Powstanie w getcie warszawskim wybuchło w wyniku ostatecznej akcji likwidacji getta, a co za tym idzie – planowanej eksterminacji pozostających w getcie Żydów w obozach zagłady na wschodnich rubieżach Generalnego Gubernatorstwa. Powstańcy woleli umrzeć z bronią w ręku niż dać się wywieźć z getta i zginąć w komorze gazowej. Podobny dylemat miały w obozach zagłady wszystkie grupy Sonderkommando, które codziennie wynosiły setki zagazowanych Żydów z komór wprost do wykopanych nieopodal dołów. Codziennie niektórzy członkowie tych grup, zbyt słabi do dalszej pracy, ginęli od strzału w tył głowy. Wśród ludzi pracujących na terenie obozów zagłady powoli narastało przeświadczenie, że skoro jest się więźniem i – w mniemaniu strażników – trzeba umrzeć, to przynajmniej należy umrzeć jako wolny człowiek lub też w walce.

Richard Glazar, były więzień Treblinki, tak wspominał po latach czas, gdy wśród jego towarzyszy niedoli narastało przeświadczenie, że należy coś zrobić. Było to tuż po eksterminacji silnych i zdrowych Żydów z Macedonii jesienią 1942 roku. „Był to dla nas wstyd, ale też uczucie, że dłużej nie może to tak trwać, że coś się musi zdarzyć. Nie jakaś ograniczona akcja, ale akcja, w której wszyscy wezmą udział. Pomysł był niemal gotowy w listopadzie 1942 roku”.

Donosiciele, klucz i pech

Plan, o którym wspominał Glazar, nie doszedł jednak do skutku. Wraz z malejącą liczbą transportów do Treblinki pojawił się głód, a za nim choroby i osłabienie. Słabych i chorych mordowano zaś od razu, więc plany trzeba było odłożyć na później. Kolejną przeszkodą dla akcji powstańczej na terenie każdego obozu zagłady była ciągła rotacja pracowników Sonderkommando, a tylko znajomość przez dłuższy czas mogła zaowocować dobrym i przemyślanym planem. Pomimo to kolejne zastępy więźniów obozu w Treblince obmyślały plan zniszczenia fabryki śmierci, zabicie jak największej liczby strażników i ucieczkę. Członkowie Sonderkommando marzyli o zniszczeniu całego kompleksu obozowego, a przede wszystkim komory gazowej i silnika, którego spaliny truły ofiary. Plan zakładał, w razie udanej ucieczki, przyłączenie się do partyzantki operującej po wschodniej stronie rzeki Bug.

Jakakolwiek konspiracja więźniów na terenie obozu zagłady była utrudniona z kilku powodów, z których najważniejszymi były wspomniana ciągła rotacja więźniów s(powodowana masowymi egzekucjami) i… donosicielstwem współwięźniów, którzy w desperacji sądzili, że współpracując z oprawcami, uratują życie. Plan buntu musiał być znany tylko wąskiej grupie ludzi i opierać się na elemencie zaskoczenia. Spiskowcy uważali, zresztą słusznie, że w trakcie buntu niewtajemniczeni więźniowie i tak zwiększą zamieszanie ułatwiające skuteczną walkę.

W obozie w Treblince jedynym źródłem broni był barak zwany arsenałem, w którym strażnicy przetrzymywali broń i amunicję. Aby dostać się do środka i wyciągnąć broń, potrzebny był klucz. Tą sprawą w ścisłej tajemnicy zajął się obozowy ślusarz, który w ciągu kilku miesięcy z narażeniem życia dorobił niezbędny klucz.

 Bunty w Treblince i Sobiborze

Deportacja Polskich Żydów z Siedlec do Treblinki w 1942 roku
(autor nieznany)

Spiskowcy podzielili się na trzy grupy, a przywódcą powstania został doktor Julian Chorążycki, były kapitan Wojska Polskiego. Oprócz Chorążyckiego wśród spiskowców byli jeszcze kapo lazaretu Zeev Kurland, były porucznik czechosłowackiej armii Zelo Bloch i krawiec Salzberg. Niestety od początku prześladował ich pech. W drugiej połowie marca 1943 roku Blocha odesłano do prac w Sonderkommando co oznaczało, że nie miał najmniejszych szans na ewentualną ucieczkę i dalszą pracę w obozowej konspiracji. Mimo straty Blocha do buntu miało dojść 21 kwietnia 1943 roku, ale po raz kolejny nic z tego nie wyszło. Dwa dni wcześniej, w dniu wybuchu powstania w getcie warszawskim, Chorążyckiego nakryto wewnątrz baraku ze sporą ilością złota potrzebnego na ucieczkę. Uderzony przez SS-Untersturmführera Kurta Franza, Chorążycki nie wytrzymał i zaatakował go nożem. Przerażony SS-man uciekł przez okno, krzycząc, żeby nie zabijać Chorążyckiego, ale wziąć go żywcem w celu przesłuchania. W tym momencie, aby nie narazić się na tortury i nie wydać współspiskowców, Chorążycki popełnił samobójstwo, połykając truciznę. Z braku przywódcy powstanie trzeba było przełożyć, ale już po niespełna dwóch tygodniach szczęście uśmiechnęło się do pozostających przy życiu konspiratorów. 1 maja do obozu w Treblince przybył doktor Lecher, lekarz z Węgrowa, także były oficer Wojska Polskiego, który stanął na czele spiskowców.

