Operacja „Torch” stanowiła pod wieloma względami jeden z przełomowych momentów II wojny światowej. Pierwszy raz Brytyjczycy i Amerykanie przeprowadzili wspólną operację militarną na taką skalę, pierwszy raz zorganizowano tak poważną operację desantową na europejskim teatrze wojny. Działania w północno-zachodniej Afryce były też pierwszą kampanią II wojny światowej, która przyniosła zachodnim Aliantom zwycięstwo strategiczne nad wojskami „Osi”.

Planowaniu operacji „Torch” towarzyszyły liczne kontrowersje i niezwykle zaciekłe spory pomiędzy Aliantami. Przepychanki wokół planu lądowania w północno-zachodniej Afryce trwały niemal sześć miesięcy, a do dziś wielu historyków wciąż wątpi w sens tej operacji. Dlatego też warto przyjrzeć się jak doszło do operacji „Torch”.

Jak doszło do operacji „Torch”?

Pierwsze plany lądowania we francuskiej Afryce Północnej pojawiły się już w sierpniu 1941 roku. Największym orędownikiem tej operacji był brytyjski premier Winston Churchill – to on oficjalnie podniósł tę kwestię podczas konferencji „Arcadia” w Waszyngtonie (grudzień 1941 roku), gdzie plan otrzymał wstępny kryptonim „Gymnast”. Odtąd Brytyjczycy powracali doń przy każdej okazji, usilnie starając się przekonać sceptycznych Amerykanów. Brytyjskie argumenty za przeprowadzeniem lądowania przedstawiały się następująco:

okupacja Maroka, Algierii i Tunezji pozwoliłaby zamknąć niemiecki Afrika Korps w potrzasku pomiędzy świeżo przybyłymi siłami angloamerykańskimi w Maghrebie a brytyjską 8. Armią walczącą z Rommlem w Libii. W ten sposób zagrożenie stwarzane przez Lisa Pustyni dla Kanału Sueskiego i bliskowschodnich pól naftowych zostałoby ostatecznie zneutralizowane;
opanowanie Afryki Północnej przez Aliantów otworzyłoby na nowo śródziemnomorskie szlaki zaopatrzeniowe wiodące przez Kanał Sueski, skracając w ten sposób o tysiące kilometrów dotychczasową trasę wokół Przylądka Dobrej Nadziei;
nieopierzeni amerykańscy żołnierze nabraliby doświadczenia bojowego w warunkach mniej ryzykownych niż w przypadku frontalnego ataku na Francję;
operacja mogła być przeprowadzona jeszcze w 1942 roku, co pozwoliłoby spełnić pragnienie prezydenta Roosevelta aby jak najszybciej udzielić wsparcia Związkowi Sowieckiemu. Co więcej, operacja w Afryce Północnej była o wiele mniej ryzykowna i wymagała o wiele mniej środków niż atak na Francję;
lądowanie w Afryce Północnej stanowiło szansę na przeciągnięcie francuskiego rządu Vichy z powrotem do obozu Aliantów.

Był jeszcze jeden powód, o którym Churchill i jego wojskowi jednak nie wspominali. Morze Śródziemne od wieków łączyło Wielką Brytanię z jej posiadłościami w Egipcie, Zatoce Perskiej, Indiach, Australii i na Dalekim Wschodzie. Dla Churchilla priorytetem było nie tylko wygranie wojny, lecz również sprawienie by Imperium Brytyjskie wyszło z niej jak najmniej uszczuplone. Bez kontroli nad regionem Morza Śródziemnego zadanie to byłoby niewykonalne.

Plan operacji „Gymnast” nie wzbudził jednak (delikatnie mówiąc) entuzjazmu Amerykanów, a zwłaszcza dwóch najważniejszych oficerów w siłach zbrojnych USA: generała Marshalla i admirała Kinga. Był sprzeczny z amerykańską tradycją strategiczną, która jeszcze od czasów Ulissesa Granta uznawała bezpośredni, skoncentrowany atak za główny sposób rozstrzygania wojny. Idąc tym tokiem rozumowania, Amerykanie wierzyli, że najlepszym sposobem na pokonanie III Rzeszy będzie bezpośrednie uderzenie na północną Francję, skąd prowadziła najkrótsza droga do Berlina. Co więcej, inwazja na Zachodnią Europę pozwoliłaby na szybkie wsparcie Armii Czerwonej, samotnie wiążącej dotąd zdecydowaną większość hitlerowskiej machiny wojennej.

