II wojna światowa była pierwszym w historii konfliktem zbrojnym, po którym lotnictwo – rozumiane jako całość – mogło aspirować do miana siły, która przesądziła o jego wyniku. O kształcie lotnictwa zaś, o jego strategii, sukcesach i porażkach decydowali często ludzie, którzy zdobyli tytuł asa myśliwskiego w Wielkiej Wojnie, zwłaszcza w Niemczech, ale nie tylko. Ernst Udet – 62 zwycięstwa. Hermann Göring – 22 zwycięstwa. Keith Park – 20. Wolfram von Richthofen – 8. Zabrakło jednakże w tym gronie lotnika najwybitniejszego, a przynajmniej najskuteczniejszego z nich wszystkich, lotnika, który zginął niestety przed końcem wojny. Zabrakło Manfreda von Richthofena.

Z reguły wspomnienia spisuje się pod koniec życia, gdy ma się lat sześćdziesiąt, siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, gdy nadchodzi czas na podsumowania. Nader niewielu ludzi przed trzydziestką się na to decyduje, a w tym gronie znaczący odsetek stanowią „celebryci”, dla których jest to sposób na zdobycie pieniędzy i rozgłosu. Richthofen niewątpliwie był takim ówczesnym „celebrytą” – w pewnym sensie także po drugiej stronie frontu – ale swoje wspomnienia spisał raczej powodowany szpitalną nudą lub też (co bardziej prawdopodobne) jako szkic przyszłej autobiografii. Należy się cieszyć, że to uczynił.

Der Rote Kampfflieger, tak bowiem brzmi tytuł oryginalny, to książka mająca wśród historyków lotnictwa i pasjonatów status nieomalże kultowy. Mimo pewnych – zrozumiałych w przypadku książki wspomnieniowej – niedociągnięć stanowi cenne źródło informacji o niemowlęctwie lotnictwa myśliwskiego, o ówczesnej taktyce, o życiu pilotów, a także, co oczywiste, o życiu samego Czerwonego Barona. W pół setce niedługich rozdziałów (same wspomnienia zajmują niespełna 150 stron) zawiera się opowieść od początków wojskowej kariery przyszłego Czerwonego Barona aż po polowanie w okolicach Pszczyny w maju 1917 roku, gdy Autor był już wielkim bohaterem z ponad pięćdziesięcioma zaliczonymi oficjalnie zwycięstwami na koncie.

Dowiadujemy się więc co nieco o krótkiej karierze w wojskach lądowych, o słynnych czerwonych barwach jego myśliwca, le petit rouge, o zimnokrwistym podejściu autora do zestrzeleń i do walki powietrznej w ogólności, o wpływie, jaki wywarł nań Oswald Boelcke. Poznajemy jego wizję taktyki, jego przyzwyczajenia, czytamy, jak chwali się sukcesami. Nie ma się co oburzać, akurat Manfred von Richthofen miał się czym chwalić, był bez dwóch zdań jednym z najlepszych ówczesnych pilotów myśliwskich, a przy tym miał to szczęście, że nie zginął wcześniej. Na koniec zaś autor przedstawia własną wizję przyszłości lotnictwa, wizję dość egzotyczną z naszego punktu widzenia.

Całość napisana jest w taki sposób, że nie sposób mieć Autorowi za złe jego wyraźnej bufonady. Ba, między innymi z tego właśnie powodu można zapałać doń autentyczną sympatią. Był bowiem von Richthofen człowiekiem nie w typie Göringa, łasym na blichtr i pochlebstwa, ale raczej kimś takim jak Hans-Joachim Marseille, młodym człowiekiem, który cieszył się życiem, ale miał zarazem pełną świadomość swych ponadprzeciętnych umiejętności, człowiekiem, który nie brzydził się zabijać, czerpał nieskrywaną satysfakcję z zabijania jako przejawu zwycięstwa, ale też nie znajdował w zabijaniu sadystycznej przyjemności. Miał przy tym pewien dystans do siebie, poczucie humoru i wyczucie ironii. Przytacza na przykład taką anegdotkę z rozmowy z zestrzelonym i wziętym do niewoli Anglikiem: „[…] wypytywał o czerwony samolot. Mówił, że maszyna ta znana jest nawet żołnierzom w okopach, którzy nazywają ją le diable rouge. W jego eskadrze rozeszła się nawet pogłoska, że za sterami czerwonej maszyny zasiada dziewczyna w stylu Joanny D’Arc. Bardzo się zdziwił, gdy mu powiedziałem, że ta domniemana dziewczyna właśnie przed nim stoi” (s. 113).

Ze względu na niewielką objętość książkę czyta się jeden, góra dwa dni. Sprzyjają temu wspomniane krótkie rozdziały, wiele z nich ma niecałe dwie strony, są i takie, które mieszczą się na jednej. Ale przede wszystkim sprzyja temu gładki, przystępny styl. Zwłaszcza walki powietrzne, choć opisane w sposób odmienny od „wzorcowego” w naszym kraju stylu Fiedlerowskiego, śledzi się z wielkim zainteresowaniem. Doprawdy, warto poznać bliżej tego legendarnego pilota, ikonę niemieckiego lotnictwa, ikonę lotnictwa w ogóle.

Nie sposób oczywiście stwierdzić, co począłby Czerwony Baron, gdyby dane mu było dożyć objęcia przez Hitlera absolutnej władzy w Niemczech. Czy podobnie jak Hermann Göring, Ernst Udet i młodszy odeń o trzy lata kuzyn Wolfram stanąłby za Hitlerem? A może byłby jednym z tych nielicznych nieufnych? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie, można wyłącznie spekulować, mam jednak przekonanie graniczące z pewnością, że jeśli już, to poszedłby raczej drogą Udeta aniżeli Göringa.