Słowo „Katyń”, choć symboliczne, ma duże znaczenie dla historii naszego narodu. To tu – oraz w innych miejscach, między innymi w Charkowie i Twerze1 – zostali zamordowani oficerowie Wojska Polskiego, policjanci, urzędnicy, którzy po przegranej kampanii polskiej 1939 roku znaleźli się w rękach sowieckich. Część z nich dostała się do niewoli po kapitulacji swoich oddziałów, inni zostali aresztowani kilka lub kilkanaście dni później, kiedy ucichły już strzały obrońców ojczyzny. Natomiast Smoleńsk był dla większości Polaków jedynie punktem na mapie Federacji Rosyjskiej, co miało ulec diametralnej zmianie 10 kwietnia 2010, gdy rozbił się samolot z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Oprócz głowy państwa zginęło 95 pasażerów i członkowie załogi feralnego lotu.

Reportaż Barbary Stanisławczyk „Ostatni krzyk. Od Katynia do Smoleńska. Historie dramatów i miłości” opublikowany niedawno przez Dom Wydawniczy Rebis traktuje nie o przyczynach tragedii, ale o istnieniach ludzkich, a dokładniej o dramacie i miłości dziewięciu rodzin, którzy stracili bliskich zarówno w 1940 jak i 70 lat później.

Sama książka zaskoczyła mnie pozytywnie. Szczerze powiedziawszy, początkowo myślałem, że to kolejna publikacja na modny obecnie temat katastrofy w Smoleńsku. Jednak już początek zmienił zupełnie mój punkt widzenia. Ponieważ nie dotyczy ona tylko Katynia… Jest to opowieść, jak sama autorka pisze, „o bohaterskich czynach i wielkich miłościach, ale także o zwykłej codzienności”: Mackiewiczów, Łojków, Piskorskich, Smorawińskich i innych.

Autorka ich historię w książce podzieliła na trzy części. W pierwszym rozdziale kreśli nam przebieg ostatnich dni bohaterów, motywuje ich udział w obchodach rocznicy zbrodni katyńskiej. Kolejna część to cofnięcie się w historii Polski o siedemdziesiąt lat wstecz. Dane jest nam poznać cienie i blaski codziennego życia przodków ofiar tragedii katyńskiej z 10 kwietnia 2010. Losów w większości spokojnych, można by rzec – zwyczajnych. Ale czy na pewno? Atak III Rzeszy na Polskę, a następnie „cios w plecy” zadany 17 września 1939 przez ZSRR gwałtownie zmieniły ich sytuację. Rodziny pozbawione głównych, czasami jedynych, żywicieli zmobilizowanych do armii muszą przystosować się do nowej rzeczywistości. Gorsza okazuje się jednak wiadomość, którą mają dopiero poznać. Niemcy ogłaszają, że znaleźli ciała zamordowanych oficerów. Przez długi czas wielu nie przyjmuje tej jakże gorzkiej prawdy do wiadomości. Od tego momentu egzystencja rodzin katyńskich naznaczona jest zbrodnią i tajemnicą, co rzutuje na ich przyszłość, trudno znaleźć im pracę czy dostać się na wymarzone studia. Mimo to podejmują walkę, by ocalić od zapomnienia bliskich, którzy przelali krew za ojczyznę. Dochodząc prawdy, narażają się Służbie Bezpieczeństwa – należy pamiętać, że słowo „Katyń” było tematem tabu w PRL-u, „prawda” była tylko jedna: za zbrodnię katyńską odpowiedzialni byli Niemcy. Dopiero w wolnej Polsce po 1989 roku zmieniła się rzeczywistość, otwarcie można mówić o Katyniu. Trzeci rozdział to dramat rodzin nam współczesnych, próba uwidocznienia ich rozpaczy i bólu po stracie najbliższych. Przelanie na papier „krzyku” nie tyle tych, którzy zginęli, ile tych, którzy poprzez ich śmierć ponieśli niepowetowaną stratę.

Należy zauważyć, że Autorka w sposób obiektywny i wyważony pisze o konflikcie wśród rodzin katyńskich. Dostrzega istnienie problemu, poprzez zdanie relacji każdej ze stron. Dużym atutem są zdjęcia. Ponad sto fotografii, w większości niepublikowanych, i fotokopie oryginalnych listów jeńców, pisanych z obozu do rodzin, dają Czytelnikowi poczucie autentyzmu „jedyne w swoim rodzaju”.

Niestety mam kilka zastrzeżeń. Pierwsze to brak wyjaśnień skrótów nazw i organizacji, jakimi posługuje się Autorka. Muszę zaznaczyć, że nie każdy Czytelnik jest zobligowany znać dobrze historię. Szczególnie dla młodego pokolenia niektóre skróty powinny być wytłumaczone, na przykład czym była Służba Bezpieczeństwa czy NKWD. Kolejnym potknięciem są źle podpisane zdjęcia. Szczególnie to przedstawiające Mieczysława Smorawińskiego (s. 306) zawiera w jednym opisie dwa błędy. Na zdjęciu widoczny jest w mundurze podpułkownika, a nie – jak twierdzi Autorka – generała. Awans na wyższy stopień oficerski, pułkownika, otrzymał w 1922 roku, co pozwala ustalić przybliżoną datę wykonania fotografii, natomiast opis wskazuje lata 30. W publikacji możemy jeszcze dostrzec drobne pomyłki na przykład zamiast poprawnej nazwy dywizjonu jest dywizja.

Zauważalnym uchybieniem są błędy w przypisach – są niedokładne. Brakuje numerów stron (odnośnie książek) czy numeru wydania (jeśli chodzi o prasę). W jednym przypadku podaje autorów oraz datę opublikowania wywiadu, ale nie podaje gdzie zostało wydane. Należy jednak przyznać, że same cytaty są starannie dobrane. Trzeba zaznaczyć, że, „Ostatni krzyk” został wydany w sposób wzorowy – godny naśladowania przez inne wydawnictwa. Jest w twardej okładce, a strony (390) są szyte.

Niemniej jednak, „Ostatni krzyk” jest godny polecenia. Mamy tutaj historię nie tylko przeżycia rodzin, ale wręcz historię Polski. Możemy na przykład przeczytać o losach Franciszka Gajowniczka, za którego w KL Auschwitz oddał życie ojciec Maksymilian Kolbe, czy o ciężkim życiu codziennym rodzin zesłanych do Kazachstanu. Książka ta daje Czytelnikowi możliwość podjęcia rozważań nad miłością, godnością, ale także tragedią. Samej pani Stanisławczyk warto złożyć podziękowania za tak znakomite relacjonowanie zarówno wypowiedzi „współtwórców” reportażu, jak i towarzyszących im emocji, oraz za to, że ich rola w powstaniu tej książki nie została zmarginalizowana.

Przypisy

1. Obecna nazwa Twer, wcześniej Kalinin, ciała pomordowanych grzebano w Miednoje.