Dla Amerykanów działania na peryferyjnym ich zdaniem obszarze Afryki były więc siłą rzeczy wyłącznie marnowaniem czasu i środków, bezproduktywnym szarpaniem wroga, dokonywanym w dodatku w imię interesów brytyjskiego kolonializmu. Z tego powodu Waszyngton wysunął konkurencyjny projekt operacji „Roundup” – lądowania we Francji jeszcze w 1943 roku. Amerykańskie plany wzbudziły zdecydowany sprzeciw Brytyjczyków, którzy argumentowali słusznie, że Alianci nie są jeszcze gotowi na bezpośrednią konfrontację z potęgą Wehrmachtu. US Army nie była jeszcze w pełni zmobilizowana, a jej doświadczenie bojowe było równe zeru. Wciąż brakowało odpowiedniej liczby statków do przewiezienia olbrzymich ilości ludzi i sprzętu przez Atlantyk, brakowało też jednostek desantowych do wysadzenia ich na plażach Europy. Alianci nie zdołali jeszcze w dodatku zneutralizować potęgi niemieckiej Luftwaffe ani zagrożenia ze strony szalejących na Atlantyku niemieckich U-Bootów.

Argumenty obu stron skonfrontowano podczas konferencji „Arcadia”. Ostatecznie prezydent Roosevelt, który ze względu na potencjał swego kraju był tam de facto głównym rozgrywającym, dał priorytet zachowaniu nienaruszonych więzów sojuszniczych. Zgodził się wstępnie – mimo zaciekłych sprzeciwów Kinga i Marschalla – na operację „Gymnast”, którą miano przeprowadzić przed 25 maja 1942 roku. Nie zrezygnował jednak bynajmniej z planu „Roundup”, który zamierzano zrealizować w 1943 roku lub, w skromniejszej wersji, nawet wcześniej (plan „Sledgehammer”), gdyby Związkowi Radzieckiemu zaczęło grozić załamanie.

Rzeczywistość rychło zweryfikowała te plany. Dotkliwy brak statków transportowych i sukcesy U-Bootów u wybrzeży USA zmusiły aliantów do przełożenia terminu operacji. W dodatku uaktywniła się radziecka dyplomacja, domagająca się jak najszybszego otworzenia „drugiego frontu” na Zachodzie. Stalin, skutecznie wykorzystując obawy Roosevelta przed załamaniem się ZSRR, naciskał mocno na przeprowadzenie frontalnego ataku w Europie. Amerykański prezydent pod wpływem Stalina i swoich własnych doradców zaczął się wyraźnie wahać.

Zadecydował jednak fakt, że Alianci nie byli po prostu w stanie zorganizować lądowania we Francji jeszcze w 1942 roku. Tymczasem społeczeństwo amerykańskie coraz głośniej domagało się od administracji Roosevelta podjęcia bezpośredniej walki z wrogiem. Lądowanie w Afryce byłoby więc wygodną odpowiedzią na żądania Stalina i własnej opinii publicznej – tym bardziej, że w listopadzie 1942 roku miały się odbyć w Stanach wybory do Kongresu. Gwałtownie pogarszająca się sytuacja w Libii (klęska Brytyjczyków pod Ghazalą–Bir Hacheim, upadek Tobruku) również przemawiała za koniecznością lądowania we francuskiej Afryce. Dlatego podczas rozmów prowadzonych w Waszyngtonie i Londynie w czerwcu i lipcu 1942 roku plan inwazji ostatecznie zaakceptowano. Zmieniono jedynie jego nazwę kodową z „Gymnast” na „Torch”. Miała być to pierwsza wspólna angloamerykańska operacja w tej wojnie.

