Afganistan – jedno z dwóch głównych miejsc, gdzie Amerykanie wraz z sojusznikami toczą globalną wojnę z terroryzmem. Drugim jest oczywiście Irak, jednak jak się wydaje, środek ciężkości obecnie przesuwa się właśnie do górzystego Afganistanu, a sytuacja nad Eufratem i Tygrysem powoli, bo powoli, ale się stabilizuje. Jak być może niektórzy z Was wiedzą, Polska jest w tej wojnie jednym z najbliższych sojuszników Stanów Zjednoczonych, czego skutkiem jest wysłanie w oba te miejsca niewielkich, ale odpowiadających naszym możliwościom kontyngentów wojskowych. Z Iraku już się w zasadzie wycofaliśmy, ale za to w Afganistanie kontyngent został zwiększony.

Jednak nasza obecność w tym niezwykłym kraju nie ogranicza się tylko do żołnierzy. Obecni tam też są przedstawiciele różnych służb, które w normalnych krajach starają się nie rzucać w oczy, ale u nas często lądują na pierwszych stronach gazet. Oprócz nich są oczywiście też dyplomaci, bo w końcu oficjalnie jesteśmy tam na prośbę lokalnego rządu. Skoro są dyplomaci, to jest i ambasada, a tej ktoś musi pilnować. W Polsce ochroną ambasad i ambasadorów za granicą zajmuje się Biuro Ochrony Rządu (BOR), którego pracownicy powszechnie nazywani są BOR-owikami. Teraz, kiedy tytuł stał się już jasny, pora na kilka słów o autorach.

Władysław Zdanowicz jest właścicielem księgarni i autorem książek, jednak pisanie jest tylko jego hobby. W środowisku powiązanym z wojskiem, czy to zawodowo, czy czysto hobbystycznie, znana jest jego książka „Misjonarze z Dywanowa” w humorystyczny sposób opowiadająca o perypetiach polskiej misji w Iraku. Doczekała się ona pochlebnych recenzji wśród żołnierzy, którzy naprawdę tam byli, czego dowodem są liczne pozytywne wpisy na Niezależnym Forum o Wojsku. Lecz tym razem nie jest głównym autorem, a jedynie pomagał takowemu w pracy nad książką. Jego rola sprowadziła się bardziej do pracy redaktorskiej niż czysto pisarskiej.

Właściwym autorem jest Jan Jagoda. Nie jest to prawdziwe jego prawdziwe nazwisko, ponieważ BOR niechętnie patrzy na ludzi, którzy zdradzają, co się dzieje wewnątrz organizacji. Co prawda autor już tam nie pracuje, ale lepiej nie palić za sobą mostów. Jednak sama treść książki zawiera tyle szczegółów, że pewnie każdy, kogo by to w odpowiednich służbach, interesowało od razu będzie wiedział, o kogo chodzi. Taka jednak była decyzja autora i należy to uszanować. Zresztą, w średniowieczu pisano niemal same anonimy i nikomu to nie przeszkadzało.

Książka jest skompilowaną i wygładzoną przez Zdanowicza wersją surowych zapisków, jakie nasz BOR-owik poczynił w ciągu półrocznej zmiany, w czasie której zajmował się ochroną polskiej ambasady w Kabulu. Możemy zapoznać się z niemal każdym aspektem takiej służby. Autor pominął jedynie te rzeczy, których ujawnienie mogłoby w jakiś sposób negatywnie wpłynąć na bezpieczeństwo. Znając nasz kraj i profesjonalizm ludzi nim rządzących, możemy oczywiście domyślać się jeszcze przed przeczytaniem, w jakich warunkach służba przebiegała. Ogólnie mówiąc, za to, co tam się dzieje, pracującym tam ludziom należałoby przyznać oprócz wszystkich dodatków związanych ze służbą w kraju ogarniętym wojną jakiś specjalny dodatek za pracę w skandalicznych warunkach. W Warszawie oczywiście nic sobie z tego nie robili. W końcu to nie oni byli ciągle zagrożeni zamachami, a nie mieli ani jednego nawet lekko opancerzonego samochodu, to nie ich radiostacja w ambasadzie była zepsuta, podobnie jak agregat, który zapewniał prąd i ogrzewanie w czasie, kiedy w Kabulu odcinano energię elektryczną.

