Kto broni wszystkiego, nie broni niczego powiedział kiedyś Fryderyk II Pruski, a maksyma to dość szybko weszła do kanonów porzekadeł wojskowych i historyków. Choć prawie pewne jest, że znał ją także Adolf Hitler, lubiący przecież porównania swojej osoby do znakomitych władców pruskich XVIII i XIX wieku, w ostatnich miesiącach II wojny światowej nie stosował jej przy wydawaniu kolejnych rozkazów. Nakazując bronić każdej piędzi ziemi do ostatniego naboju i do ostatniego żołnierza, Hitler skazywał Wermacht na stopniową zagładę, a ignorując przy tym uwagi i wskazówki swoich dowódców, prowadził kraj do nieuchronnej klęski. Jednym z przejawów tej „taktyki” obronnej było powoływanie kolejnych miast-twierdz, znajdujących się na trasie ofensyw radzieckich: Glogau (Głogów), Kolberg (Kołobrzeg), Posen (Poznań), Stettin (Szczecin), czy Breslau (Wrocław). Bronione w zorganizowany sposób, zarówno przez regularne oddziały wojska, jak i oddziały volksschturm i cywili, festungen skupiały na sobie uwagę nacierających Sowietów, wiążąc dość znaczne siły wydzielane każdorazowo do ich zajęcia (co było także celem samym w sobie, należy zaznaczyć). Ich przyszłość była z góry jasna – kolejno zdobywane lub poddawane przez obrońców, były obracane w perzynę w trakcie szturmów, ulicznych walk z udziałem broni pancernej i ciężkiej artylerii oraz nalotów. Bezpowrotnie tracono pierwotną zabudowę miast, bezcenne zabytki i dzieła architektury, miliony cywili skazywano na wygnanie lub niewolę. Tak było też w przypadku wymienionej już Twierdzy Wrocław, o czym dowiedzieć się możemy z pamiętników dwóch ostatnich komendantów twierdzy, ujętych w książce Breslau w ogniu.

Rok 1944 był czasem odwrotu wojsk niemieckich niemalże na wszystkich frontach. Rok następny nie przyniósł żadnej zmiany, wojska alianckie niepowstrzymanie zmierzały na Berlin. Kolejna ofensywa radziecka podjęta w styczniu ’45 roku z łatwością przełamała niemiecką obronę na całej długości frontu, od Bałtyku po Karpaty. W związku z utratą linii obronnej na Wiśle, następnym punktem oporu wobec sowietów miały być właśnie miasta-twierdze na Odrze. Jednocześnie wśród OKH1 panowało przekonanie (podzielane przez Hitlera), że nie ma ryzyka załamania frontu wschodniego, a odparcie sowietów jest kwestią czasu. Co więcej, Dolny Śląsk ze względu na swoje położenie (względnie rzadko nękany alianckimi nalotami) miał stać się magazynem (schronem) Rzeszy i bazą do przyszłych kontrofensyw.

Wrocław został obwołany twierdzą rozkazem z sierpnia ’44, a pierwszym jej komendantem był generał-major Johannes Krause. Co zastanawiające, aż do końca stycznia ’45 roku Wrocław nie funkcjonował w trybie fortecznym, nie wznoszono na terenie miasta jakże potrzebnych umocnień i schronów, ograniczając się w praktyce do wzmacniania już istniejących{2}. Brakowało wciąż regularnych oddziałów, które można by zaliczyć do załogi twierdzy. Gromadzono jednak potrzebne zapasy, a ich ilość i różnorodność (w tym dobra luksusowe) odegrała w okresie oblężenia dużą rolę w utrzymaniu zdolności obronnych oraz zapewniła wysokie morale obrońców.

Przełom roku przyniósł przeprawę wycofujących się wojsk niemieckich, zmierzających do punktów koncentracji wokół Sobótki (25-30 km na płd.-zach. od Wrocławia). Ostatnie jednostki, którym udało się uniknąć zamknięcia w okrążeniu, opuściły miasto 14 (czwartek) i 15 (piątek) lutego 1945 roku. Pozostałe w mieście jednostki wcielono do załogi twierdzy i przydzielono im określone zadania obronne.

Plan zakładał powstrzymanie radzieckiego natarcia ze wschodu na linii Odry, z rozwinięciem obrony także w pobliskich miejscowościach (Trzebnica, Oborniki Śląskie, Żmigród, Borowa, Kotowice), a w przypadku niepowodzenia tego zadania wysadzenie wszystkich mostów na rzece, by utrudnić atakującym sforsowanie Odry (przeprawy rzeczne zostały zaminowane jeszcze w styczniu, przy czym uczyniono to względem wszystkich mostów, także tych usytuowanych w głębi miasta; przy każdym z nich stale czuwał patrol złożony z saperów i członków volkssturmu, gotowych na rozkaz zdetonować ładunki). Dodatkowo, dolina Oławy została zalana poprzez otworzenie śluz i jazów na tej rzece; nie udało się natomiast skruszenie lodu skuwającego Odrę, co próbowano uzyskać spuszczając wodę ze zbiornika retencyjnego na Nysie Kłodzkiej (lód był wówczas na tyle gruby, że mógłby utrzymać radzieckie czołgi, jeżeli zdecydowano by się atakować przez Odrę). Twierdza znajdująca się w kotle sowieckim, miała być zaopatrywana drogą powietrzną, z wykorzystaniem lotniska na Gądowie.