Chcąc odwdzięczyć się Amerykanom za ustępliwość i uwzględniając fakt, że mieli dostarczyć największy kontyngent wojsk na potrzeby operacji „Torch”, Churchill zaproponował, by dowództwo nad siłami inwazyjnymi objął amerykański generał. Wybór prezydenta Roosevelta padł na generała Dwighta Eisenhowera, głównodowodzącego siłami USA na „europejskim teatrze operacji wojennych” (ETOUSA).

Siły i plany

Przygotowania do operacji
Międzysojusznicze spory toczone podczas dyskusji nad zasadnością lądowania w Afryce Północno-zachodniej nie ucichły jednak wraz z ostatecznym zaakceptowaniem planu. Alianci zgadzali się bowiem wyłącznie co do tego, iż decydujące znaczenie dla powodzenia operacji „Torch” będzie miało szybkie zajęcie Tunezji – najpóźniej w ciągu dwóch tygodni od rozpoczęcia inwazji. Gdyby się powiodło, Afrika Korps zostałby odcięty w Libii i nie byłoby już dlań ratunku. Natomiast w przeciwnym wypadku, wojska Osi uzyskałyby możliwość założenia w Tunezji silnego przyczółka, opartego o pobliskie bazy na Sycylii i we Włoszech. Taki bieg wypadków mógłby opóźnić rozstrzygnięcie w Afryce o wiele miesięcy.

Eisenhower i brytyjscy stratedzy zaproponowali więc skupienie wszystkich sił inwazyjnych w basenie Morza Śródziemnego i przeprowadzenie głównego desantu u wybrzeży Algierii. Rozważano też zaryzykowanie desantu w pobliżu głównego tunezyjskiego portu, którym była Bizerta. Wstępny plan operacji „Torch” przedstawiony przez Eisenhowera w sierpniu 1942 roku przewidywał więc lądowanie wyłącznie w algierskich portach: Oran, Algier i Bône.

Plan ten nie został jednak zaakceptowany przez sztabowców z Waszyngtonu. Generał Marshall oraz jego współpracownicy twierdzili, że lądowanie w Tunezji i wschodniej Algierii byłoby obciążone zbytnim ryzykiem ze względu na bliskość nieprzyjacielskich baz lotniczych na Sycylii i we Włoszech oraz fakt, że alianckie myśliwce z baz na Gibraltarze nie miały zasięgu, który pozwoliłby zabezpieczyć działania sił inwazyjnych w tym rejonie. Co więcej, obawiali się, że inwazja na Afrykę sprowokuje Hitlera do wkroczenia do Hiszpanii i bezpośredniego ataku na Gibraltar. W ten sposób alianckie siły w Algierii mogłyby zostać odcięte od zaplecza i zniszczone. Dlatego też Amerykanie postulowali wysadzenie silnego desantu w Maroku, którego zajęcie zabezpieczyłoby linie komunikacyjne z Wyspami Brytyjskimi i USA.

Brytyjczycy słusznie wskazywali, że nawet gdyby Hitler zdecydował się wkroczyć do Hiszpanii (co samo w sobie było bardzo mało prawdopodobne), zajęcie Gibraltaru nie doprowadziłoby jeszcze do odcięcia sił inwazyjnych. Marshall był jednak nieustępliwy, Amerykanie obawiali się, że porażka w pierwszej ofensywie przeciwko Niemcom „naraziłaby kraj na śmieszność i utratę zaufania”. Roosevelt przychylił się do jego zdania i w planie operacji „Torch” uwzględniono inwazję na Maroko, gdzie miano wysadzić blisko 1/3 sił pierwszego rzutu. Ostrożność zwyciężyła, a Alianci złamali w ten sposób świętą zasadę koncentracji sił.

Ostateczny plan inwazji na francuską Afrykę Północną przewidywał wysadzenie w pierwszym rzucie 70-tysięcznych, kompletnie wyekwipowanych (z artylerią i czołgami) sił inwazyjnych w trzech głównych punktach: w Algierze i Oranie (na wybrzeżach Morza Śródziemnego) oraz w rejonie Casablanki (wybrzeże Atlantyckie). Termin lądowania wyznaczono na 8 listopada 1942 roku, przy czym wysadzenie oddziałów pierwszego rzutu miało nastąpić w nocy. Ogólne dowodzenie nad całością sił inwazyjnych miał sprawować z kwatery na Gibraltarze generał Eisenhower. Siłami morskimi dowodził natomiast brytyjski admirał Andrew Cunningham.

