S.C. Gwynne ukończył historię na Princeton University i pisarstwo na Johns Hopkins University. Mieszka w Teksasie. W Polsce – nakładem Wydawnictwa Czarne – ukazały się dwie jego książki, „Imperium księżyca w pełni” (2015) i „Wrzask rebeliantów” (2017, pod patronatem naszego serwisu). Ta pierwsza w 2011 roku znalazła się w finałowej rywalizacji o Nagrodę Pulitzera (którą ostatecznie przyznano wówczas książce „Cesarz wszech chorób. Biografia raka”).

Z S.C. Gwynne’em rozmawiał Maciej Konarski.

Od 1864 roku opublikowano co najmniej osiem znaczących biografii Thomasa Jacksona (na zdjęciu). Zastanawiałem się, czy przystępując do pracy nad swoją książką, nie pomyślałeś w którymś momencie: „Czy o tym człowieku można napisać cokolwiek nowego?”

Ta myśl była przy mnie przez cały czas: jeśli nie zdołam napisać czegokolwiek nowego lub odmiennego, to jaki jest sens w tym wszystkim? Zastanawiam się, co musiał czuć Ron Chernow – autor najnowszej biografii Ulyssesa S. Granta. Książek o Grancie napisano bowiem tak wiele, że ludzie stracili już rachubę.

Czy odkryłeś coś szczególnie zaskakującego lub interesującego, gdy badałeś źródła na temat Jacksona?

Zaskoczyła mnie reakcja Północy na jego śmierć. Cieszył się tam większym poważaniem, niż mógłbym przypuszczać. Pochwalne słowa pod jego adresem wygłaszali nawet niektórzy abolicjoniści, co wydaje się szczególnie osobliwe.

Wydaje się, że Jackson nie był zadeklarowanym secesjonistą. Sugerujesz w książce, że to lojalność i miłość do rodzimej Wirginii, połączone z nieufnością do rządu federalnego, popchnęły go do walki po stronie Konfederacji. Zastanawiam się jednak, czy rzeczywiście był to kluczowy czynnik?

Jackson na pierwszym miejscu stawiał lojalność wobec swego stanu – dokładnie w ten sam sposób, w jaki zapewne ty czujesz ją wobec swej ojczyzny. Obecnie przywykliśmy, aby lojalność i patriotyzm łączyć z władzą centralną. W tamtych czasach ludzie identyfikowali się jednak przede wszystkim ze swoim stanem. Co przy tym istotne, prezydent Lincoln opowiadał się za przeprowadzeniem inwazji na Wirginię.

Caleb McDaniel pisał: „Przez dziesięciolecia właściciele niewolników wiernie stali przy Unii. Zmieniło się to dopiero wtedy, gdy Waszyngton przestał chronić ich interesy”. Czy te słowa mają zastosowanie w przypadku Jacksona? Jakie były jego poglądy na niewolnictwo?

Jackson nie czerpał większych korzyści z tej instytucji. Posiadał garstkę niewolników, z których część kupił, by ustrzec ich przed gorszym losem. Na dobrą sprawę najbardziej łączyła go z niewolnictwem stuosobowa szkółka niedzielna, którą ufundował i prowadził wbrew obowiązującemu w Wirginii prawu, zakazującemu uczyć niewolników czytania i pisania.
 
Nie sądzisz, że stosunki Jacksona z jego ukochanymi siostrą i pierwszym teściem mogą posłużyć za symbol podziału, który secesja i wojna wprowadziły w amerykańskich rodzinach – czy też szerzej w całym społeczeństwie?

Absolutnie się z tym zgadzam. Wojna rozbiła rodzinę Jacksona, co bez wątpienia złamało mu serce.

Czytając twoją książkę, co rusz zadawałem sobie pytanie: „Który z Jacksonów jest prawdziwy?” Kochający i współczujący mąż, brat, przyjaciel czy też może nieugięty generał, który bezlitośnie rozstrzeliwał dezerterów, stawiał swych oficerów przed sadem polowym oraz nalegał, aby ogniem i mieczem spustoszyć północne stany? Czym tłumaczyć ten dualizm jego osobowości?

