Tytułowa twierdza Beaufort to nazwa średniowiecznej fortecy położonej na terytorium dzisiejszego południowego Libanu, tuż przy granicy z Izraelem. Budowla posadowiona na grzbiecie blisko 700-metrowego, górującego nad całą okolicą wzniesienia przez wieki stanowiła doskonały punkt oparcia dla władających nią armii i zarazem obiekt pożądania ze strony ich przeciwników. Nic zatem dziwnego, że gdy w dniu 6 czerwca 1982 roku izraelska armia dokonała inwazji na Liban, dając tym samym początek tak zwanej pierwszej wojnie libańskiej, jednym z głównych jej celów było jak najszybsze przejęcie kontroli nad twierdzą. Zadanie zdobycia zamku, znajdującego się wówczas w rękach bojowników z Organizacji Wyzwolenia Palestyny, przypadło w udziale komandosom Sił Obronnych Izraela. Ostatecznie w nocy z 6 na 7 czerwca 1982 roku, po kilku godzinach krwawych walk, zdołali opanować twierdzę i zatknąć na jej szczycie niebiesko-biały sztandar.

Opisane wyżej wydarzenia nie stanowią jednak treści, lecz jedynie tło, na którym rozgrywa się akcja „Twierdzy Beaufort”. Przenosi nas ona do roku 2000, kiedy to wojska izraelskie powoli przygotowują się do opuszczenia okupowanej od osiemnastu lat fortecy i otaczającej ją strefy bezpieczeństwa w południowym Libanie. Film w reżyserii Josepha Cedara, zrealizowany na bazie powieści Rona Leshema o tym samym tytule, przedstawia codzienną rutynę i wewnętrzne rozterki stacjonujących w twierdzy izraelskich żołnierzy w okresie tych kilku tygodni poprzedzających wydanie rozkazu nakazującego ewakuację.

Jak to zwykle bywa w przypadku produkcji o tematyce wojennej, uwaga reżysera skupia się na przeżyciach kilku wybranych żołnierzy. Mamy tu więc młodego, pełnego zapału, ale i nieco porywczego dowódcę Liraza (Oshri Cohen), romantycznie usposobionego Oshriego (Eli Eltonyo), realistę i cynika Korisa (Itay Tiran) czy też wesołka Zitlawiego (Itay Turgeman). Do twierdzy przybywa również saper Ziv (Ohad Knoller), wysłany tam w celu rozminowania jedynej drogi, którą dociera zaopatrzenie dla izraelskiego garnizonu. Trzeba przyznać, że prezentowany w filmie poziom aktorstwa jest doprawdy znakomity, dzięki czemu wszystkie z wymienionych postaci są bohaterami „z krwi i kości”, a nie tylko przebranymi w mundury aktorami deklamującymi kwestie.

„Twierdza Beaufort” jest wprawdzie filmem wojennym, trudno jednak uznać ten film za typowego przedstawiciela gatunku, brak w nim bowiem wartkiej akcji czy wyszukanych efektów specjalnych. W szczególności fani wielkich scen batalistycznych, znanych choćby z „Wroga u bram” czy „Szeregowca Ryana”, mogą się poczuć nieco zawiedzeni. Zamiast szerokich, panoramicznych kadrów w pełni ukazujących wieńczącą szczyt twierdzę, przez większość czasu obserwujemy ujęcia składającego się na nią labiryntu klaustrofobicznych korytarzy, tuneli, okopów i pomieszczeń. Taki stan rzeczy nie jest jednak konsekwencją ograniczonego budżetu (film powstał kosztem zaledwie 2 milionów dolarów), lecz wynika po prostu z przyjętej przez reżysera konwencji. Co więcej, ów stonowany, pozbawiony technicznych fajerwerków styl narracji nadaje filmowi niepowtarzalny, kameralny charakter i w znacznej mierze stanowi o jego sile.

Charakterystyczną cechą stworzonego przez Josepha Cedara filmu jest również to, że na ekranie ani razu nie widzimy wroga. Jego obecność jest jednak cały czas wyczuwalna (akcja toczy się wszak na terytorium Libanu!), świadczy o niej również nasilający się wraz z upływem kolejnych dni ostrzał artyleryjski twierdzy prowadzony przez Hezbollah, który chce w ten sposób sprawić, aby opuszczenie fortu przez Izraelczyków wyglądało na zwykłą ucieczkę.

