6 sierpnia 1945 roku rozpoczęła się nowa era w historii wojen. Tego dnia Amerykanie zrzucili na Hiroszimę bombę jądrową. Rozpoczęta wkrótce po zakończeniu drugiej wojny światowej zimna wojna była wielopłaszczyznowym starciem dwóch bloków państw dysponujących kilkudziesięcioma tysiącami głowic jądrowych i termojądrowych. W wypadku wybuchu wojny powszechnej w najlepszym razie śmierć poniosłoby kilkadziesiąt milionów ludzi, w najgorszym – na ziemi przeżyłyby tylko szczury i karaluchy. O strategiach Stanów Zjednoczonych, Związku Radzieckiego i Wielkiej Brytanii mających zapobiec takiemu scenariuszowi opowiada książka „Armagedon i paranoja. Zimna wojna – nuklearna konfrontacja”.

Rodric Braithwaite jest byłym brytyjskim dyplomatą – między innymi ambasadorem w Moskwie – oraz autorem kilku książek historycznych. Dwie z nich – „Moskwa 1941” i „Afgańcy” – recenzowaliśmy kilka lat temu. „Armagedon i paranoja” ma z nimi dużo wspólnego – w aspekcie zarówno pozytywnym, jak i negatywnym.

Największym pozytywem jest spójny, poprowadzony z dużą erudycją wywód rozciągający się od prac nad pierwszą bombą jądrową do czasów najnowszych, obejmujący rosyjską aneksję Krymu i podpisanie porozumienia o wstrzymaniu wzbogacania uranu przez Iran. Przechodząc przez kolejne dziesięciolecia zimnej wojny, Autor opisuje strategie przyjmowane przez dwa główne mocarstwa, które z jednej strony chciały pokonać ideologicznego przeciwnika, a z drugiej strony – nie dopuścić do wojny jądrowej. W tym drugim wypadku należałoby uściślić, że chodziło raczej o zapobieżenie uderzeniu atomowemu na własny kraj, bo atak jądrowy na przeciwnika w różnych okresach uznawano za dopuszczalną opcję.

Przez cały czas Autor patrzy na sprawy z perspektywy strategicznej, więc jeśli nie jest to absolutnie niezbędne do nakreślenia danego problemu, nie wdaje się w szczegółowe informacje na temat danych taktyczno-technicznych lub dokładnej liczby poszczególnych rakiet czy bombowców. Nie zajmuje się także taktyką ich użycia. Pozostaje na wyższym poziomie najwyższych przywódców państwowych – prezydentów, premierów, pierwszych sekretarzy – i wojskowych.

Autor należycie opisał każde z kluczowych zagadnień tego okresu, od decyzji o pierwszym użyciu broni jądrowej przez radzieckie prace nad dogonieniem Amerykanów, dylematy związane z opracowaniem broni termonuklearnej i neutronowej, próby atmosferyczne i podziemne, traktaty ograniczające zbrojenia po zasadę wzajemnego gwarantowanego zniszczenia czy Pojedynczy Zintegrowany Plan Operacyjny. Za każdym razem koncentrował się na ludziach odpowiedzialnych za politykę obronną i jej niedoskonałościach wynikających z braku wiedzy o przeciwniku, uprzedzeń, nieumiejętności przyjęcia innej perspektywy. Według Braithwaite’a doprowadziło to do tytułowej paranoi – podejrzewania przeciwnika o wszystko co najgorsze, a tym samym przygotowywania się na najgorszy możliwy scenariusz, którym był wyprzedzający atak jądrowy dający obrońcy czas na reakcję liczony w pojedynczych minutach. W tym czasie przywódca każdego z mocarstw atomowych musiał podjąć decyzję o przeprowadzeniu kontruderzenia lub nierobieniu niczego.

Armagedon i paranoja. Zimna wojna – nuklearna konfrontacja

Rodric Braithwaite – „Armagedon i paranoja. Zimna wojna – nuklearna konfrontacja”. Przekład: Mirosław Bielewicz. Znak, 2019. Stron: 544. ISBN: 978-83-240-4289-0.

Zawodowców i hobbystów zajmujących się zimną wojną można podzielić na dwie główne grupy – uważających, że wojna powszechna nie wybuchła, ponieważ obie strony posiadały odstraszający arsenał jądrowy, i uważających, że wojna powszechna nie wybuchła, pomimo że obie strony posiadały dziesiątki tysięcy głowic atomowych. Obie mają dużą liczbę argumentów na obronę swoich tez, Autor zalicza się zaś zdecydowanie do drugiej grupy. Czy fakt wypadków z bronią jądrową (na przykład Palomares czy Thule) świadczy o niej negatywnie czy wręcz przeciwnie – fakt, że w czasie żadnego z kilkunastu (kilkudziesięciu?) wypadków w ciągu kilkudziesięciu lat nigdy nie doszło do przypadkowej eksplozji jest dowodem na jej przemyślaną konstrukcję. Z wieloma poglądami przedstawionymi w książce można się nie zgadzać, ale warto się zapoznać. Mają oparcie w wielu źródłach i skłaniają do refleksji.