Myślę, że w jego wierze tkwi częściowa odpowiedź na twoje pytanie. Jackson był głęboko religijny – modlił się dosłownie bez przerwy i poświęcał Bogu nawet swoje najdrobniejsze uczynki. Był absolutnie przekonany, że Bóg stoi po stronie jego i Konfederacji – w ten sam sposób, w jaki wiele lat później Amerykanie wierzyli, że Bóg stoi po ich stronie na wojnie z nazistowskimi Niemcami. Tak jak USA z premedytacją zgładziły w Niemczech i Japonii setki tysięcy niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci, nie tracąc przy tym przekonania o Bożej przychylności, tak i Jackson nie miał większych trudności z usprawiedliwieniem zabijania. Stary Testament, do którego powracał wielokrotnie, jest przecież pełen opowieści o Bogu stojącym na czele zastępów Izraela, które tysiącami masakrowały swych wrogów.

Jego stosunek do podległych mu generałów to osobna kwestia. Nie potrafię jej wyjaśnić inaczej, jak wskazując, że wynikała z głębokiej wady jego charakteru.

Która bitwa lub kampania Jacksona była twoim zdaniem jego największym osiągnięciem?

Druga bitwa pod Manassas. Samotnie w dziczy, na czele niewielkiej armii, stawił czoła stutysięcznym wojskom Unii. Nie sądzę, aby którykolwiek inny generał był w stanie w tych okolicznościach okazać taką kombinację odwagi i inteligencji.

Wojna secesyjna daje wiele przykładów przywództwa – zarówno odstręczających, jak i inspirujących. Jak w tym kontekście oceniłbyś Jacksona, zwłaszcza na tle innych słynnych generałów tej wojny – Lee, Granta, Shermana?

Jackson był wybitnym przywódcą, lecz jednocześnie obarczonym szeregiem wad. Jest zdumiewające, że potrafił osiągać tak wspaniałe zwycięstwa, poniewierając swoimi oficerami, nie konsultując z nimi swych planów czy wręcz o nich nie informując. Lee, Grant i Sherman także mieli swoje słabości, lecz pod względem wad Jackson bił ich na głowę. Gdybym chciał odnieść zwycięstwo w bitwie, postawiłbym go przed nimi wszystkimi. Gdybym jednak poszukiwał dobrego dowódcy dla swojej armii, Jackson byłby moim ostatnim wyborem.

Jackson, podobnie jak Robert E. Lee, opowiadał się zdecydowanie za inwazją Północy. Niektórzy historycy wskazują jednak, że rozsądniej byłoby, gdyby Konfederacja przyjęła strategię defensywną. Ofensywy w Marylandzie w 1862 roku i w Pensylwanii w 1863 roku doprowadziły bowiem do krwawych łaźni pod Antietam Creek i Gettysburgiem, w których konsekwencji skromne zasoby Południa zostały roztrwonione.

Pytanie, które należy postawić, brzmi: czy kampanie w Marylandzie i Pensylwanii – niezależnie od ich krwawego finału – miały szansę zapewnić rebeliantom zwycięski pokój? Odpowiedź nie jest łatwa. Cel, który stawiał sobie Lee, miał zawsze wymiar polityczny: zadać Północy tak ciężkie ciosy, aby straciła wolę walki. Czuł bowiem, że ze względu na znaczne dysproporcje pomiędzy Unią i Konfederacją w zakresie potencjału ludnościowego i materialnego wojna musi zostać zakończona możliwie szybko. Patrząc wstecz, możemy mówić, że jego strategia zawiodła. Co jednak by się stało, gdyby zwyciężył pod Gettysburgiem?

„Ten stary dom był świadkiem upadku Konfederacji. Nie mam wątpliwości, że historia Ameryki potoczyłaby się inaczej, gdyby Stonewall Jackson przeżył”, powiedział brytyjski premier David Lloyd George, zwiedziwszy dom, w którym generał zakończył swój żywot. Wielu Południowców zapewne podpisałoby się pod tymi słowami. Czy sądzisz, że wojna secesyjna mogłaby zakończyć się inaczej, gdyby Jackson nie odniósł śmiertelnej rany pod Chancellorsville?
 
Istnieje tylko jeden scenariusz, przy którym jestem w stanie sobie wyobrazić, że historia potoczyłaby się inaczej. Załóżmy, że Jackson dożywa bitwy pod Gettysburgiem (którą, jak wiemy, stoczono dwa miesiące po jego śmierci) i bitwa ta okazuje się zwycięska. W konsekwencji Konfederaci kontynuują ofensywę i palą Filadelfię, Baltimore lub inne wielkie miasto Północy. Załóżmy również, że wiosną 1864 roku to Jackson, a nie Joseph Johnson, staje naprzeciw Williama T. Shermana i powstrzymuje jego ofensywę w Georgii.