W czasie czytania wyraźnie widać, że autor znacznie sprawniej niż klawiaturą posługuje się pistoletem czy karabinem. Jego zapiski są surowe, dlatego potrzebny był drugi autor, który by je wygładził. Po części mu się to udało, jednak i tak cały czas widać, że nie pisał tego zawodowiec. Z jednej strony to dobrze, bo dzięki temu tekst jest autentyczny, jednak z drugiej strony, pomimo niewielkiej jego objętości, sporo czasu zajęło mi przeczytanie całości. Tekstu nie pochłania się wzrokiem. Momentami jest nudnawo, a może nie tyle nudnawo, co jest to napisane tak, jak pisało się szkolne wypracowania. Oddaje to jednak charakter autora, a z drugiej strony podkreśla także bardzo monotonny charakter służby tam w środku Azji. Ograniczała się bowiem w przeważającej części do siedzenia godzinami na dyżurce ambasady bądź jeżdżenia z oficjelami z punktu A do punktu B. Przy tym tych punktów też nie było dużo i szybko zaczęły się powtarzać: ambasada, lotnisko w Kabulu, sklepy, baza Bagram, a główne zajęcie BOR-owików w tych miejscach sprowadzało się do załatwiania jak największej ilości darmowego jedzenia i picia z amerykańskich stołówek. Oczywiście w kraju ogarniętym wojną nic nie jest takie proste, więc sporo było sytuacji, w których było naprawdę blisko użycia broni.

Cała relacja jest subiektywna, lecz trudno się spodziewać, żeby było inaczej. Trzeba o tym cały czas pamiętać, bo w powstającym obrazie autor i jego koledzy ze zmiany byli tam prawie najmądrzejsi, a pozostali: żołnierze, dyplomaci i inni, albo ustępowali im umiejętnościami, albo byli głupi, niedouczeni i w ogólne nie powinni pracować w MSZ. Skądinąd wiem, że po części może to być prawdą i wielu ludzi na placówkach jest po znajomości.

„Relacja BOR-owika” została wydana przez Oficynę Wydawnicza Branta z Bydgoszczy. Książka ani nie razi w oczy, ani też nie wybija się ponad przeciętność. Natrafiłem na kilka literówek, ale ogólnie jest dobrze. W treści występuje wiele określeń żargonowych, jednak wszystkie zostały wyjaśnione w znajdującym się na końcu książki słowniku. Co ciekawe, według tego, co napisano, jest to słownik wyrazów występujących w książce, ale części znajdujących się w nim haseł w treści nie ma. Może wypadły przy redagowaniu, a może po prostu ktoś postanowił zapoznać czytelników z większa ich ilością. Nie mam o to w żadnym razie pretensji. Kilka haseł mogłoby być lepiej opisanych; w końcu dżihad to nie po prostu święta wojna, a samochody HMMWV to nie HMWWV, Hammer ani Hamer, tylko Hummer. Kilka innych także wymagałoby poprawek. Zdjęć nie ma żadnych, ale w niczym to nie przeszkadza.

Chociaż pod względem czysto literackim jest nieco grubo ciosana, to jest to książka ciekawa. Jest to pierwsza pozycja tego typu na naszym rynku. Pozwala czytelnikowi poznać wojnę w Afganistanie z zupełnie innej strony, niż jest przedstawiana w mediach. Zresztą dziennikarzom też mocno się w niej dostało. Warto po nią sięgnąć, ponieważ odkrywa wiele mankamentów w funkcjonowaniu naszego państwa, które nie zapewniając odpowiednich środków, ryzykuje życiem tych, którzy mu służą. Nie wiem tylko, czy wydawca nie przesadził nieco z ceną. Mimo wszystko zachęcam do sięgnięcia.