Ordre de Bataille sił inwazyjnych przedstawiał się następująco:
Mieszany Zespół Bojowy „Zachód” (generał porucznik George S. Patton) – zespół ten wypłynął z baz na wschodnim wybrzeżu USA. Jego zadaniem było wysadzenie desantów w trzech punktach atlantyckiego wybrzeża Maroka – pod Fedalą, Safi i Mehdią. Były to siły liczące łącznie 35 tysięcy żołnierzy i 250 czołgów, wchodzących skład:

3. (amerykańskiej) Dywizji Piechoty
9. (amerykańskiej) Dywizji Piechoty
2. (amerykańskiej) Dywizji Pancernej

Transport morski i eskortę zapewniał Task Force 34 US Navy dowodzony przez kontradmirała Kenta Hewitta. W jego skład wchodziły:

lotniskowiec Ranger
lotniskowce eskortowe Suwanee, Sangamon, Santee i Chenango
pancerniki Massachusetts, New York i Texas
krążowniki ciężkie Augusta, Wichita i Tuscaloosa oraz lekkie Philadelphia, Brooklyn i Savannah
38 niszczycieli plus około 52 innych okrętów

Poza tym amerykańskie siły desantowe w Maroku miały otrzymać wsparcie sześciu nowych okrętów podwodnych US Navy, których zadaniem było dostarczanie meldunków o pogodzie, służba w charakterze stacji naprowadzających, a następnie blokada francuskiego pancernika Richelieu w Dakarze.

Mieszany Zespół Bojowy „Środek” (generał major Lloyd R. Fredendall) – zespół ten wypłynął z baz w Wielkiej Brytanii, a jego zadaniem było wysadzenie desantów w rejonie Oranu. Na pokładach okrętów desantowych znajdowało się łącznie 39000 ludzi i 120 czołgów, wchodzących w skład:

1. (amerykańskiej) Dywizji Piechoty („Wielka Czerwona Jedynka”)
1. (amerykańskiej) Dywizji Pancernej

Transport morski i eskortę zapewniał zespół brytyjskiej Royal Navy dowodzony przez kontradmirała Thomasa H. Troubridge’a. W jego skład wchodziły:

lotniskowiec Furious
lotniskowce eskortowe Biter i Dasher
pancernik Rodney
krążowniki Aurora i Jamaica
13 niszczycieli plus ponad 90 okrętów innych klas

Mieszany Zespół Bojowy „Wschód” (generał porucznik Kenneth Anderson) – zespół ten wypłynął z baz w Wielkiej Brytanii, a jego zadaniem było wysadzenie desantu w rejonie Algieru. Były to siły liczące łącznie 33 tysiące ludzi i 80 czołgów, wchodzących w skład:

78. (brytyjskiej) Dywizji Piechoty
34. (amerykańskiej) Dywizji Piechoty

Transport morski i eskortę zapewniał zespół z brytyjskiej Royal Navy dowodzony przez kontradmirała Harolda Burrougha. W jego skład wchodziły:

lotniskowce Formidable i Victorious
lotniskowce eskortowe Archer i Avenger
pancerniki Duke of York i Nelson
krążownik liniowy Renown
4 krążowniki
1 monitor
13 niszczycieli plus ponad 70 okrętów innych klas

Operacja „Torch” była pierwszą w tej wojnie wspólną angloamerykańską operacją na tak dużą skalę. Dla US Army była z kolei pierwszą poważną operacją desantową od 45 lat. Nic więc dziwnego, że przygotowaniom towarzyszyły liczne obawy, problemy i błędy. Często musiano improwizować, by uniknąć chaosu wywołanego przez zamieszanie i niedoświadczenie. Często też szczegółowe plany były zbyt ostrożne lub odwrotnie – zbyt optymistyczne (jak bezpośrednie desanty komandosów w Algierze i Oranie). Obaj sojusznicy musieli się wciąż uczyć walki i co najważniejsze – współdziałania.

