Kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że studio 2015 odpowiedzialne za mojego kochanego Medala, zamierza przenieść swój teatr działań ze słonych wód Normandii do wilgotnej dżungli. Nigdy nie przepadałem za produkcjami o Wietnamie, owszem, kilka lat temu był to temat dość egzotyczny, lecz po kilku projektach, takich jak Vietcong (moim zdaniem najlepsza z gier typowo Wietnamskich), Shell Shock Nam, czy Battlefield Vietnam, rynek gier wojennych został dosłownie „nasycony” produkcjami tego typu. Dziwiłem się, dlaczego akurat ten konflikt wybrali programiści, przecież mogli przenieść się do wojny Koreańskiej, bądź bardziej „dzisiejszej” wojny w Iraku.

Na pewno zaskarbiliby sobie więcej serc fanów zafascynowanych aktualnym konfliktem w kraju Saddama. No ale cóż, jeśli wmuszono w nas Wietnam, to my musimy wymusić pewne odruchy i przemaszerować na półwysep Indochiński w celu załadowania się do gry. A więc jeśli zapraszają do zabijania skośnookich, ja się na to piszę i uruchamiam Men of Valor…

Men of Valor nie dla idiotów?

Spodziewałem się ciekawego interka na początek, lecz zaskoczono mnie zwykłym, że tak powiem, propagandowym filmikiem. Menu też jakieś takie niezbyt wojenne jest. Ale cóż, takie mankamenty omijamy i zagłębiamy się w grę. Rozgrywka rozpoczyna się zgodnie ze standardem fabuły typowego amerykańskiego filmu. Filmu? Właśnie co ma film do gry? Czy widzieliście grę, w której kręcono film? Tutaj Men of Valor was zaskoczy! Zgodnie z przyjętą tradycją wcielamy się w żołnierza jednej z amerykańskich dywizji stacjonujących w tamtych czasach w Wietnamie. Ale co to ma do filmu? Już śpieszę z wyjaśnieniami. :] Jednostka ta, oprócz upierdliwego dowódcy, ma na karku ekipę telewizyjną ze wścibskim i żądnym rozlewu krwi dziennikarzem na czele oraz dość ociężałym i strachliwym operatorem.

Jak wiemy w tamtych czasach amerykanie delektowali się możliwością oglądania kolorowej telewizji, podczas gdy my tęskniliśmy za prądem i pierwszym czarnobiałym telewizorem (zapewne marki rubin lub jeszcze gorszej) kupionym za sprzedaną w Ge eSie świnię o wadze do 100 kilogramów, więc jeśli mieli taką możliwość, musieli wiedzieć, co ich morowi chłopcy robią w Wietnamie. A więc nasza gra będzie filmem. Cóż, można to uznać za udoskonalenie typowego wojennego scenariusza gier. Zatem jeśli film jest już rozpoczęty, pora ruszać do ataku

Ten akapit sponsoruje producent karabinu M-16

Jeśli przypada nam grać w wojennego FPSa, to powinniśmy uświadczyć masy broni. W końcu to na naszych barkach położono ciężar wygrania wojny w Wietnamie, a otaczające nas skrypty to tylko imperialistyczna 😛 zagrywka taktyczna, wykonana po to, abyśmy nie czuli się zbyt samotni podczas walki. No dobra – zrzędzę. :] Przejdźmy do podręcznego arsenału naszego Herosa i zadajmy zasadnicze pytanie. Ile broni możemy przetrzymywać za pazuchą bez strat na rzecz aerodynamiki bohatera…

