Do tej pory w dziale recenzji prezentowaliśmy opisy filmów, które pośrednio lub bezpośrednio nawiązywały do tematyki portalu Konflikty.pl. Prezentowaliśmy recenzje filmów historycznych, o tematyce wojskowej lub w inny sposób z nią powiązanych. Podążając za legendarnym Monty Pythonem, chciałoby się powiedzieć: „A teraz coś zupełnie z innej beczki”.

„Niezniszczalni” w reżyserii Sylvestra Stallone’a. Gdy czytałem zapowiedzi tego filmu w prasie i gdy dowiedziałem się, że Stallone zaprosił do tej produkcji takie gwiazdy kina akcji jak Jason Statham, Jet Li, Dolph Lundgren, Eric Roberts, Arnold Schwarzenegger, Bruce Willis czy Mickey Rourke, wiedziałem, że film ten będzie miał tyle samo przeciwników co zwolenników. Przeciwnicy będą mówili o tępej produkcji, gdzie przelewa się mnóstwo krwi, a napakowani, podstarzali faceci leją się po gębach, udając, że są jeszcze w pełni sił i mają mnóstwo wigoru. To prawda, nie jest to kino bergmanowskie ze wspaniałymi szekspirowskimi rolami, wyszukanymi dialogami i zapadającym w pamięć, niezwykle głębokim społecznym przesłaniem na temat sensu naszej egzystencji na tym łez padole. I bardzo dobrze!

Chciałoby się powiedzieć: nareszcie! Nareszcie ktoś w Hollywood przypomniał sobie, że istnieje jeszcze widz, który już jakiś czas temu przekroczył trzydziestkę i jak widzi wymuskanych aktorów pokroju Ashtona Kuthera czy Roberta Pattinsona (to ten pseudowampir ze „Zmierzchu”), ma odruch wymiotny. Że istnieje widz, który z łezką w oku wspomina stare czasy, kiedy z wypiekami na twarzy oglądał u kolegi, na pożyczonym od innego kolegi wideo, takie filmy jak „Rocky”, „Rambo”, „Commando” czy „Predator”.

Nastał nam czas, kiedy człowiek musi się użerać w pracy z upierdliwym szefem, znosić fochy ukochanej, ganiać za rozbrykaną latoroślą, pamiętać wszystkie piny, loginy i hasła, a z ekranów wylewa się papka unurzana w serialowym lub nieśmieszno komediowo-romantycznym sosie, gdy prędzej w TV zobaczysz krwawą „Piłę” niż usłyszysz w oryginale „Jeremy” Pearl Jamu, gdyż pojawia się tam słowo „fuck”, gdy zastanawiasz się, że przecież makijaż, lakier do paznokci, opaski do włosów i torebki, solarium i wizyty u kosmetyczki to od zawsze były atrybuty kobiet, więc dlaczego do jasnej cholery coraz więcej facetów robi to samo?! Właśnie dla takiego sfrustrowanego gościa słynny Sly zebrał już lekko zapomnianych twardzieli kina akcji i nakręcił „Niezniszczalnych”.

Widać wyraźnie, że wymyślenie scenariusza i dialogów nie zajęło twórcom zbyt wiele czasu. I słusznie, niektórzy mają już dość pseudointelektualnego bełkotu drażniącego uszy i mózg niczym odgłos wiertarki u sąsiada o poranku. Scenariusz jest dość prosty. I słusznie, nie po to w końcu człowiek chodzi do kina żeby rozmyślać i zastanawiać się, co autor miał na myśli. Aktorzy już dawno stracili czołowe miejsca w gwiazdozbiorze Hollywood. I dobrze, ja wychodzę z założenia, że lepszy stary Stallone niż cała rzesza wymuskanych, metroseksualnych pseudo aktorów „młodego pokolenia”. Zresztą sami aktorzy zdają sobie sprawę, że ich czas już minął lub minie niedługo i doskonale bawią się w „strzelanego”, jak kiedyś, za młodu.

Kilka dialogów jest warta zapamiętania, na przykład gdy Sly pyta Willisa, co się stało ze Schwarzeneggerem? Ten odpowiada: „chce zostać prezydentem”. Albo gdy znacznie młodszy Statham rzuca do Stallone’a: „nie jesteś już tak szybki”. Widać, że faceci potrafią się starzeć z godnością, nie liftingują się tu i ówdzie (no może poza Rourkiem), mają dystans do tego co robią a ich napięte muskuły połączone ze zwinnością gazeli to raczej puszczenie oka do widza, który patrząc na ich wyczyny modli się w duchu, żeby „chłopakom” się nic nie stało.

A co można powiedzieć o samym filmie? DVD wydane przez Monolith Video zawiera parę dodatków i możliwość oglądania w oryginale lub z polskim lektorem, całość wygląda poprawnie.

Podsumowując. Ten film jest dla dużych chłopców, którzy ciągle pamiętają szczenięce lata, gdy kaseta VHS z filmem „Rambo” więcej znaczyła niż całe złoto Fortu Knox. To film dla gości, którzy chcą się odstresować przy prostej (nie znaczy prostackiej) i nieskomplikowanej (nie znaczy głupiej) produkcji. I tyle. Albo aż tyle! Serdecznie polecam.