Koszmar, z jakim musiał się zmierzyć naród polski w latach II wojny światowej, zarówno ze strony nazistów, jak i bolszewików, doczekuje się coraz to nowych pozycji książkowych – czy to opracowań, czy pozycji źródłowych takich jak wspomnienia ofiar. Jest ich z każdym rokiem więcej, ale w moim odczuciu wciąż mało, jeśli wziąć pod uwagę skalę tragedii., dlatego też wszystkie ukazujące się należy przyjmować z pewnym kredytem zaufania. Ale nie bezkrytycznie, bynajmniej.

„Powrót nie był przewidziany” Heleny Radzyńskiej opowiada prawdziwą historię pewnej polskiej rodziny, którą w roku 1940 Sowieci wywieźli na Syberię. Tam dotarła do owej rodziny wiadomość o ataku III Rzeszy na Związek Radziecki i formowaniu polskiej Armii Andersa. Wyrusza więc w podróż do miejsca ześrodkowania, której to podróży większości jej członków nie dane jednak było przeżyć. Nie dane im też było pokonać szlaku bojowego wiodącego do Monte Cassino. Ci, którzy przeżyli, wrócili jednak do Polski. Przejechali z powrotem – już z Kazachstanu – zachodnią połowę ZSRR, polskie Kresy Wschodnie należące wówczas nieodwołalnie do Czerwonego Imperium, „nową” Polskę, aż na ziemie odzyskane, do Jeleniej Góry. Tyle.

Książka napisana jest w konwencji mniej więcej powieściowej, tyle że zamiast wydarzeń zmyślonych mamy prawdziwe. Także tytuły rozdziałów niezbyt pasują do typowej współczesnej powieści – na dobrą sprawę, patrząc li tylko na spis treści, można poznać całą fabułę. „Powrót…” napisano przy tym językiem nieskomplikowanym, ale wyraźnie wskazującym na przedwojenną edukację autorki. Szkoda więc, iż zdecydowanie najsłabszym ogniwem cyklu wydawniczego było w tym wypadku wydawnictwo, które zaniedbało tak niepozorny, a jednak ważny (gdyż jeśli jest zaniedbany, wyraźnie to widać) czynnik jak korekta. Szczególnie to irytujące w przypadku wydawnictwa określającego się mianem patriotycznego – bo przecież dbałość o język ojczysty też jest wyznacznikiem patriotyzmu.

Nagromadzenie błędów przeszkadza w czytaniu, lecz nie może ukryć tego, że mamy do czynienia z naprawdę wartościową publikacją. Opisy niedoli zesłańców budzą autentyczne współczucie, opisy brutalności sowietów zaś – równie autentyczny gniew. Pokazuje też, jak łatwo wpaść w pułapkę pochopnych osądów, czasem nawet prowokując Czytelnika, by sam ów błąd popełnił. Treść dodatkowo uatrakcyjniają wstawki w języku rosyjskim, tłumaczone w przypisach. Wobec braku zdjęć stanowią jedyne, ale wcale przyjemne urozmaicenie.

Treść „Powrotu…” nie odbiega znacznie od treści innych książek o podobnej tematyce – wciąż siedzą mi w pamięci poznane w czasach podstawówki (i napisane w podobnej konwencji) „Długie drogi Syberii” – ale porównując je, dostrzeżemy dwie ważne kwestie. Po pierwsze: losy zesłańców w oczywisty sposób różniły się od siebie. Po drugie jednak: wszyscy mieli niewyobrażalnie ciężko. Dla Czytelników, którym bliski jest temat zesłań, książka Radzyńskiej to lektura prawie obowiązkowa.