>Sowieci stanąwszy u bram Wrocławia 16 lutego, postawili nowemu już komendantowi twierdzy generałowi-majorowi Hansowi von Ahlfenowi (gen. Krausse został odwołany ze stanowiska ze względu na stan zdrowia; Ahlfen dowodził do dnia 8 marca, potem komendanturę twierdzy objął jej ostatni dowódca, generał-porucznik Hermann Niehoff) ultimatum – 24 godziny na poddanie miasta. Oczywiście pozostało ono bez odzewu, wyrok na Festung Breslau zapadł. Następnego dnia rozpoczął się radziecki atak. Po wstępnym rozpoznaniu walką wschodnich rubieży, sowieci zaniechali poważniejszych natarć z tych kierunków, zniechęceni bądź to naturalnymi przeszkodami terenowymi (rzeki i ich odnogi, strumienie, kanały przeciwpowodziowe), bądź to przygotowanymi zaporami saperskimi i polami minowymi.

Faktyczne ataki wyszły z kierunków południowych i zachodnich, a scenami walk stawały się tamtejsze dzielnice Wrocławia: Brochów, Ołtaszyn, Jagodno, Klecina, Żerniki i Złotniki. Obrońcy starali się wykorzystywać w optymalny sposób wszelkie budowle znajdujące się na linii frontu, jak chociażby wał kolejowy tworzący od południa kolejową obwodnicę miasta. Przygotowane na nasypie stanowiska obronne w wydatny sposób opóźniały postępy atakujących wojsk, dodatkowo powodując poważne straty osobowe i materialne.

Niepodważalny wkład w obronę w tym okresie walk miał skonstruowany już w zamkniętej twierdzy (dzieło zakładów FAMO) pociąg pancerny, wyposażony m. in. w uniwersalne armaty przeciwlotnicze kalibru 88 mm. Postępy Rosjan zwalniały wprost proporcjonalnie do stopniowego wkraczania w teraz zabudowany. Walki szybko przybierały charakter typowy dla terenów mocno zurbanizowanych. Szturmy na poszczególne budynki, wielokrotne przejmowanie lokacji z rąk do rąk, walki o poszczególne poziomy i piętra budowli, wykorzystanie do zaskakujących ataków systemu kanalizacji i przejść podziemnych (w przeważającej mierze przez Niemców), wypalanie i wyburzanie budynków, wręcz całych kwartałów – stopniowa destrukcja miasta z tym związana trwała do ostatnich dni obrony miasta. Wszystko to przy całkowitej dominacji sowietów w powietrzu i nieustających popisach determinacji i poświęcenia obrońców. Miasto zostało poddane 6 maja 1945 roku, o godz. 14:00 czasu moskiewskiego, tj. o 13:00 czasu niemieckiego.

Szacuje się, że miasto zostało zniszczone w 60% pierwotnej zabudowy, niektóre dzielnice utraciły nawet 75% swoich budowli. Ze względu na kierunki natarć Rosjan, najbardziej ucierpiały dzielnice południowe i zachodnie. Istotne dla skali zniszczeń było również usytuowanie punktów obrony i strategicznie ważnych struktur, np. lotnisko na Gądowie, a po jego utracie budowane równolegle lotniska przy Stadionie Olimpijskim (wschód miasta; projekt porzucono ze względu na ograniczone zasoby materiałów budowlanych i siły roboczej) i na dzisiejszym placu Grunwaldzkim. Uczciwie należy przyznać, że zniszczenia te Wrocław zawdzięcza tak atakującym, jak i obrońcom, którzy wyburzali poszczególne budynki w miarę bieżących potrzeb defensywnych. Na zawsze stracono budynki na ulicach Popowickiej, Białowieskiej, Puszczańskiej, Lisiej, Żubrzej, Niedźwiedziej, Starogranicznej, Poznańskiej (w rejonie tym ostał się – co nie powinno nikogo dziwić – bunkier przy obecnym placu Strzegomskim, budowla monumentalna tak z zewnątrz, jak i wewnątrz!), kościół św. Pawła na ul. Legnickiej, kościół pod wezwaniem Lutra (Niemcy wysadzili tam 100-metrową wieżę kościoła), św. Kanzjusza i klasztor Dobrego Pasterza przy obecnym pl. Grunwaldzkim, św. Ducha na Gaju, św. Jadwigi na Popowicach, św. Henryka przy Glinianej, św. Elżbiety przy Grabiszyńskiej a także kościół O.O. Franciszkanów na Karłowicach, a w okolicach pl. Grunwaldzkiego – Archiwum Państwowe, kliniki uniwersyteckie, a także Instytut Badawczy Węgla{3}.