Programiści rzucili na nasze barki nie lada ciężar dźwigania „aż” trzech pukawek, plus pas dziesięciu granatów, bandaże i chyba nic więcej. 😛 W nasze złowrogie rączki wpadają zgodnie z tradycją jeszcze bardziej brutalne pukawki. Mamy tutaj Thompsona, M-60, M-16, granatnik, snajperkę. W razie potrzeby, gdy w ferworze walki zabraknie nam amunicji, możemy pozyskać ją drogą rabunku. Możemy więc ukraść karabin SKS, Kalashnikova lub pepeszkę, ewentualnie zasiąść za komunistycznym ciężkim karabinem maszynowym 😛 lub imperialistycznym minigunem. Na myśl przychodzi mi pewna historia odnośnie karabinu M-16, który w swej pierwotnej wersji był wprost szykanowany 😛 przez używających go żołnierzy. Często sprawdzał nerwy wojowników i zacinał się. Bywało tak, że zdenerwowani bohaterowie wyrzucali swoje „em szesnastki” na rzecz niezawodnego ruskiego kałacha. Jednak szybko przestali tak robić, gdyż podczas walki w dżungli ich koledzy uznawali ich za Wietnamców i strzelali do nich bez ostrzeżenia. I takim oto sposobem amerykańscy ludzie wojny przyzwyczaili się do M-16. Gdy ktoś im mówi M-16 albo śmierć, to mówią z grymasem na twarzy – M-16…

Wstąpiłem na zielonego przestwór oceanu…

Przemierzając niezmierzone połacie dżungli, grę umila nam średni silniczek graficzny. Jest wysoce niezróżnicowany. Nasi kompani wyglądają świetnie. Mają dokładnie oddane twarze, wyrażają emocje. Natomiast niezrozumiałe jest dlaczego wrogowie wyglądają jak trójkąty. Głowy mają jak kwadraty i żeby było śmieszniej, mają trapezy zamiast czapek z daszkiem. 😛 Otoczenie nie jest może piękne, ale też i nie denerwuje. Szczególnie dobrze odwzorowano eksplozje i efekt występujący po nich. Nigdy nie byłem pod obstrzałem 150mm działa (a szkoda ;)), ale wygląda to tak, jakby twórcy tego próbowali. Po wybuchu naszym oczom ukazuje się piękna ognista eksplozja porywająca kawałki ziemi. W tym momencie wzrok naszego bohatera z powodu huku i działania programistów 😛 zamazuje się dając świetny efekt.

Ogólnie grafika jest średnia, można by nawet powiedzieć dobra. Puszcza jednak jest troszeczkę zbyt wilgotna i szara. Przynajmniej żółte gęby widać jak na dłoni. 😉 Jednak grafika nie jest taka piękną, jak się o niej mówi. Poraża przenikanie wrogów przez wrogów, która dotyczy również naszych kompanów. Częstym widokiem jest przenikanie sierżanta przez szeregowego i wierzcie mi, dzieje się to bez względu na stopień. 😛 Zdarza się zobaczyć skośnookiego ryżożercę 😉 w połowie między ścianą domu a trawiastą polanką. Korpusik z głową na trawce, a nogi w domu. Fajnie… Do grafiki większych zarzutów nie mam, ponieważ jest ona jakby nie patrzeć najmocniejszą stroną Men of Valor.

Kto ukończył Oxford wystąp!

No tutaj jest problem.

Bo z czteroosobowego oddziału każdy heros może skończył podstawówkę i to chyba z miernym wynikiem. Ja rozumiem, że oni mają dźwigać broń, walczyć, no ale to niemoralne i niebezpieczne tak bez szkolenia ich do armii pchać!
Jak wszyscy zrozumieli (mam nadzieję :P) w akapicie tym rozwinięty zostanie problem sztucznej inteligencji naszych skryptowych kompanów i ich jeszcze bardziej skryptowych wrogów. Nasi imperialistyczni synowie z drużyny to istne ciamajdy, blokują się nawzajem, zachodzą sobie drogę, nie wykrywają wrogów za swoimi plecami. Często zdarza się sytuacja, w której oczyszczanie wrogiego domu ograniczają do ustawienia się przy drzwiach i oczekiwanie na nas. Nie obchodzi ich to, że z owego pomieszczenia skośnooki Wietnamiec zasypuje ich gradem pocisków. Przecież co się będą martwili i tak są nieśmiertelni. 😛 Lepiej w tej sferze prezentuje się kwestia ostrzeliwania na otwartej przestrzeni. Wychodzi im to nawet całkiem dobrze. Za to nasi wrogowie kompletnie tracą głowę, gdy się do nich zbliżymy. Zamiast walić z kolby w łeb, odsuwają się w celu oddania strzału. Istny absurd. 😛

Armia potrzebuje nowych pomysłów…

Men of Valor na pewno nie jest ani przełomem, ani rewelacją, ale posiada kilka naprawdę dobrych i ciekawych pomysłów. Na pewno na plus można zaliczyć opcję odpowiedzialną za przeszukiwanie ciał zabitych. Wcześniej się z czymś takim nie spotkałem i owszem, było to swego rodzaju pozytywne zaskoczenie. Podobnie kwestia bandażowania.

