Gdyby kilkadziesiąt godzin temu ktoś zapytał mnie czy przeczytałbym z chęcią „Majorów”, lub jakąkolwiek powieść, w której fikcja miesza się z prawdą w sposób trudny do odgadnięcia, bez zastanowienia odpowiedziałbym – nie. Czemu? Od kiedy tylko zetknąłem się z pierwszymi książkami historycznymi, a dokładniej z literaturą faktu, uważałem wszelkie thrillery militarne czy też powieści historyczne za rozreklamowane, krzykliwe i wybujałe opowiastki. Irytujące w nich było to, że nie tylko są na bakier z historią, ale czasem tak dosadnie manipulują wydarzeniami militarnymi, że tworzą z nich albo niewyobrażalnie krwawe jatki albo nudne jak rosyjski film kostiumowy gry sztabowe. Jednak stało się jak się stało i w wielkanocny wieczór pozostałem sam na sam z książką W.E.B. Griffina. Miałem wybór – albo nudna konwersacja o polityce, albo zagłębienie się w znienawidzony gatunek literacki. No cóż, zawsze uważałem, że czytanie idzie na zdrowie człowiekowi, a przy świątecznym stole zawsze można nabawić się nerwicy. A wiec sięgnąłem po „Majorów” i…

Odpłynąłem. Ale najpierw do rzeczy. „Majorowie” to trzeci tom „żołnierskiej sagi” opowiadającej o kulisach wielkich operacji wojennych, grach oficerów sztabowych, ale przede wszystkim o życiu czterech głównych bohaterów cyklu, tytułowych majorów. Nakładem domu wydawniczego Rebis ukazały się dotychczas dwie wcześniejsze części cyklu: „Porucznicy” oraz „Kapitanowie”, a w najbliższym czasie planowane jest wydanie „Pułkowników”. Całość tworzy cykl „Braterstwo Broni”.

„Majorowie” Griffina to pośrednio opowieść o żołnierskiej przyjaźni. Przyjaźni, która połączyła ludzi, którzy za swoje czyny, ciężką pracę oraz poświęcenia osiągnęli stopień majora US Army. Wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami czytelnik mimowolnie wciągany jest w intrygę, pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji, tajnych sojuszy, współzawodnictwa, a także pięknych kobiet. Griffin zaskakująco dobrze radzi sobie tak z narracją jak i z fabułą „Majorów”, czytelnik po naprawdę nudnych pierwszych pięćdziesięciu stronach zostaje dalej wciągnięty w wir walki. Książka zaczyna tętnić życiem. Nagłe zwroty akcji powodują, że głowni bohaterowie raz po raz muszą stawiać na szalę własne kariery, aby zdobyć coś więcej niż respekt podwładnych oraz zadowolenie przełożonych. Na tym stopniu ich kariery gra toczy się o wyższą stawkę, awans oraz przyszłość, która mimowolnie prowadzi „majorów” do stopnia generalskiego.

Jak już wspomniałem, genialna narracja, przenosząca nas raz po raz z jednego zakątka naszej planety w drugi, powoduje ciągłe zaciekawianie u czytelnika. Na początku wydawałoby się cztery różne sytuacje nagle zaczynają się łączyć, sklejają się w jedną spójną całość, aby na sam koniec połączyć się w jedno kulminacyjne wydarzenie. Całość napisana jest prostym, czasem ostrym, czasem śmiesznym wojskowym żargonem. Nie przeszkadza to jednak czytelnikowi, a daje dodatkowe punkty na rzecz realizmu przedstawionych w książce sytuacji. Dodatkowo wydarzenia, jakie pokazuje nam autor powodują, że każdy z czytających może uosabiać się z jednym z bohaterów, ba – robi to wręcz automatycznie i co najdziwniejsze mimowolnie. A gdy tylko tak się stanie, oderwać od lektury „Majorów” może chyba tylko wybuch bomby atomowej w pobliżu.

Podsumowując, muszę otwarcie przyznać się do błędu, jaki popełniałem odstawiając opracowania podobne do „Majorów” na boczny tor. Lektura książki W.E.B. Griffina to naprawdę najlepszy pomysł na popołudnie czy samotny wieczór. Książkę wręcz się połyka, a czterysta stron tekstu, które nam zaoferowano wystarcza przy „oszczędnym” czytaniu na nie więcej niż dwa dni. Wszystko to świadczy o tym, że w treści książki tkwi potencjał, a oprócz doskonałej narracji posiada ona niestandardową a zarazem wciągającą fabułę. Cóż, pozostaje mi jedynie polecić państwu lekturę „Majorów”, a samemu z niecierpliwością czekać na kolejny tom serii „Braterstwo Broni”.