Coraz częściej w prasie pojawiają się wzmianki, że może dojść do zacieśnienia kontaktów między Nowym Delhi i szukającym wsparcia Tel Awiwem. Co skłania obie strony do takiego kroku? Czy w ogóle jest możliwy? Niektórzy głośno krzyczą, że powstanie sojusz wojskowy na miarę tego, który łączy Izrael i Stany Zjednoczone. Ale czy przywódcy obu krajów są w stanie udźwignąć brzemię różnic? Warto zauważyć, że przyszły sojusz musiałby pokonać istotne bariery. Najważniejszą jest konfiguracja polityczna oraz dotychczasowa sieć wzajemnych powiązań i sympatii w regionie azjatyckim. Już na pierwszy rzut oka widać, że Hindusi zupełnie inaczej niż Izrael traktują politykę takich państw jak chociażby Turcja, Iran czy Arabia Saudyjska. Duże znaczenie może mieć jednak obecność licznych mniejszości muzułmańskich i zagrożenie terrorystyczne w granicach obu państw.

Czy Indie są wiarygodnym sojusznikiem dla Izraela? Być może warto sobie zadać ważniejsze pytanie: czy taki alians jest możliwy w świetle irańskiego programu nuklearnego i relacji z Arabią Saudyjską? Hindusi za jedno z najważniejszych zagrożeń w dzisiejszym świecie uznają zagrożenie terroryzmem. Obawiają się wahhabizmu, fundamentalnego nurtu islamskiego, który tak dobrze ma się w państwie rządzonym przez Saudów. A Izrael stara się zacieśniać współpracę z Rijadem. Oczywiście czysto instrumentalnie, chcąc zabezpieczyć drogę przelotu izraelskiej formacji uderzeniowej, gdyby miało dojść do zbombardowania irańskich instalacji nuklearnych. Indie stoją jednak przed dużym wyzwaniem: modernizacją sił zbrojnych w dobie wzrastającej potęgi Chin na kontynencie azjatyckim. We wszystkim ma pomóc Izrael, państwo gotowe poszukać solidnego oparcia w Azji, a takim wydają się Indie.

Przeszkodą może się okazać sympatia Hindusów wobec Teheranu, bombardowanego na razie sankcjami przez społeczność międzynarodową za prowadzenie prac nad pozyskaniem broni nuklearnej. Izrael nigdy nie wyzbędzie się chęci sprowadzenia Iranu do roli marionetki. Ale dzisiejszy Iran to nie państwo szacha, wasala Stanów Zjednoczonych. Z kolei kontakty na linii Teheran–Nowe Delhi charakteryzują wzajemne ustępstwa. Nie przeszkadza nawet różnica wyznaniowa, która w interesach nie jest aż tak ważna. Hindusi wskazują, że ważniejsza jest tradycja istnienia państwa perskiego niż różnice religijne. Poza tym Nowe Delhi uznaje potomków starożytnych Persów za naród bardziej cywilizowany niż się komukolwiek wydaje. Nie należy zapominać, że Indie są podstawowym nabywcą irańskiej ropy naftowej. To bardzo ważne w dobie wciąż funkcjonujących sankcji nałożonych na reżim ajatollahów.

Jest jednak szansa, że irański program nuklearny w pewien sposób scali Nowe Delhi i Tel Awiw. Co więcej, wejście przez Teheran w posiadanie broni nuklearnej może mieć kolosalne znaczenie i mógłby być kolejną nicią wiążącą oba państwa. Dzisiaj Indie stoją, przynajmniej teoretycznie, przed groźbą konfliktu nuklearnego z Pakistanem, dysponującym głowicami nuklearnymi i środkami ich przenoszenia. Iran zaś systematycznie dąży do pozyskania takiej broni (oficjalnie oczywiście się wypiera i uznaje, że broń nuklearna to wytwór szatana). Czy Indie pogodzą się z istnieniem regionalnego mocarstwa z silną armią, a w dodatku dysponującym bronią nuklearną? Taka perspektywa w niestabilnym regionie może więc być czynnikiem spajającym. Mimo sympatii dla reżimu ajatollahów Indie z pewnością nie chcą, aby kolejne państwo w regionie dysponowało bronią „A”. Pakistan jest wystarczającym zmartwieniem.