Zmodyfikowany plan działania był gotowy na dzień 2 sierpnia 1943 roku. Tego dnia wypadał poniedziałek, czyli dzień wolny od transportów, a co za tym idzie – załoga obozowa była mniej czujna. Czas akcji wyznaczono na godzinę szesnastą, gdyż mniej więcej wtedy wracali z pola niedaleko obozu zagłady więźniowie obozu pracy Treblinka I w liczbie około czterystu osób. W myśl planu do godziny szesnastej arsenał powinien być już zdobyty, a broń – wykradziona. O ile w zamieszaniu wywołanym przez grupę murarzy kręcących się wokół budynku arsenału jednemu z więźniów udało się dostać do środka, o tyle wyciągnięcie broni było niemożliwe ze względu na sąsiadujący z magazynem broni pokój jednego z Niemców. Nie było czasu do stracenia, spiskowcy oddelegowali natychmiast inżyniera Sudowicza z Częstochowy do wywabienia pod błahym pozorem przebywającego w środku strażnika, z którym łączyły go dość dobre stosunki. Po kilku minutach w koszu na gruz wyciągnięto z magazynu dwadzieścia karabinów, dwadzieścia granatów i amunicję. Kosz zaniesiono w miejsce składu budowlanego, a tam zawartość rozdzielono między przyszłe grupy bojowe. Tego samego dnia więźniowie wykonywali na terenie obozu rutynową dezynfekcję baraków i magazynów. 2 sierpnia zamiast środka dezynfekującego więźniowie użyli paliwa wykradzionego z garaży i baków ciężarówek. Wszystkie ściany w barakach polano „dezynfekującą” benzyną i to w obecności jednego z Niemców, który nie zorientował się, czym polewane są ściany, mimo charakterystycznego zapachu paliwa.

Wszyscy spiskowcy czekali w napięciu na godzinę szesnastą. Samuel Willenberg, były więzień obozu zagłady w Treblince, tak wspominał dzień buntu: „Nadszedł pamiętny dzień 2 sierpnia 1943 roku. Było upalnie i słonecznie. Drzewa w lesie w gospodarczej części obozu stały nieruchomo. Nad całym obozem Treblinka roznosił się odór spalonych, rozkładających się ciał tych, którzy przedtem zostali zagazowani. Ten dzień był dla nas dniem wyjątkowym. Mieliśmy nadzieję, że spełni się w nim to, o czym od dawna marzyliśmy. Nie myśleliśmy, czy pozostaniemy przy życiu. Jedyne, co nas absorbowało, to myśl, aby zniszczyć fabrykę śmierci, w której się znajdowaliśmy”.

Niestety dla spiskowców SS-Unterscharführer Kurt Küttner odkrył, że jeden z więźniów, spiskowiec, ukrywa złoto niezbędne do przeżycia po ucieczce. Doszło do chaotycznej wymiany strzałów, a pierwszą ofiarą powstania po stronie załogi obozowej był właśnie Küttner. Bunt wybuchł piętnaście minut przed czasem. Słychać było detonacje skradzionych granatów i strzały z wież wartowniczych. W mgnieniu oka rozprzestrzenił się ogromny pożar baraków „zdezynfekowanych” paliwem. Skład broni stanęło w ogniu, a teren obozu spowił gęsty, czarny dym. Ten moment zapamiętał Antoni Tomczuk, więzień obozu pracy w Treblince: „W dniu 2 sierpnia 1943 roku pracowaliśmy na polu przy zbieraniu kamieni i nagle usłyszeliśmy strzały, wybuchy i zobaczyliśmy czarne dymy od strony Treblinki numer II, z żydowskiego obozu zagłady. Pilnujący nas Ukrainiec polecił nam upaść twarzą do ziemi”.