Operacja „Torch” była niewątpliwe ryzykownym przedsięwzięciem. Oto niektóre z głównych niebezpieczeństw jakie przewidywali alianccy sztabowcy:

Gdyby nastąpił przeciek tajnych informacji, Niemcy mogliby wcześniej rozmieścić od 50 do 100 U-Bootów w rejonie na zachód od Gibraltaru, w celu odparcia alianckich sił desantowych;
Niemcy mogli zająć Francję Vichy i Hiszpanię, zdobyć Gibraltar, przejąć zneutralizowaną w Tulonie flotę francuską, odciąć siły alianckie w zachodniej części Morza Śródziemnego;
Operacja „Torch” mogłaby sprowokować silną, choć niezbyt bojową flotę włoską do przeprowadzenia przy pomocy Luftwaffe, Regia Aeronautica i niemieckich U-Bootów, zdecydowanego ataku na alianckie siły morskie na Morzu Śródziemnym;
Zamiast przyjaznego powitania, którego się spodziewano, francuskie siły w Maroku i Algierii mogły stawić desantom silny opór, podobnie jak przeciwstawiły się niedawno inwazji brytyjskiej na Madagaskar;
Sztorm na Atlantyku w pobliżu Maroka mógł uniemożliwić przeprowadzenie desantu.

Problem francuski

Zgodnie z postanowieniami rozejmu z czerwca 1940 roku francuskie kolonie, w tym północnoafrykańskie Maroko, Algieria i Tunezja, pozostawały pod władzą francuskiego rządu Vichy. Jesienią 1942 roku na obszarze tym stacjonowało około 100 tysięcy francuskich żołnierzy stanowiących równowartość około ośmiu dywizji. Poza tym w portach na Atlantyku i Morzu Śródziemnym bazowały liczne okręty wojenne francuskiej Marine Nationale. Nie były to siły na tyle liczne i dobrze wyposażone, aby zatrzymać aliancką inwazję, lecz nie da się ukryć, że gdyby Francuzi zdecydowali się stawić twardy opór, alianckie plany mogłyby zostać poważnie zakłócone, a zajęcie Tunezji mogło się odwlec nawet o trzy miesiące. Rozwiałoby to również nadzieje na przejście Francji Vichy na stronę Aliantów. Dlatego w okresie poprzedzającym „Torch” Alianci podjęli szereg działań dyplomatycznych i wywiadowczych mających zapewnić przychylne powitanie ze strony Francuzów.

W Afryce Północnej działała prężna amerykańska siatka szpiegowska, której trzon stanowił osobisty przedstawiciel Roosevelta, konsul USA w Algierze Robert Murphy oraz jego dwunastu wicekonsulów znanych jako „dwunastu apostołów”. Nawiązali oni kontakt z antyniemiecko nastawionymi oficerami francuskich wojsk kolonialnych i zorganizowali ich tajne spotkanie z zastępcą Eisenhowera, generałem Markiem Clarkiem (21 października 1942 roku). Francuzi zaproponowali Amerykanom wywołanie rebelii przeciwko władzom Vichy w momencie rozpoczęcia inwazji i przejście francuskich sił w Afryce Północnej na stronę Sprzymierzonych. Domagali się jednak wszechstronnej pomocy ze strony Anglosasów i zażądali, by ich patron – generał Henri Giraud – objął dowództwo nad wszystkimi siłami Aliantów w Afryce Północnej.

Amerykanie rzecz jasna byli co najwyżej skłonni przekazać Giraudowi wyłącznie dowództwo nad francuskimi siłami w Afryce, a obawiając się zdradzenia bliskiego terminu inwazji, nie dali Francuzom nic więcej ponad mgliste obietnice pomocy. Sam Giraud (po ucieczce z niemieckiego więzienia przewieziony do Gibraltaru na pokładzie angielskiego okrętu podwodnego) również nie ułatwił Aliantom zadania. Autorytet tego słynnego ze względu na męstwo generała mógł skłonić francuskich żołnierzy do zaprzestania oporu, lecz generał odmówił współpracy z Eisenhowerem, dopóki nie zostanie mu obiecane dowództwo nad wszystkimi siłami Aliantów w Afryce Północnej. Wątpliwości i wzajemna nieufność uniemożliwiły nawiązanie prawdziwej współpracy. W rezultacie działania Aliantów i francuskich spiskowców okazały się żałośnie nieskoordynowane.

