27 stycznia pamiętnego roku 1945 zobaczyliśmy za drutami inne niż niemieckie mundury. Nie mogliśmy uwierzyć w swoje szczęście. Po drugiej stronie stali radzieccy żołnierze. Ci o których słyszało się najgorsze rzeczy. Ci przed którymi uciekali niemieccy zbrodniarze w mundurach. I właśnie oni stali się naszymi zbawcami, oni dali nam długo oczekiwaną wolność.

Niestety radość z wyzwolenia była krótka. Przyszła refleksja ilu to naszych obozowych przyjaciół i towarzyszy nie doczekało tego dnia. W barakach zostali Ci, którzy już nie mogli wyjść, część już nie żyła, inni byli skrajnie wyczerpani i wygłodzeni. Przerażający był to widok nawet dla frontowych żołnierzy. Widzieliśmy łzy w ich oczach, my również nie mogliśmy się powstrzymać od płaczu. Płakały dzieci, kobiety, płakali również mężczyźni. I były to łzy radości, łzy przeżytych miesięcy i lat w obozie, łzy za bliskimi. Wielu z nas miało świadomość braku powrotu do rodzinnych domów, w tym obozie ginęły nasze żony, Niemcy zabijali nasze dzieci. Dokąd mieliśmy wracać?? I po co??.

Od radzieckich wojaków otrzymaliśmy jedzenie. Dawali wszystko co mieli przy sobie. Dawali z dobrego serca chcąc pomóc tym żywym szkieletom w pasiakach. Niestety dla niektórych latami głodzonych był to ostatni posiłek. Dopiero zdecydowane działanie przybyłych sanitariuszek i lekarzy uregulowało jakość przyjmowanych posiłków. Również wcześniej jak Niemcy uciekli z obozu wykradaliśmy z magazynów jedzenie. Esesmani pozostawieni dla pilnowania i likwidacji obozu strzelali do nas, jednak nie mieli już odwagi, przyjść do magazynów samemu. W pozostałych w obozie magazynach zdobywaliśmy jedzenie, którego nie mieliśmy przez wiele czasu. Uruchomiliśmy kuchnie, na której przygotowywaliśmy ciepłe posiłki. Cudem możemy nazwać to, że pozostało w obozie jedzenie. Przygotowując się do ewakuacji załoga obozu postanowiła zniszczyć wszystko co mogło świadczyć o tym, że mordowano w tym miejscu ludzi. Palono akta i dokumenty, podpalono magazyny i baraki, wysadzono budynki krematoriów II i III oraz w pełni sprawne krematorium V. Jednak my, żywi świadkowie tej zbrodni, wiedzieliśmy, że należy ocalić to wszystko. Z narażeniem życia wyciągaliśmy z płonących stosów dokumenty i akta obozowe chowając je jako świadectwo mordu.

Później dowiedzieliśmy się, że z ewakuowanej w styczniu grupy 58000 więźniów wielu zginęło, a my pozostawieni za drutami mieliśmy zostać zlikwidowani przez esesmanów. Na szczęście nie mieli już ochoty i odwagi zabrać się do wykonania ostatniego morderstwa.

Rosjanie dali nam wolną rękę. Kto chciał i był w stanie się poruszać mógł wyjść z obozu i udać się do domu. Wielu skorzystało z tej możliwości, obawiając się zmian na froncie i powrotu znienawidzonej niemieckiej armii. Wiedzieliśmy, że gdyby wrócili tu Niemcy w pierwszej kolejności zlikwidowaliby pozostałych przy życiu więźniów. I tak wychodzili z obozu ludzie, którzy mieli blisko rodziny lub znajomych. Udawali się jak najdalej od tego przeklętego miejsca. A pozostałym z pomocą przyszli mieszkańcy Oświęcimia. Zaopiekowali się dziećmi obozowymi, wiele pomogli więźniom wespół z radzieckimi lekarzami, którzy uruchomili dwa szpitale polowe. W końcu żyliśmy i byliśmy traktowani jak ludzie. Niektórzy z nas latami czekali na takie dni.

Wyzwolenie niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau dało kilku tysiącom pozostałych w nim więźniom nadzieje i szanse na nowe, lepsze i bezpieczne życie. Z pewnością każdy wykorzystał tą szansę w pełni, pamiętając jednak o okresie udręki z rąk niemieckich katów. Obóz w Oświęcimiu niech będzie świadectwem upadku cywilizacji. Niech przypomina wszystkich na świecie, do czego może doprowadzić nienawiść.