Niestety w trakcie strzelaniny więźniom nie udało się zniszczyć komór gazowych i silnika, ale i tak większość obozu stała w ogniu. Pomimo dużych strat w ludziach części więźniów udało się przebić przez główną bramę i uciec do otaczającego obóz lasu. Zatrwożony sytuacją komendant Stangl zatelefonował do najbliższych jednostek niemieckich o pomoc w zduszeniu buntu i wyłapanie uciekinierów. Spośród siedmiuset więźniów przebywających 2 sierpnia na terenie obozu tylko od stu pięćdziesięciu do dwustu udało się uciec, z czego większość zabito jeszcze tego samego dnia (do końca wojny przeżyło tylko dwunastu uciekinierów). Pozostałe pięćset osób albo zginęło w trakcie próby ucieczki, albo pozostało wewnątrz obozu ze względu na apatię lub brak sił.

Makieta obozu zagłady w Treblince w Muzeum Bojowników Getta w Izraelu (fot. Dr. Avishai Teicher Pikiwiki Israel na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.5, via Wikimedia Commons)

Makieta obozu zagłady w Treblince w Muzeum Bojowników Getta w Izraelu
(fot. Dr. Avishai Teicher Pikiwiki Israel na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.5, via Wikimedia Commons)

Opis buntu w Treblince znalazł się prawie natychmiast w prasie konspiracyjnej, między innymi w „Informacji Bieżącej” numer 32 (105) z 18 sierpnia 1943 roku i w piśmie „WRN” numer 19 z 24 września 1943 roku, gdzie można było przeczytać o wydarzeniach, do jakich doszło 2 sierpnia w obozie zagłady Treblinka II. Mimo nagłośnienia tego wydarzenia w prasie konspiracyjnej bunt w Treblince jest wszakże jednym z najmniej znanych epizodów Holocaustu.

Zabijać po kryjomu

Do bardziej znanej – i udanej – akcji powstańczej na terenie obozu zagłady doszło w Sobiborze, i to dopiero wtedy, gdy członkowie Sonderkommando mogli poznać się lepiej w wyniku dłuższego przebywania razem. Rzecz jasna, nikt z załogi obozowej nie szczędził członków sobiborskiego Sonderkommando z powodu przywiązania, lecz dlatego, że ci ludzie byli „fachowcami”, dzięki którym proces eksterminacji przebiegał sprawnie i bez zakłóceń.

Były więzień Sobiboru Arkady Wajspapier tak wspomina proces przygotowania do buntu i przywódcę powstania: „Duszą powstania był Peczerski [Aleksander „Sasza” Peczerski, 1909–1990, oficer Armii Czerwonej]. Wokół niego skupiali się ludzie. W grupie jego przyjaciół byłem ja, Szubajew, Wajcen. Wiedzieliśmy, że ochronę obozu stanowi batalion ukraiński. Zdarzało się często, że Ukraińcy uciekali, dlatego wydawano im amunicję skromnie, po dziesięć sztuk, i tylko tym, którzy byli na posterunku. Po zakończeniu zmiany musieli oddać amunicję, nie byli większym zagrożeniem dla powstania. Przygotowaliśmy plan, według którego trzeba było zabić jak najwięcej Niemców. Na przykład mnie wysłali do pracowni krawieckiej, miałem ze sobą zapasową siekierę. Niemiec został zwabiony do pracowni, przymierzał ubranie i w tym momencie zaatakowaliśmy go od tyłu. Nie spodziewał się tego. To było po prostu morderstwo, nie wojna. W pracowni krawieckiej z moim pomocnikiem zabiliśmy dwóch Niemców, tak samo było w pracowni szewskiej, stolarni. Kilku Niemców obok składu broni zabarykadowało się i zaczęli do nas strzelać. Dookoła obozu było pole minowe. Kilka min wybuchło, zginęli ludzie, tak wyglądała nasza ucieczka”.

Jak wspomina Toivi Blatt, iskrą do powstania tajnej organizacji w Sobiborze była informacja od nowych członków Sonderkommando na temat udanego odparcia niemieckiego ataku w pierwszym dniu powstania w warszawskim getcie. Było kilka planów: uciekać przez tunel (plan zawieszono, gdyż po siedemdziesięciu centymetrach wykopu podchodziła woda), spalić obóz i uciec w zamieszaniu lub (ten właśnie wykorzystano) zwabić Niemców i po cichu pozabijać. „Oni uważali nas za tchórzliwych robotników, nieudaczników, nie spodziewali się tego. Musieliśmy od czwartej do piątej likwidować Niemców, bo o szóstej był apel. Może pięćdziesięciu, sześćdziesięciu ludzi wiedziało o powstaniu, reszta nie, i to był powód, dlaczego nam się udało […] wtedy stało po kawę pięćset osób. […] to był jedyny podminowany obóz […] miał trzy ogrodzenia, trzy płoty kolczaste”.

