Powolne odchodzenie Rosji o demokratycznych standardów na rzecz sowieckiego imperializmu jest faktem – trzeba by w ogóle nie śledzić tego, co dzieje się na świecie, by nie widzieć, jak Władimir Putin stara się odzyskać wpływy utracone po rozpadzie Związku Radzieckiego. Mimo to stara się, a wraz z nim rosyjskie media i dyplomacja, wytworzyć w świecie obraz Rosji jako kraju rządzonego co prawda silną ręką, ale praworządnego i dającego obywatelom wszelkie prawa i swobody.

Na Zachodzie Putin ma oczywiście tak zwolenników, jak i przeciwników. Wielu z nich działa jednak na zasadzie „słyszałem od siostry kolegi, że kuzyn jego kolegi” lub, w najlepszym wypadku, przytaczając takie czy inne statystyki. Wrogowie Putina mają jednak broń, może nie tajną, ale z pewnością niebezpieczną. Nazywa się Anna Politkowska.
Nieżyjąca już, zamordowana w wieku niespełna pięćdziesięciu lat dziennikarka była przez długi czas cierniem i drzazgą dla rosyjskiego prezydenta; stąd też podejrzenia, iż rzekomo bandycki napad, którego ofiarą padła, był w istocie przeprowadzonym na zlecenie Kremla mordem politycznym. Nawet jeśli, to szkoda została już wyrządzona. Książki Politkowskiej, w których bezlitośnie rozprawia się ze współczesnymi rosyjskimi realiami, zostały opublikowane dawno temu. Jedną z nich jest „Rosja Putina”.

Politkowska, wielka przeciwniczka wojny w Czeczenii, dowodzi na jej stronicach doskonałego opanowania dziennikarskiego fachu – „Rosję Putina” czyta się niczym świetną powieść obyczajową. Obyczajową właśnie, nie zaś kryminalną czy polityczną, choć takich wątków w niej nie brakuje. Przyjemności z czytania sprzyja z pewnością przyjęta konwencja: czytelnik spodziewający się obszernych analiz polityczno-gospodarczych, statystyk, komentarzy „wielkich figur” rosyjskiego lub zagranicznego życia publicznego srodze się zawiedzie. Zamiast tego dostanie historie ludzi – prawdziwych, choć oczywiście nie zawsze wymienionych z nazwiska. Będą to historie żołnierzy i ich rodzin, historie zwykłych ludzi i tych mniej zwykłych, jak sędziowie, przedsiębiorcy, grubsi handlarze i… przestępcy. Ludzie ci w ten czy inny sposób reprezentują obecną Rosję, Rosję prezydenta Władimira Putina, w której najważniejsze okazują się – jak niegdyś – dobre stosunki z odpowiednio postawionymi ludźmi.

Z drugiej strony, pojawią się zapewne głosy, że Politkowska, prezentując jednostki, stara się wytworzyć obraz ogółu, podczas gdy w istocie mogą to być naprawdę jednostkowe przypadki. Prawda? Nieprawda. Sam fakt, że takie rzeczy się dziej, zwłaszcza gdy sytuacje te mają miejsce w siłach zbrojnych, które powinny przecież być wizytówką swojego państwa, zwłaszcza państwa mającego mocarstwowe ambicje, musi być niepokojący. Tym bardziej, że zjawiska, z którymi zapozna się czytelnik, mają charakter taki, że niemożliwe byłoby ich zaistnienie bez akceptacji władz bardzo wysokiego szczebla. A trzeba być astronomicznie naiwnym, by wierzyć, że w kraju, który wytworzył swego czasu tak precyzyjne aparaty inwigilacji, władze centralne były ślepe, głuche i niewinne.

Taką właśnie tezę przedstawia Politkowska, dodając, że Putin i jego najbliżsi współpracownicy czerpią korzyści z tych procederów. Wnioski autorki nie są zresztą żadną tajemnicą, nie zdradzam więc żadnego sekretu. Prawdziwym skarbem „Rosji Putina” są argumenty, którymi Politkowska popiera swoje stanowisko.

Czy do czegoś można się przyczepić? Może tylko do korektora, który pozwolił, by nazwisko autorki wypisane na okładce brzmiało „Politkovskaya”, podczas gdy po polsku pisze się „Politkowska” (tak jak „Jelcyn”, nie „Yeltsin”). Ale okładkę można oderwać, zaś przeczytanie zawartości to obowiązek każdego interesującego się Rosją.