Oto nadeszła druga część trylogii o Jasonie Millingtonie i jego zespole zwalczającym zagrożenia bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Niedawno zapobiegli zamachowi w Nowym Jorku, a na horyzoncie rysuje się kolejne zagrożenie. Tym razem nie wymierzone bezpośrednio w USA, ale mające spowodować zmiany i chaos na całym świecie.

Dużą część tego artykułu mógłbym skopiować z poprzedniej recenzji książki Martina ZeLenaya, historyka sztuki polskiego pochodzenia pracującego dla Centralnej Agencji Wywiadowczej. Mamy tych samych, sympatycznych, bohaterów, różnią się jedynie obszar ich działania oraz otoczenie, które rozumiem jako wrogów, sojuszników i postacie niezwiązane bezpośrednio z głównym wątkiem fabuły. Podobnie jak w „Tajnym raporcie Millingtona” z początku akcja toczy się niespiesznie – Autor przenosi Czytelników w coraz to nowe miejsca, gdzie zachodzą pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia – by na końcu nabrać szaleńczego tempa, dzięki czemu powieść szpiegowska zmienia się w typową sensację z mnóstwem akcji.

Nie zdradzę tajemnicy – informacja ta widnieje na okładce – pisząc, że tym razem celem ataku ma być Watykan. Całej reszty dowiemy się po pasjonującej lekturze, która zabierze nas do knajpek na Krecie, gabinetów Pjongjangu, zaciszy włoskich muzeów, mroźnego Uralu i biur w Waszyngtonie rzecz jasna. Tym razem walczyć z terrorystami będzie nie samotna CIA, ale również jej sojusznicy z Wielkiej Brytanii, Włoch lub Grecji. Czy dysponując najnowszymi technologiami i specyficznymi agentami, można przeciwdziałać zamachowi, który zaplanowali najwięksi profesjonaliści w tej dziedzinie? By się o tym przekonać, sięgnijcie po książkę. Przy okazji dowiecie się paru rzeczy o ikonach i ich twórcach, a także rachunku prawdopodobieństwa i roli przypadku w życiu.

Dużym atutem książki jest splecenie fabuły z rzeczywistymi, niedawnymi wydarzeniami, zapewne pamiętanymi przez większość Czytelników. Mimo że części postaci nie wymieniono z nazwiska, doskonale wiemy, o kogo chodzi. I tak powieść rozpoczyna się od abdykacji Benedykta XVI, a następnie dochodzi do wyboru nowego papieża. Poza tym mamy rozstrzelanie i domniemane zagryzienie przez psy dygnitarza w Korei Północnej czy eksplozję meteorytu nad Czelabińskiem. Dodanie do tego opisu setek codziennych, drobnych spraw prostych ludzi sprawia, że Czytelnik może się momentami zastanawiać, czy naprawdę tuż obok nas toczy się zaciekła walka służb specjalnych z terrorystami i tylko my jej nie dostrzegamy?

Nieraz jest tak, że kolejna część danego cyklu jest słabsza od poprzedniczki. Czasami zdarza się też, że jest lepsza. Martin ZeLenay utrzymuje równy poziom, więc Czytelnicy, którzy zetknęli się z „Tajnym raportem Millingtona”, wiedzą, czego się spodziewać. Ci, którym się podobał, powinni od razu iść do księgarń, natomiast rozczarowani mogą sobie ten tom darować. Mnie seria zdecydowanie przypadła do gustu, ponieważ na tyle, na ile mogę to ocenić jako laik, prezentuje zdecydowanie bardziej realistyczny obraz działalności współczesnych służb wywiadowczych niż wiele innych powieści sensacyjnych. W tej historii znacznie częściej niż pistoletów używa się mózgów i mam nadzieję, że tak samo będzie w tomie trzecim, na który czekam z niecierpliwością.