Plan powstania w Sobiborze był więc prosty: pozabijać po cichu niemieckich strażników, tak by na terenie obozu pozostali jedynie ukraińscy strażnicy, którzy bez niemieckich rozkazów byliby mniej skuteczni. Zwabić Niemców było prosto, każdy oficjalnie zarabiał mało, a pokusa szybkiego wzbogacenia lub przywłaszczenia sobie cennych rzeczy była silniejsza od honoru członka SS. Jak wspomina Chaim Engel: „Zadecydowaliśmy, że akcja rozpocznie się o czwartej po południu i zrobimy ją w następujący sposób: w każdym pracującym komandzie, takim jak moje dla przykładu, które sortowało ubrania, mieliśmy dwóch, trzech niemieckich nadzorców. […] oni nadzorowali i patrzyli, jak pracujemy. No i my, w każdej z takich grup, zadecydowaliśmy, że musimy wyznaczyć dwóch ludzi, którzy mieli pod byle jakim pretekstem zwabić ich do baraków czy magazynów i po cichu zabić ich nożem czy siekierą, i później zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. W tym samym czasie miano także przeciąć druty”.

Akcja powstańcza rozpoczęła się 14 października 1943 roku w godzinach popołudniowych. Tego dnia nie było w obozie SS-Oberscharführera Hermanna Bauera, który pojechał do Chełma po zaopatrzenie dla obozu a także komendanta obozu SS-Hauptsturmführera Franza Reichleitnera (ten drugi trzy miesiące później zginął w walce z włoskimi partyzantami). Obowiązki przejął SS-Untersturmführer Johann Niemann, któremu tego dnia obiecano przymiarkę nowo uszytego munduru. Gdy Niemann wszedł do baraku przymierzyć mundur, nic nie zapowiadało jego rychłej śmierci. Wszystko wyglądało jak zawsze, krawiec podał mu ubiór, mierzył, oglądał… i nagle Niemann dostał od Wajspapiera cios siekierą, a za chwilę drugi od Yehudy Lemera. Pierwszy pistolet znalazł się w rękach powstańców.

Kwadrans po zabiciu Niemanna SS-Oberscharführer Graetschus, pełniący w obozie funkcję nadzorcy ukraińskich strażników, dostał informację, że w warsztacie szewskim czekają na niego zamówione buty. Wajspapier i Lemer ciosem siekierą zabili kolejnego Niemca. Nie minęła chwila od czasu śmierci Graetschusa i ukrycia jego ciała, gdy do warsztatu wszedł w poszukiwaniu szefa Ukrainiec Klatt. Klatt zginął po chwili jako trzeci.

W tym samym czasie czternastoletni więzień Fibs zameldował SS-Unterscharführerowi Josefowi Wolfowi, że znaleziono płaszcz skórzany, który idealnie pasuje do jego sylwetki i jest przygotowany specjalnie dla niego w magazynie z męskimi ubraniami. Gdy Wolf wszedł do magazynu, kapo krzyknął „Baczność” i dodał „Pomóc Panu Unterscharführerowi z płaszczem!”. W trakcie przymiarki Wolfa uderzono siekierą i zadźgano nożami. Zwłoki ukryto, a krew na deskach przysypano piaskiem. Kolejną ofiarą powstańców miał być SS-Unterscharführer Vallaster, zwabiony do baraku, w którym zginął Wolf, pod pozorem przekazania mu przez Wolfa ważnej informacji.

Toivi Blatt tak zapamiętał to co się działo w tamtym momencie w obozie: „Łączność między uczestnikami powstania była utrzymywana dzięki młodocianym kurierom. Meldowali o rozwoju sytuacji w Lagrach I i II. Wszystko szło zgodnie z planem. Plan zabicia SS-Oberscharführera Beckmana początkowo nie powiódł się. Zwabiony przeze mnie, SS-man Beckmann ruszył w stronę magazynu. Tuż przy drzwiach zatrzymał się, zawahał i odwrócił bez słowa, po czym poszedł w kierunku budynku administracji. Powiadomiony o tym Sasza szybko zorganizował drugą grupę, składającą się z Leona (nazwisko nieznane) i Hersza Pożyckiego, młodszego brata kapo. Grupa była przygotowana do nowego ataku na Beckmanna. Beckmann był sam w swoim biurze. Pomimo to, jak w innych sytuacjach, bardzo ważne było zaskoczenie. Hersz zapukał do drzwi i zapytał, czy może wejść, prosił o wyjaśnienie jakichś wątpliwości. Weszli po otrzymaniu zgody. Spodziewając się tylko jednej osoby, Beckmann wydawał się zaniepokojony. Nieproszeni goście natychmiast przystąpili do działania. Zaskoczony Niemiec nie zdążył zareagować Hersz unieruchomił go chwytem za głowę, a Chaim pchnął go kilka razy nożem w pierś…”.