Obracamy się w tym momencie w sferze hipotez. Niemniej w takich okolicznościach Lincoln mógłby przegrać wybory prezydenckie 1864 roku, a wówczas prezydentem zostałby kandydat Demokratów, na przykład George McClellan, obiecujący pokojowe rozwiązanie konfliktu.

Jeśli dobrze rozumiem, nie postrzegasz Jacksona jako „zwolennika zdrady i białej supremacji” (jak zapewne czyni wielu liberałów), lecz człowieka reprezentującego prawdziwie amerykańskie cechy?

Mieszkańcy Północy uważali wszystkich Południowców za zdrajców, a jednocześnie sami byli białymi suprematystami – uważali czarnych za niższą rasę i w większości wypadków nie mieli ochoty toczyć wojny o zniesienie niewolnictwa. Jacksona postrzegam jako Amerykanina, który zrządzeniem losu żył na Południu w połowie XIX wieku. Ukończył West Point, walczył dzielnie na wojnie z Meksykiem, z oddaniem służył krajowi także w czasie pokoju. Był zdecydowanym zwolennikiem Unii, a za secesją opowiedział się dopiero w ostatnim momencie. Zamierzał nawet zorganizować ogólnonarodowy dzień modlitwy, aby powstrzymać zbliżający się konflikt. Nie uczestniczył w żaden sposób w sporach na temat instytucji niewolnictwa. Jako posiadacz niewolników dał się poznać jako człowiek światły, łagodny, życzliwy i hojny – w przeciwieństwie do innego słynnego właściciela niewolników, George’a Washingtona, jednego z piętnastu prezydentów USA, którzy posiadali ludzi na własność (w tym dziesięciu w czasie pełnienia urzędu).

Czy w świetle tego, co powiedziałem, Jackson nadal wydaje się zdrajcą? To prawda, że dwa ostatnie lata swego 39-letniego życia spędził, walcząc za sprawę, którą wszyscy zgodnie uznajemy za złą. Niemniej on sam nie uważał jej za złą. Co więcej, równie mocno jak Abraham Lincoln wierzył, że Bóg jest właśnie po jego stronie. Jak sam widzisz, jest to dość skomplikowana sprawa.

Na koniec pytanie, które muszę zadać z uwagi na trwającą w twoim kraju debatę. Czy sądzisz, że pomniki Jacksona i innych przywódców Konfederacji powinny zostać usunięte z amerykańskich miast?

Tak, powinny zostać usunięte. Nie da się ich obronić.

Z drugiej strony jest to jednak sprawa z gatunku śliskich. Nie możemy bowiem wskazać palcem Roberta E. Lee, obarczyć go winą za całe zło, obalić jego pomników, a następnie zapaść w błogie przekonanie, że problem został rozwiązany. Niewolnictwo jest raną sięgającą głęboko do fundamentów tego kraju. Moja ojczysta Nowa Anglia była centrum handlu niewolnikami. Z samego tylko Newportu w stanie Rhode Island odprawiono do Afryki blisko tysiąc wypraw po niewolników – były one prawdopodobnie najbardziej haniebnym i okrutnym aspektem całej smutnej historii niewolnictwa. Jeżeli chcielibyśmy wykorzenić wszystkie jego ślady, musielibyśmy zmienić nazwy połowy szkół i parków w Nowej Anglii i na Środkowym Zachodzie. Niektóre z naszych najstarszych uniwersytetów zbudowano przecież za pieniądze zarobione na niewolnictwie. Potężne nowojorskie przedsiębiorstwa, jak JP Morgan czy Aetna, również powstały w ten sposób. Idąc dalej tym tokiem myślenia, powinniśmy obalić pomniki Jeffersona, człowieka, który utrzymywał stosunki seksualne ze swymi nieletnimi niewolnicami, a także zmienić nazwę Waszyngtonu. I oczywiście trzeba się pozbyć również Dystryktu Kolumbii ze względu na skojarzenia z Kolumbem.

Niemniej, jak już powiedziałem – tych monumentów nie da się obronić, podobnie zresztą jak samej instytucji niewolnictwa. Niektóre miasta, na przykład Austin w Teksasie, gdzie obecnie mieszkam, postanowiły przenieść konfederackie pomniki do muzeów, gdzie można je ukazać we właściwym historycznym kontekście. Być może to jest najlepsze rozwiązanie?