Istotne znaczenie dla mocnego sojuszu wojskowego Izraela z Indiami mogą mieć jeszcze dwa zasadnicze czynniki. Pierwszy to trwające obecnie rozluźnienie stosunków między Tel Awiwem a Waszyngtonem. Przywódcy obu państw nie zgadzają się w sprawie dalszego postępowania z reżimem ajatollahów w Iranie – Obamie Iran jest potrzebny do walki z bojownikami Państwa Islamskiego, Netanjahu zaś nawet nie myśli o zluzowaniu podejścia i opowiada się za dalszymi sankcjami, a nawet rozwiązaniem zbrojnym. Izrael musi więc szukać oparcia gdzieś bliżej i dlatego wybrał właśnie Indie.

Drugim czynnikiem jest zaś stosunek samych Amerykanów do wspierania Indii. Nietrudno zauważyć, że współpraca na linii Nowe Delhi–Waszyngton nie zawsze układała się poprawnie. Duży wpływ na ten stan rzeczy miało priorytetowe traktowanie sąsiedniego, wrogiego Indiom, Pakistanu – i po drugiej wojnie światowej, i współcześnie Stany Zjednoczone bardziej koncentrowały się na wspomaganiu i dozbrajaniu właśnie tego kraju. W 1971 roku Nixon wysłał flotę, aby wywarła presję na Nowe Delhi, prowadzące z Pakistanem wojnę. Z kolei podczas starć o Kargil w 1999 roku Izrael nie szczędził poparcia i pomocy dla walczących Hindusów. Takie zachowanie ugruntowało w myśleniu polityków indyjskich obraz Tel Awiwu jako wiarygodnego sojusznika. Przewaga Izraela w stosunku do Stanów Zjednoczonych bierze się również z konieczności wyważania polityki międzynarodowej. Stany Zjednoczone są bardziej wrażliwe, nie mogą sobie pozwolić na wojskowy sojusz z Indiami, aby nie utracić nie tylko Chińskiej Republiki Ludowej, ale także Pakistanu. W relacjach Waszyngton–Nowe Delhi pozostaje więc współpraca polityczna i gospodarcza. W odwrocie jest zaś (z powodu instrumentalnego traktowania Indii i niechęci do proliferacji amerykańskich technologii w tym państwie) kooperacja przemysłów obronnych. Do znacznego wzrostu znaczenia Indii w polityce Białego Domu doszło po atakach z 11 września 2001 roku. Relacje na wysokim poziomie utrzymywały się jeszcze za kadencji G.W. Busha i związane były z wojną z terroryzmem. Później więzi zaczęły się rozluźniać.

W 2013 roku nic jeszcze nie zwiastowało współpracy na linii Tel Awiw–Nowe Delhi. Indie bowiem odrzuciły izraelską propozycję zakupu systemu obrony przeciwlotniczej bliskiego zasięgu Iron Dome. Pomoc nadeszła niespodziewanie ze Stanów Zjednoczonych. Ostrożne podejście Waszyngtonu do współpracy wojskowej z Indiami zrodziło niszę, w której dobrze, choć nie bez problemów, odnalazł się Izrael. Niebawem doszło do znaczącego zwrotu: pojawiła się informacja o pracach nad indyjsko-izraelskim rakietowym systemem obrony przeciwlotniczej. W szczególnej potrzebie miały znaleźć się wówczas Indie, które chciały zastąpić sowieckie Kuby, Newy i Osy. Na głównego potencjalnego producenta wyznaczono państwowe przedsiębiorstwo Bharat Dynamics. To nie jest odosobniony przypadek współpracy przemysłu zbrojeniowego obu państw. Indie i Izrael od dawna kooperują w dziedzinie systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby opracowanie systemu przeciwrakietowego Prithvi. Z kolei w 2009 roku koncern IMI zwyciężył w przetargu na system przeciwlotniczy średniego zasięgu dla indyjskiej marynarki wojennej. Dostawy pocisków Barak-8 nie zrealizowano jednak z powodu podejrzeń o korupcję w procedurze przetargowej. To zdarzenie zanieczyściło stosunki dwustronne aurą wzajemnych podejrzeń.