Jednym z „nieproszonych gości” w pomieszczeniu Beckmana był Chaim Engel, który tak wspomina akcję: „Jeżelibym wtedy tego nie zrobił, zepsułbym wszystko. Zadziałałem instynktownie. Bez przemyślenia, to nie była żadna decyzja. W takiej chwili reaguje się instynktownie […] No i wszedłem, wszedłem wraz z jeszcze jednym mężczyzną do biura i zabiliśmy tego Niemca. Z każdym pchnięciem noża mówiłem: «To za ojca, to za matkę, to za tych wszystkich ludzi, to za wszystkich Żydów, których zabiłeś». I wtedy wyślizgnął mi się nóż i się skaleczyłem”. Blatt kończy tę opowieść słowami: „Na chwilę przed śmiercią ciężko rannemu Niemcowi udało się wyrwać, krzyknął i upadł martwy. Hersz wziął rewolwer Beckmana. Zostawili Niemca leżącego za biurkiem. W pokoju obok na podłodze leżało ciało SS-Scharführera Vallastera”.

Do godziny siedemnastej przecięta została linia telefoniczna z obozu i udało się zabić czterech Niemców na terenie Lager II. W tym samym mniej więcej czasie na terenie garaży zabito SS-Unterscharführera Waltera Rybę, którego śmierć była wynikiem bardziej przypadku niż zaplanowanej akcji. W międzyczasie Szlomo Szmajzner, pracownik małej blacharni na terenie obozu, zabrał ze sobą z baraku piecykowe rury i pchając wózek z nimi, udał się do baraku strażników, zamierzając wsadzić do rur kilku karabinów z nabojami. Szmajzner sądził, że w czwartkowe popołudnie strażnicy ukraińscy pochłonięci będą uciechami cielesnymi z prostytutkami, a nie właściwym pilnowaniem baraków i terenu obozu. Miał ogromne szczęście, gdyż nieniepokojony przez nikogo wsadził dwa karabiny do jednej z rur, a trzeci położył obok i udał się do Lagru I.

Tablice przy wejściu do obozu koncentracyjnego Sobibor (fot. Jacques Lahitte na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0, via Wikimedia Commons)

Tablice przy wejściu do obozu koncentracyjnego Sobibor
(fot. Jacques Lahitte na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0, via Wikimedia Commons)

Gdyby w tym czasie ktoś z zewnątrz patrzył, co się dzieje na terenie obozu i w poszczególnych jego kompleksach, nie zauważyłby nic szczególnego. Jak co dzień na terenie Lagru II rozległ się dźwięk trąbki obwieszczający więźniom koniec dnia pracy. W takt śpiewanych marszów grupy więźniów udawały się na plac apelowy, na który zmierzał SS-Unterscharführer Friedrich Gaulstich. Ten zbieg okoliczności mógł pokrzyżować plany ucieczki. Jeden z więźniów, Lejtman, podskoczył natychmiast do Gaulsticha z prośbą o wizytację nowo budowanego baraku celem konsultacji. Za Gaulstichem i Lejtmanem podążył główny kapo obozu, Schmit, którego więźniowie nie wtajemniczyli w plany ucieczki ze względu na brak zaufania. Sytuację zauważył Pożycki i czym prędzej zbliżył się do Schmita, mówiąc mu: „nie idź dalej, nie mieszaj się”. Los Gaulsticha był przypieczętowany. Unterscharführer zginął w nowo budowanym baraku, podobnie jak inni, od ciosu siekierą w głowę. Spiskowcom ciągle sprzyjało zaskoczenie, niemieccy strażnicy ginęli jeden po drugim, ale w każdej chwili mogło dojść do apelu załogi obozowej, a wtedy pozostali przy życiu Niemcy zauważyliby brak kolegów. Sasza Peczerski rozkazał Pożyckiemu, aby ogłosił apel, mimo że było piętnaście minut za wcześnie. W tym czasie informacje o mordowaniu Niemców i rychłej ucieczce błyskawicznie rozchodziły się wśród pozostałych więźniów. Część ortodoksyjnych Żydów wyciągnęła tałesy w celu odmówienia kadyszu za zmarłych Żydów, a ci, którzy byli zbyt słabi na ucieczkę, modlili się za siebie i stali zrezygnowani, wiedząc, że ich koniec i tak jest już bliski. Toivi Blatt pisał po latach: „Innych widziałem kręcących się w bezładzie. Stary krawiec będący tu z dwoma córkami wykręcał w desperacji palce, chodził tam i z powrotem, mówiąc do siebie: «Po co nam to? Moglibyśmy żyć kilka tygodni dłużej. Teraz to już koniec»”.