Poza działaniami na najwyższym szczeblu nie zaniedbano też przygotowań na niższym. Siłom inwazyjnym towarzyszyli spece od propagandy mający przekonać Francuzów o przyjaznych zamiarach aliantów. Żołnierzy pouczano by starali się nawiązać kontakt z Francuzami i walczyć z nimi tylko w razie konieczności. Zdecydowano również, że w pierwszej fazie desantu wezmą udział głównie Amerykanie, a tożsamość lądujących Brytyjczyków zostanie zamaskowana. Uważano bowiem, że Francuzi o wiele przyjaźniej przywitają Amerykanów niż Anglików, którym pamiętali masakrę w Mers el-Kébir oraz wydarzenia z Dakaru, Syrii i Madagaskaru.

Przygotowując się do przeciągnięcia Francuzów na swoją stronę, alianci popełnili jednak błędy:

przecenili prestiż Girauda;
nie docenili lojalności Francuzów wobec rządu Vichy;
nie uwzględnili różnic pomiędzy poszczególnymi rodzajami francuskich sił zbrojnych. O ile bowiem armia i lotnictwo były skłonne przyjąć Aliantów przyjaźnie, to marynarka wojenna pamiętająca masakrę w Mers el-Kébir była nastawiona zdecydowanie nieprzychylnie;
ze względu na konieczność zachowania tajemnicy nie skoordynowano działań z francuskimi spiskowcami.

Przed inwazją (jesień 1942)

Rejs floty inwazyjnej
Między 22 a 27 października 1942 roku wyruszyły z portów angielskich potężne konwoje przewożące siły dwóch zgrupowań inwazyjnych. 24 października jeden z konwojów został dostrzeżony przez niemiecki okręt podwodny U-599, lecz bombowiec Liberator osłaniający zespół natychmiast go zatopił. Podobny los spotkał też U-216 w Zatoce Biskajskiej. Kilka U-Bootów przekazało co prawda do sztabu admirała Dönitza informacje o dostrzeżeniu konwojów, lecz Niemcy nie zorientowali się, iż poszczególne konwoje łączą się w jedną całość operacyjną. 5 listopada brytyjskie zespoły przepłynęły Gibraltar i wpłynęły na Morze Śródziemne. Na podejściach do Gibraltaru oba zespoły się połączyły, ale po minięciu cieśniny ponownie podzieliły się, przy czym w celu zmylenia przeciwnika pozorowały rejs w kierunku Malty i dopiero na wysokości Oranu i Algieru wykonały zwrot na południe, do rejonów lądowania.

24 października z różnych portów na wschodnim wybrzeżu USA wypłynęły z kolei okręty zespołu TF 34, wiozące na swych pokładach żołnierzy Pattona. Okręty wypłynęły osobno, by nie wzbudzać uwagi niemieckich agentów, i spotkały się na pełnym morzu dopiero 28 października. Tu połączyły się w jeden zespół i ruszyły ku wybrzeżom Maroka. Rejs zespołu operacyjnego odbył się spokojnie. Podczas przejścia przez ocean kilkakrotnie zmieniano kurs, pozorując, iż konwój płynie bądź do portów angielskich, bądź do Dakaru, by w ten sposób w razie wykrycia przez U-Booty zamaskować rzeczywisty cel armady inwazyjnej. Gdy zespół dotarł w pobliże wybrzeży Maroka, rozdzielił się, aby wysadzić desanty pod Fedalą, Safi i Mehdią.