W tej sytuacji tym, co najbardziej interesuje reżysera, są nie zmagania żołnierzy z przyczajonym gdzieś w oddali przeciwnikiem, lecz to, co dzieje się z nimi samymi. Długotrwały pobyt w odizolowanym od świata miejscu, rutyna codziennych wart i patroli oraz brak bezpośredniego kontaktu z wrogiem, połączone ze żmudnym wyczekiwaniem na nieuchronnie zbliżającą się ewakuację nie pozostają bez wpływu na psychikę członków załogi twierdzy Beaufort. Z tej monotonii nie są ich w stanie wyrwać nawet płynące z głośników i nadawane beznamiętnym, pozbawionym emocji tonem komunikaty o zbliżającej się artyleryjskiej kanonadzie. Z czasem jednak, gdy w bazę zaczynają uderzać również znacznie skuteczniejsze pociski kierowane, gdy wskutek ostrzału giną kolejni koledzy, pozostali przy życiu żołnierze zaczynają mieć coraz większe wątpliwości zarówno co do sensu ponoszonych ofiar, jak i dalszego trwania na stanowisku. Od zadawania powyższych pytań nie może się uwolnić nawet dowódca Liraz Librati, i to pomimo entuzjazmu, z jakim z początku podchodził do powierzonej mu misji.

Przekonujące odzwierciedlenie towarzyszących żołnierzom rozterek było zadaniem ambitnym i z całą pewnością niełatwym, jednakże reżyser poradził sobie z nim zupełnie przyzwoicie. Film, pomimo iż brak w nim spektakularnych wydarzeń i nagłych zwrotów akcji, nie tylko nie nuży, ale wręcz zachęca do spędzenia z nim kolejnych minut. Jest to niewątpliwy sukces twórców, którzy – jak sami przyznają – podczas pracy starali się czerpać z najlepszych filmowych wzorów, w tym między innymi z legendarnego filmu „Okręt” Wolfganga Petersena.

I w beczce miodu znajdzie się jednak łyżka dziegciu, w związku z czym również i „Twierdza Beaufort” nie ustrzegła się kilku błędów, na szczęście raczej z gatunku tych mniej poważnych. Przykładowo, ilekroć któryś z żołnierzy zaczyna odsłaniać przed widzem swoją skrywaną pod kilkoma warstwami munduru i ekwipunku osobowość, można z góry zakładać, iż czeka go rychła śmierć – i z reguły założenie to okazuje się być trafne. Widać więc, że nawet kino izraelskie nie jest wolne od hollywoodzkich schematów.

Pozytywnie należy natomiast ocenić ścieżkę dźwiękową. Nie jest wprawdzie dziełem sztuki, niemniej jednak nie przeszkadza (a to w filmach wojennych najważniejsze), zaś co najmniej w kilku momentach dobrze uzupełnia to, co dzieje się na ekranie. Warto przy tym dodać, że w sieci można nabyć również oficjalny soundtrack z muzyką do filmu, co też o czymś świadczy.

Od strony technicznej film prezentuje się bardzo poprawnie. Jak już wspomniano, nie ujrzymy w nim co prawda wyrafinowanych efektów specjalnych, jednakże w żaden sposób nie zmniejsza to przyjemności z oglądania. Ponadto, jak przystało na produkcję wojenną, w filmie przewija się spora ilość sprzętu wojskowego z epoki, co dla miłośników militariów może stanowić duży plus (bądź co bądź, izraelskie siły zbrojne jak dotąd niezbyt często pojawiały się w kinematografii).

Jeżeli chodzi natomiast o jakość wydania DVD, to „Twierdza Beaufort” nie odbiega pod tym względem od ogólnie przyjętych standardów. Tych, którzy nie władają biegle językiem hebrajskim, z całą pewnością ucieszy wiadomość, że polskie tłumaczenie (dostępna wersja z napisami i z lektorem) stoi na wysokim poziomie i nie można mu niczego zarzucić.

Podsumowując, „Twierdzę Beaufort” można polecić wszystkim miłośnikom kina wojennego w jego bardziej ambitnym wydaniu. Tym zaś, którzy wciąż nie są przekonani, warto przypomnieć, iż w 2008 roku film ten nominowano do Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny, zaś samego Josepha Cedara uhonorowano Srebrnym Niedźwiedziem dla najlepszego reżysera na festiwalu filmowym Berlinale 2007.