W tym samym czasie do obozu wrócił z Chełma SS-Oberscharführer Bauer, który rozkazał dwóm więźniom rozładować ciężarówkę wypełnioną skrzynkami z wódką. Nagle przybiegł ukraiński strażnik i z przerażeniem w głosie zaczął krzyczeć do Bauera: „Deutsche kaput!”, gdyż odkrył przed chwilą w biurze ciało jednego z Niemców. Bauer wyciągnął pistolet i zaczął strzelać do więźniów rozładowujących ciężarówkę – jeden zginął na miejscu, drugiemu udało się uciec1. Plan ucieczki został odkryty.

Moment ucieczki więźniów z obozu i przemowy Peczerskiego tak wspominał po latach Blatt: „Sasza, słysząc wystrzały, zrozumiał, że stało się coś złego. Usiłował uformować kolumnę i maszerować w stronę bramy głównej, jak ustalono w pierwotnym planie. Ale teraz wszystko się zmieniło. Wskoczył na stół i wygłosił krótka mowę po rosyjsku, swym ojczystym języku. Nie była to heroiczna, pełna werwy i animuszu przemowa, jaką można usłyszeć w filmach wojennych. Sasza był opanowany, mówił wolno, wyraźnie i głośno, aby każdy mógł go usłyszeć. Powiedział, że większość Niemców w obozie zostało zabitych. Nie ma odwrotu. Straszna wojna wyniszcza świat i każdy więzień jest częścią tej walki. Przypomniał wszystkim o potędze jego ojczyzny, Związku Sowieckiego, i obiecał, że żywi czy umarli, będą pomszczeni, tak jak pomszczona będzie tragedia całej ludzkości. Powtórzył dwa razy, że ci, którym jakimś cudem uda się przeżyć tę wojnę, powinni zawsze dawać świadectwo tej zbrodni. Zakończył zawołaniem: «Naprzód, Towarzysze! Za Stalina! Śmierć faszystom!». Karabiny na wieżach jeszcze milczały. Prawdopodobnie strażnicy z oddalenia wzięli gorączkowe poruszenie na placu za normalny stan przed apelem, kiedy najmniejsze naruszenie przepisów było surowo karane. Ale więźniowie, pochodzący z różnych krajów i mówiący różnymi językami, zrozumieli. Spomiędzy zgromadzonej grupy Żydów dał się słyszeć pojedynczy, niezwykły i niecierpliwy głos: «NAPRZÓD! HURA! HURA!». W okamgnieniu cały obóz rozbrzmiał pełnym buntu krzykiem”.

W tym momencie więźniowie samoistnie podzielili się na dwie grupy. Mniejsza atakowała ogrodzenie Lagru I, a większa – główną bramę. Z furią rozrywano siekierami drut kolczasty, nieliczni szczęściarze posiadający broń strzelali do strażników. Ludzie bez broni zabierali wszystko, co mogło stać się tymczasową bronią, na przykład siekiery czy deski. W środku powstania pojawił się niczego niepodejrzewający komendant plutonu straży o nazwisku Schreiber. Na widok ludzi tłoczących się pod bramą, rzucił ostatnie pytanie w swoim życiu: „Dlaczego pchacie się jak bydło?”. Po chwili zginął, zadźgany nożami.

W czasie rozpoczęcia buntu w kierunku obozu podążało komando składające się z pięćdziesięciu rosyjskich Żydów i dziesięciu polskich Żydówek. Kiedy padły pierwsze strzały, komando natychmiast zaatakowało strażników, ale bez większego powodzenia. Większość zginęła zastrzelona na miejscu, tylko kilku więźniom udało się wyrwać ukraińskim strażnikom karabiny i przyłączyć do powstańców atakujących w tym czasie skład broni i amunicji na terenie obozu.