Czy obrona Wrocławia, jako twierdzy była słuszna, czy słuszne były podobne decyzje wobec innych miast, to temat na sporej objętości rozprawkę – ta książką nią nie jest. Całość ma faktyczną postać wspomnień (pamiętników) dwóch ostatnich komendantów Festung Breslau i z tego ich punktu widzenia obserwujemy ostatnie dni niemieckiego Wrocławia. Niech nie zdziwi więc nikogo, że naszkicowany obraz walk i wydarzeń ma całkowicie subiektywny charakter: obrońcy są przedstawieni jako wzorowo funkcjonujący organizm, gdzie każdy jest gotów do ogromnych poświęceń, bez słowa skargi znosząc wiążące się z tym wyrzeczenia i niedogodności. Wermacht, SS, volkssturm, cywile stają w jednej linii z bronią w ręku i bez względu na swoje życie, walczą nacierającymi bolszewikami. I tylko jeden gaulaiter Śląska, Karl Hanke, dopuszcza się haniebnej ucieczki w ostatnich dniach obrony, dziewiczym i jedynym lotem jaki oderwał się od płyty nowego lotniska na (obecnym) placu Grunwaldzkim. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że opis ten – choć niewątpliwie w dużym stopniu prawdziwy i odzwierciadlający fakty – został aż nadto wyidealizowany. Fakty takie jak rozłam wśród Niemców po ogłoszeniu zawieszenia broni (oddział Hitlerjugend zagrodził drogę posłom idącym podpisać kapitulację żądając kontynuowania walk do ostatniego żyjącego żołnierza), przypadki dezercji, wywieszanie jeszcze przed kapitulacją białych flag w oknach czy zbrojne (sic!) ataki na siedzibę NSDAP, jako wyraz bezsilności i beznadziei panującej w umysłach ludzi, ujmy obrońcom twierdzy by nie przyniosły, są to odruchy zdecydowanie ludzkie przecież, uczyniłyby natomiast przekaz jeszcze bardziej wiarygodnym. Ale to są wspomnienia, w nich zawsze królują te pozytywne…

Chciałbym móc coś powiedzieć o samym wydaniu książki, ponieważ jednak premiera przed nami, jest to dla mnie wciąż zagadka (do recenzji otrzymaliśmy wersję elektroniczną). Tłumaczenie jest w większości tekstu poprawne, poza kilkoma nikogo nie zaskakującymi na tym etapie literówkami{4}. Wszystkie nazwy ulic i lokacji podawane są po niemiecku i polsku, co ułatwi z pewnością wszystkim zainteresowanym prześledzenie dokładnego przebiegu walk, z dokładnością do placu, ulicy i skweru (wystarczy aktualna mapa Wrocławia). Jedyna nieścisłość rzucająca się w jednym z fragmentów na stronie 143: „(…) idącym od ul. Sztabowej i Wieczystej (Menzelstraβe) przez pl. Powstańców Śl. (Hinderburgplatz), Pretficza (Hardenberg-) i Daszyńskiego (Kospothstraβe).(…)”. Dodać należy, że mowa tu o kolektorze kanalizacyjnym – wobec tego trudno uwierzyć, że ów kolektor przebiegał w omawianej postaci w rzeczywistości od ul. Pretficza (południe miasta), aż do ul. Daszyńskiego (północna część Wrocławia), pokonując po drodze Odrę z jej odnogami. Bardziej prawdopodobna jest tutaj pomyłka w tłumaczeniu nazwy ulicy Kospothstraβe. In plus zaliczyć należy ilość i jakość zdjęć, załączone są także mapy prezentujące przebieg walk, od zamknięcia oblężenia, aż do postępów wojsk sowieckich w śródmieściu Wrocławia.

Festung Breslau w ogniu będzie książką atrakcyjną dla wszystkich chcących odtworzyć przebieg walk o Wrocław. Jej lektura stanie się ciekawsza dla tych, którzy zdążyli poznać któreś z wcześniejszych opracowań na ten temat, czy to napisanych w czasach PRL, czy też już po przełomie roku 1989. Zdanie drugiej strony konfliktu zawsze jest warte poznania i zrozumienia.

Przypisy

1. Oberkommando des Heeres – niemieckie Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych
2. Sytuacja ta przypomina nieco „kwadraturę koła”: obwoławszy Wrocław twierdzą, Hitler sprzeciwiał się budowie nowych i realnie wystarczających struktur defensywnych w obawie, by nie stały się one oznaką strachu przed sowietami i nie osłabiły wiary w zwycięstwo…
3. Wwymieniam za: http://www.festung.breslau.prv.pl/
4. Chociażby: strona 40, pierwszy akapit na tej stronie, pierwszy wyraz

Tytuł: Festung Breslau w ogniu
Autorzy: von Ahlfen/Niehoff
Przekład: Agata Janiszewska
Nakładem: Wydawnictwo Dolnośląskie 2008