W przypadku, gdy zostaniemy porządnie postrzeleni, a nasz pasek zdrowia zbiega ku zeru, możemy wykorzystać bandaże do tego, aby troszkę się podkurować. Podwyższają one o tyle pasek zdrowia, o ile zabrało mu owe postrzelenie. Jednak aby uzyskać taki efekt należy użyć bandaża od razu po zranieniu. Jeśli nam się to nie uda, efektywność bandażowania maleje.

Gdzie jest szeregowy Quick Save?!

W tym miejscu nie przejdziemy obojętnie obok wielkiego nieobecnego. Gdzie jest Quick Save? To pytanie powinniśmy zadać programistom. Owszem, check pointy z auto-zapisem są rozstawione mniej więcej blisko siebie, ale i tak czasami człowieka szał ogarnia, zwłaszcza jeśli ginie w tym samym miejscu, od tego samego zachrzanionego granatu szósty raz z rzędu. :] Nie wiem dlaczego programiści wybrali taką drogę, może postanowili sztucznie przedłużyć żywotność swojej gry? Dla mnie taka gra nie powinna istnieć bez możliwości szybkiego zapisu stanu gry. Owszem do Far Cry’a się jakoś przyzwyczaiłem (tam auto-zapis dokonywał się więcej niż rzadko), ale tutaj nie mam potrzeby i własnej satysfakcji męczyć się przechodzeniem kolejny raz tego samego kawałka, dlatego więc ubolewam nad brakiem Quick Save’a.

Ani widu za to słychu…

Dźwięk jest także mocną stroną tej produkcji. Przechadzka po puszczy daje niesamowite wrażenia, odgłosy ptaków, szum drzew i tym podobne (jednak nic nie przebije puszczy z Medal of Honor: Paciffic Assault). Odgłosy wydawane przez bronie też są prawidłowe, ale i tylko prawidłowe. Razić może fakt, że podczas walki nie uświadczymy żadnych okrzyków, próśb o osłonę ogniową i tym podobnych.

Jedyny okrzyk, który wydał mi się niezbyt udany i do tego niezbyt trafiony to Woooooho i został wykrzyknięty wtedy, gdy jeden z naszych wirtualnych kumpli porządnie oberwał. Może to zbieg okoliczności. Różne choroby chodzą po ludziach, a zwłaszcza po takich przeżyciach…

Podsumowania czas nadszedł

Reasumując Men of Valor to gra średnia, a nawet dobra. Posiada kilka mankamentów, zwłaszcza denerwująca jest jej liniowość, zadania praktycznie nie różnią się między sobą i zawsze chodzi o posuwanie się do przodu i likwidację wyrastających z podziemi „żółtoli”. Kolejnym problemem jest kulejąca grywalność. Nie przykuwa do monitora, w pewnym momencie stwierdzamy, że gra jest monotonna i wyłączamy komputer.

Jednakże nie ma czym się przejmować, jeśli ktoś lubi wojenne FPSy, to gra powinna przypaść mu do gustu. Razić może brak szybkiego zapisu gry, ale do tego można się przyzwyczaić. Ogólnie gra zasługuje na sześć z plusem, ale ze względu na to, że nad stworzeniem jej pracowali programiści z 2015 studio, słynni medalowcy, do których mam sentyment, będzie siódemka. Powiem tak… Nie dyskwalifikujcie tej gry od razu. Jest typowym średniakiem, ma wady, ale ma także i zalety. Jeśli jesteście w posiadaniu gotówki rzędu 129 złotych, to możecie zrealizować swoje marzenia i przenieść się do wilgotnego i szarego Wietnamu…

[ocena]7[/ocena]