W 1965 roku były SS-Oberscharführer Werner Dubois, uczestnik akcji T4 w ośrodkach eutanazji w Bernburgu, Hadamarze i Brandenburgu, w trakcie swojego procesu w Hagen tak wspominał atak powstańców na skład broni, w którym akurat się znajdował: „Po południu, w dzień powstania, byłem w magazynie z bronią z kilkoma ukraińskimi strażnikami. Drzwi były otwarte. Zobaczyłem grupę więźniów żydowskich zbliżających się z siekierami do magazynu. Pomyślałem, że to zwyczajna grupa robotników. Grupa, składająca się pięciu czy sześciu mężczyzn, minęła magazyn. Obeszli magazyn naokoło, wpadli do magazynu i zaatakowali mnie siekierą. Uderzyli w głowę. Następne uderzenia siekiery zraniły mi ręce. Pomimo odniesionych ran udało mi się wyrwać i uciec. Po przebiegnięciu około dziesięciu metrów zostałem postrzelony w klatkę piersiową i straciłem przytomność”.

Oszołomieni ukraińscy strażnicy, pozbawieni w większości niemieckich dowódców, zaczęli się ukrywać za barakami, nie chcąc narażać życia. Dopiero pojawienie się z bronią w ręku SS-Oberscharführera Karla Frenzla, komendanta Lagru I, spowodowało, że Ukraińcy zaczęli ponownie strzelać do uciekających więźniów i zablokowali morderczym ogniem dostęp do głównej bramy obozu kolejnym falom uciekinierów2.

Anioł

Dowódca powstania, Sasza Peczerski, wraz z Toivim Blattem i Szlomo Szmajznerem znaleźli się w odległym od głównej bramy miejscu, gdzie mogli po „uciszeniu” strażnika na wieży wykonać dziurę w płocie. Droga do zbawczego lasu była już prawie wolna, pozostało tylko przekroczyć pole minowe. Ostatni moment w obozie i ucieczkę na wolność tak opisał Blatt: „Dziura w płocie zrobiona. Pod gradem lecących na nas pocisków nie mogliśmy się doczekać przejścia przez zrobiony wreszcie otwór i niektórzy zaczęli się wspinać na ogrodzenie. Chociaż planowaliśmy wysadzanie min przy pomocy cegieł i kawałków drewna, to w końcu większość nie zrobiła tego. Nie mogliśmy dłużej czekać; woleliśmy nagłą śmierć niż jeszcze jedną chwilę w tym piekle. […] Doszedłem do trzeciego ogrodzenia, miałem w ręku nóż rytualny […], ktoś podbiegł z siekierą, ludzie zaczęli wchodzić na płot jak na drabinę. Pod ciężarem płot się zawalił i mnie przygniótł, to było moje szczęście. Ta pierwsza fala, która uciekła wpadła na miny, widziałem porozrywane ciała. Miałem skórzany płaszcz, nie mogłem się ruszyć, kolce drutu wbiły się w płaszcz. Zostawiłem płaszcz, zbiegłem do lasu. Za każdym razem myślałem, że zostałem trafiony, wstawałem i biegłem dalej. Sto metrów, pięćdziesiąt metrów, jeszcze dwadzieścia metrów i w końcu las. Za mną – krew i popioły. Zapadał zmrok. Karabiny i pistolety maszynowe kosiły ostatnich uciekinierów”.

Thomas „Toivi” Blatt, zdjęcie z 2013 roku (fot. Anton-kurt na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0, via Wikimedia Commons)

Thomas „Toivi” Blatt, zdjęcie z 2013 roku
(fot. Anton-kurt na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0, via Wikimedia Commons)

Jeżeli ktoś myśli, że po udanej ucieczce do lasu Żydzi z Sobiboru byli w miarę bezpieczni, jest w ogromnym błędzie. Na uciekinierów cały czas czyhały niebezpieczeństwa ze strony ścigających Niemców, pospolitych bandytów, rabusiów ukrywających się w lesie, nacjonalistycznej partyzantki ukraińskiej i okolicznych polskich chłopów. Uciekając z Sobiboru, byli więźniowie zabierali złoto przywiezione do Sobiboru przez tych, których następnie zagazowano. Złoto, oprócz broni zabranej z obozu, było bardzo pożądane.

