich stóp panzerfaust, panzerschreck, Sturmgewehr 44 i MP40. Po drugiej stronie szlak bojowy Ludowego Wojska Polskiego od Lenino po Berlin oraz mapy walk o Wał Pomorski i Kołobrzeg w 1945 roku. Kilka kroków dalej widzimy, co archeologowie i amatorzy poszukiwania militariów znaleźli niedaleko Kołobrzegu – hełmy, klamry od pasków, papierośnice i inne osobiste rzeczy poległych w 1945 roku. Przed zakończeniem oglądania wystawy pod dachem oczom zwiedzających ukazuje się ostatnia gablota z mundurami i dyplomami niektórych pilotów, którzy zginęli w katastrofie lotniczej w Mirosławcu w 2008 roku. Po wyjściu z budynku udajemy się do hali, w której umieszczono Po-2, szczątki Fw 190, dwa ZIS-y, katiuszę, Studebakera i nawet jeepa Willysa. Wychodząc z hali, przechodzimy na plac muzeum, gdzie umiejscowiono w 99% sowiecki sprzęt z okresu od II wojny światowej będący na uzbrojeniu LWP. Czego tu nie ma! Dwa ISU-152 (za 2 zł można zwiedzić środek), T-34/85, T-34/41, IS-2, ASU-85, Ił 28, Mig 19, Mig-15 – Lim-2, haubice 152 mm i 122 mm, artyleria z ORP Burza (wersja powojenna), działo obrony wybrzeża 130 mm i wiele innych.
Jak zwykle w wypadku plenerowych ekspozycji w naszym kraju sprzęt niszczeje i nie ma pieniędzy na renowację. Samo muzeum, a dokładniej teren, jaki zajmuje w centrum miasta, jest nie lada gratką dla deweloperów, więc być może w niedalekiej przyszłości zmieni miejsce na mapie Kołobrzegu. Zagadany przeze mnie na temat podwozia IS-2 starszy wiekiem kustosz tylko przytakiwał bez jakiegokolwiek rozwijania tematu – ot, kolejny turysta, który zawraca głowę, zamiast zwiedzać. Na pytanie, czy można przejść przez niski płotek i przyjrzeć się z bliska działu z ORP Burza, usłyszałem: „po to ktoś postawił to ogrodzenie żeby go nie przechodzić więc nie wolno przechodzić”. Jednym słowem: oglądać, nie pytać, nie dotykać – takie zasady i trzeba się do nich stosować. Na koniec znowu wszedłem głównym wejściem muzeum i ponownie zagaduję panią z kas na temat muzeum i ekspozycji, pieniędzy i liczby turystów, żeby niczego nie zapomnieć. Na do widzenia mówię, że wszystko, co widziałem, opiszę dla portalu konflikty.pl – na to pani zapytała się z pewnym zdziwieniem w głosie „a po co?”. Odpowiedziałem tylko, że dla bezinteresownej promocji muzeum.