Konsultant potrzebny od zaraz

Wszystko powyższe świadczy książce o wydanej przez Znak jak najlepiej i tak samo było w przypadku dwóch wspomnianych na wstępie innych tytułów tego Autora. Teraz przyszedł jednak czas na plusy ujemne. Mój redakcyjny kolega zżymał się na kiepską pracę konsultanta merytorycznego zajmującego się „Moskwą 1941”. Ja tego zrobić nie mogę, bo taka pozycja w stopce redakcyjnej „Armagedonu i paranoi” nie występuje. Niestety. Chociaż odpowiedzialny za przekład Mirosław Bielewicz ma na koncie między innymi „Afgańców”, „Kretę”, „Monte Cassino”, a nawet ikoniczny już niemal „Stalingrad”, z tą książką nie poradził sobie najlepiej. Nie jest to oczywiście wyłącznie jego wina, bo tłumacz nie musi się znać na wszystkim, ale wynika to właśnie z braku konsultacji merytorycznej.

Zaczynając od podstaw działania broni jądrowej na stronie 63, dowiadujemy się, że reakcja rozszczepienia jądra atomu polega na tym, że każdy neutron rozszczepia się na dwa lub więcej neutronów. Szukałem, ale nadal nie wiem, skąd tłumacz wziął pomysł na przetłumaczenie broni implozyjnej jako broni „ingresywnej”. Pozostając przy podstawach: dowiadujemy się również, że Albert Einstein opracował teorię szczególnej względności (dobrze, że nie wielkiego podrywu).

Podobnie jak w „Moskwie 1941” błędy pojawiły się również w nazewnictwie sprzętu. Nazwę własną HMS Dreadnought przetłumaczono jako: „pancernik” (s. 242), trafiamy na tajemniczy bombowiec B-12, bomby głębinowe zmieniły się w miny głębinowe (s. 384), okręt podwodny został wyposażony w kiosk wieży dowodzenia (s. 303) i oczywiście same okręty podwodne są również łodziami podwodnymi. Na stronie 389 natykamy się na położoną w Kalifornii bazę w Vandenburgu – chodzi oczywiście o położoną niedaleko miejscowości Lompoc bazę Vandenberg Air Force Base, nazwaną na cześć generała Hoyta Vandenberga. Z kolei znajdująca się w Szkocji baza okrętów podwodnych została umiejscowiona na jeziorze Holy Loch, chociaż nawet Wikipedia podaje, że szkocki termin loch może oznaczać również zatokę.

Z niewiadomych przyczyn powieść Nevila Shute’a „On the Beach” została przetłumaczona jako „Na plaży” zamiast używanego powszechnie polskiego tytułu książki i adaptacji filmowych: „Ostatni brzeg”. Podobnie nie wiem, dlaczego przewijający się na kartach książki pochodzący z Warszawy noblista Józef Rotblat jest nazywany po angielsku Josephem, tym bardziej że w zeszłym roku Znak wydał jego znakomitą biografię: „Noblista z Nowolipek”. Ciekawy przypadek jest też na stronie 313. W polskim przekładzie wygląda to tak: „W sierpniu 1985 roku dziesięciu marynarzy zginęło od wybuchu reaktora na łodzi podwodnej K-431 projektu 659 i projektu 675 (według klasyfikacji NATO: Echo I i Echo II)”, natomiast w oryginale to zdanie wygląda inaczej: „In August 1985 ten men were killed by a reactor explosion in the Echo-class submarine K-431”. Skąd w takim razie w polskim wydaniu wzięły się okręty podwodne dwóch różnych typów? Być może z tego, ze mają na Wikipedii wspólny artykuł? Nie wiem. Na marginesie: K-431 należał do projektu 675 (Echo II).

Warto?

Jak widać, błędów uzbierało się dużo. Dla Czytelnika znającego się na opisywanej tematyce są one co najmniej irytujące, ale trzeba też podkreślić, że w żaden sposób nie przeinaczają one głównego wywodu. Dotyczą raczej spraw technicznych, a książka, jak wspomniałem, omawia bardziej kwestie strategiczne i polityczne.

Moim zdaniem „Armagedon i paranoja” jest jak najbardziej godna polecenia. Chociaż na rynku dostępnych jest wiele książek o podobnej tematyce, Braithwaite wykonał bardzo dobra pracę przedstawiając dylematy i zagrożenia związane z bronią jądrową w czasie zimnej wojny. Dodatkowym atutem jest szersze niż w innych książkach – koncentrujących się na Stanach Zjednoczonych i Związku Radzieckim – opisanie rozwoju broni jądrowej, strategii jej użycia i rozważań na temat możliwej obrony w Wielkiej Brytanii. Dla zainteresowanych zimną wojną jest to w zasadzie pozycja obowiązkowa, a dla pozostałych – co najmniej warta poważnego rozważenia.