Szmajzner na kartach swoich wspomnień opisuje swoją historię tuż po ucieczce: „Jeden z chłopów, który wydawał się być ich dowódcą, kazał nam podnieść ręce do góry, aby mógł nas sprawdzić. To, co zdarzyło się potem, było prawdziwą masakrą. Ci z nas, którzy mieli jeszcze złoto czy jakieś kosztowności, stracili wszystko. Wtedy zdałem sobie sprawę, ze wpadliśmy w ręce wrogich partyzantów. Przez głowę przeleciała mi rozpaczliwa myśl: «Jesteśmy załatwieni!». Huknął pierwszy strzał. Błyskawicznie rzuciłem się na ziemię. Salwy strzałów nasiliły się. Leżałem, udając martwego. Bandyci odeszli w przekonaniu, że ich ohydne zadanie zostało zakończone. Kiedy uświadomiłem sobie, ze wokół mnie panuje zupełna cisza, powoli podniosłem głowę i zobaczyłem, że nie widać już naszych oprawców. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu zauważyłem, że Majer i stary krawiec Jankiel zrobili to samo co ja. Wszyscy pozostali nie żyli. To, że ciągle byłem żywy, musiało być cudem, biorąc pod uwagę, że wystawieni byliśmy na bezpośredni, otwarty ogień. […] Po krwawej rzezi, jaką nam urządziła «partyzantka», straciłem karabin, który zdobyłem w powstaniu. Wszystko sprzysięgło się przeciw nam: Polacy, Niemcy, głód, błoto i niepewność życia. Jankiel, mój towarzysz, się odezwał. Niedaleko w tej okolicy w Tarnowie Dużej mieszka pewien Polak. Człowiek obyty w świecie, dobry i uczciwy, któremu można zaufać. Wyjechał kiedyś za chlebem do Ameryki, zarobił trochę grosza i wrócił do Polski. Zmęczeni ruszyliśmy w drogę. Po dwóch dniach w nocy zastukaliśmy delikatnie w okno. Gospodarz, widząc nas, natychmiast otworzył drzwi i przyjął nas bardzo ciepło. Cała rodzina wraz ze starą babcią uwinęła się i szybko stół był zastawiony jedzeniem. To był cud. Nasz wybawca w beznadziejnej sytuacji nazywał się Józef Albiniak. Następnej nocy Józef zaprosił nas do pokoju na czekający nas obiad. Jedliśmy z zapamiętaniem, jak nigdy przedtem, kiedy Pan Józef Albiniak się odezwał: «Moje dzieci, jedno jest pewne, nie pójdziecie do partyzantki. Tutaj jest niebezpiecznie. Zadecydowałem przechować was do końca wojny, a ona się wkrótce skończy. Chcę pokazać światu, że to ja uratowałem uciekinierów z Sobiboru. I będę bardzo dumny z tego». Za pieniądze zabrane z Sobiboru Józef kupił nam ubranie i buty oraz dla mnie pistolet. Teraz mnie Niemcy żywego nie dostaną. Resztę wszystkich pieniędzy, złota i innych kosztowności chciałem dać Józefowi. Nasz Anioł odmówił”.

Na podstawie tej jednej opowieści można zauważyć różne postawy ludzi. Od zwykłych bandytów, morderców i rabusiów po ludzi o wielkim sercu, którzy ryzykując życie swoje i rodziny, potrafili pozostać ludźmi w nieludzkich czasach.

Przypisy
1. Na podstawie wywiadu Toiviego Blatta z Jakubem Biskubiczem: „Korzystając z zamieszania i wrzawy, zdołał ukryć się w krzakach. Nocą wspiął się do opustoszałej wieży strażniczej i przeskoczył na wolność”.
2. W 1983 roku Frenzel w rozmowie z Toivim Blattem powiedział między innymi: ,,To było straszne, bardzo straszne. Tylko to mogę panu powiedzieć, sprawia mi to straszną przykrość nie tylko teraz. Sprawiało mi to przykrość również wtedy. Nie wie pan, co się działo się w nas, i nie rozumie pan okoliczności, w jakich się wtedy znajdowaliśmy. […] Nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy, dopóki nie przybyliśmy na miejsce. Powiedziano nam, że mamy być strażnikami w obozie koncentracyjnym. Musiałem wypełnić swój obowiązek”.

Bibliografia
Thomas Blatt, Z popiołów Sobiboru. Historia przetrwania, Włodawa, 2003.
Mariusz Jarosiński, Bunt żydowskich więźniów w niemieckim obozie zagłady w Sobiborze, dzieje.pl, 16 września 2009. Dostęp: 26 marca 2015.
Yankel Wiernik, A Year in Treblinka, zchor.org, 20 sierpnia 2007. Dostęp: 27 marca 2015.
Samuel Willenberg, Bunt w Treblince, Warszawa 2004.
Thomas 'Toivi’ Blatt, Sobibor Survivor, multikulti, youtube.com, 23 sierpnia 2011. Dostęp: 27 marca 2015.
Ilustracja tytułowa: zdjęcie palącego się obozu zagłady Treblinka II zrobione przez Franciszka Ząbeckiego.