ELW-2085, izraelski samolot wczesnego ostrzegania na bazie Gulfstreama G550. Kupiły go już Włochy i Singapur. Czy kolejne będą Indie? (fot. Dave1185 na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

ELW-2085, izraelski samolot wczesnego ostrzegania na bazie Gulfstreama G550. Kupiły go już Włochy i Singapur. Czy kolejne będą Indie?
(fot. Dave1185 na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

Ale kryzys trwał krótko, a kontakty wznowiono ze zdwojoną siłą. Sprawa dotyczyła pocisków przeciwpancernych dla indyjskich wojsk lądowych. Nowe Delhi miało do wyboru w zasadzie dwie opcje: amerykańskie Javeliny lub izraelskie Spike’i. Amerykanie sami zamknęli sobie drogę, ponieważ opierali się transferowi technologii Javelinów na subkontynent indyjski. Przetarg wygrał Rafael, do Indii trafi co najmniej osiem tysięcy rakiet i ponad trzysta wyrzutni, a Amerykanie po raz kolejny musieli przełknąć gorycz porażki. Ponadto trwają już wspólne prace nad nowymi systemami łączności i dowodzenia dla indyjskiej armii. Hindusi chcieliby też zakupić samoloty wczesnego ostrzegania o wartości nawet miliarda dolarów, co również otwiera drogę dla przemysłu obronnego Izraela. Co więcej, indyjskim wojskom lądowym przydałby się sprawdzony system obrony aktywnej dla pojazdów pancernych. Pomimo że wojska lądowe skłaniają się ku rodzimemu systemowi, Wydział Badań i Rozwoju Wozów Bojowych (CVRDE) rozesłał zapytanie ofertowe do potencjalnych dostawców. Oprócz indyjskiego systemu oferowanego przez Organizację Badań i Rozwoju Obronności (DRDO) wymieniany jest również izraelski Trophy, którego zaletą jest dostępność od zaraz. DRDO i Israel Aerospace Industries kooperują jeszcze w jednym znaczącym projekcie, a mianowicie przy budowie pocisku przeciwlotniczego średniego zasięgu. Pocisk o zasięgu siedemdziesięciu kilometrów ma stanowić istotny element indyjskiego systemu obrony przeciwrakietowej, a niewykluczone, że trafi również na wyposażenie wojsk lądowych Indii. Fundamenty silnych związków przemysłów obronnych obu państw już istnieją, a co więcej – są bardzo solidne.

Na koniec zasadne wydaje się jeszcze ostatnie pytanie: czy już teraz nie mamy do czynienia z silnym sojuszem izraelsko-indyjskim? Jeśli tak, to należy oczekiwać jego wzmocnienia, mimo że czasem zakłócają go różne przeciwności natury technicznej. Już teraz kwitną relacje wojskowe i handlowe. Izrael jest drugim największym (po Rosji) dostawcą broni do Indii, modernizatorem indyjskiej armii, handel dwustronny w zeszłym roku osiągnął zaś sześć miliardów dolarów. Co więcej, zaczęto negocjować umowę o wolnym handlu, obserwujemy też wzrost współpracy w innym sektorze cywilnym – w rolnictwie i oczyszczaniu wody – nie tylko dzięki inicjatywom finansowanym przez rząd, lecz także dzięki zaangażowaniu prywatnego czynnika biznesowego. W ubiegłym roku instytucje rządowe i prywatne wspólnie uruchomiły system komunikacji w czasie rzeczywistym między indyjskimi rolnikami a ekspertami rolniczymi z Izraela. Izrael jest w trakcie tworzenia dwudziestu ośmiu rolniczych ośrodków szkoleniowych na terenie Indii. Ponadto wystawa Aero India 2015 zorganizowana w ubiegłym miesiącu w Bangalore pokazała, że chęci wzmocnienia współpracy występują po obu stronach. Hindusów swoją obecnością zaszczycił izraelski minister obrony Mosze Ja’alon, a powierzchnia wystawowa firm izraelskiego przemysłu obronnego należała do największych. Nowe Delhi określiło to jako niepowtarzalną szansę na wzmocnienie współpracy i budowanie silnych więzi sojuszniczych z korzyścią dla obu stron.

Języczkiem u wagi może okazać się premier Indii, Narendra Modi. Wcześniej sprawował funkcję premiera jednego ze stanów Indii, Gudźaratu. Jego osobiste doświadczenie w walce z terroryzmem na terytorium Indii i sympatia, jaką darzy premiera Binjamina Netanjahu, będą pomocne w cementowaniu istniejącego sojuszu izraelsko-indyjskiego. A być może nawet w budowaniu strategicznego partnerstwa.

(na zdjęciu tytułowym: Mosze Ja’alon i Narendra Modi; fot. Narendra Modi na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 2.0)