W tym czasie na wysokości Casablanki operowało kilkanaście U-Bootów, lecz ich uwagę przykuł słabo broniony konwój SL 125. W wyniku zaciekłego ataku został zdziesiątkowany, tracąc dwanaście statków, lecz zaprzątnął uwagę U-Bootów na tyle, że nie dostrzegły zbliżającego się ku Maroku zespołu TF 34. Do dziś nie wiadomo, czy był to przypadek, czy może Alianci z premedytacją poświecili konwój by odwrócić uwagę Niemców od sił inwazyjnych. Komodor konwoju stwierdził później: „po raz pierwszy Admiralicja pogratulowała mi utraty takiej ilości statków…”

Alianci uzyskują strategiczne zaskoczenie

Jesienią 1942 roku widać już było wyraźnie, że inicjatywa strategiczna zaczyna przechodzić w ręce Sprzymierzonych. Dla niemieckich strategów nie ulegał wątpliwości fakt, że muszą spodziewać się rychłego ataku ze strony zachodnich Aliantów. Pozostawało jedynie pytanie: gdzie i kiedy? Dzięki działaniom dezinformującym prowadzonym przez alianckie wywiady do Niemców trafiało wiele sprzecznych ze sobą informacji wskazujących na różne możliwe cele ataku – północną Francję, Norwegię, Danię, Sardynię, Libię czy francuską Afrykę Północną.

Tę ostatnią możliwość uznawano w niemieckich sztabach dość powszechnie za najmniej prawdopodobną. Hitler ogarnięty „norweską paranoją” uważał, że najbardziej zagrożona pozostaje Skandynawia. Jeżeli natomiast Alianci mieliby nawet dokonać poważnej operacji w basenie Morza Śródziemnego, to Niemcy oczekiwali, że jej celem będzie raczej Libia, której zdobycie przesądziłoby całkowicie losy Afrika Korps. Lądowanie w Afryce uznali w związku z tym za mało opłacalne dla Aliantów, a przez to nieprawdopodobne. Poza tym Hitler przypuszczał, że względy polityczne (obawa przed zantagonizowaniem reżimu Vichy) zniechęci Anglosasów do działań w regionie Maghrebu.

Nie oznacza to jednak, że do Niemców nie docierały żadne sygnały o planach Aliantów. Poszczególne komórki Abwehry uzyskały zdumiewająco dobre informacje na temat alianckich planów i przygotowań, lecz nikt nie powiązał rozproszonych faktów w całość. Jedynie kapitan Herbert Wachman z komórki Abwehry w Hamburgu opracował raport wskazujący jednoznacznie na aliancki zamiar lądowania w Algierii i Maroku. Jego raport zaginął jednak w trybach biurokratycznej machiny i nie dotarł do OKW na czas.

Alianci zdawali sobie sprawę, że utrzymanie planu inwazji w tajemnicy będzie jednym z najważniejszych warunków zapewniających jej powodzenie. W zdecydowanej większości wypadków środki podjęte w celu uniemożliwienia przecieku okazały się skuteczne. Doszło jednak do kilku niebezpiecznych wpadek. Jedną było niewyjaśnione do dziś zaginięcie kartki z tajnego, trzymanego pod kluczem dziennika, który prowadził adiutant Eisenhowera – podpułkownik Harry Butcher. Do jeszcze groźniejszego wypadku doszło 26 września 1942 roku, gdy łódź latająca Catalina z oficerem wiozącym list z informacją o przesunięciu rozpoczęcia operacji na 8 listopada rozbiła się przy wybrzeżu Hiszpanii w okolicach Kadyksu. List wpadł w ręce Niemców, lecz na szczęście dla Aliantów dopiero po rozpoczęciu operacji.

8 listopada 1942 roku, gdy operacja „Torch” wreszcie się rozpoczęła, państwa Osi zostały kompletnie zaskoczone. Tragedia konwoju SL 125 uratowała co prawda zespół TF 34 przed wykryciem, lecz zespoły inwazyjne w basenie Morza Śródziemnego nie mogły przejść przez Gibraltar niezauważone. Już 5 listopada państwa Osi uzyskały więc informacje o olbrzymim zgrupowaniu przepływającym przez cieśninę. Niemcy błędnie zinterpretowali jednak alianckie plany. Początkowo uznano bowiem, iż flota inwazyjna stanowi jedynie większy niż zwykle konwój z dostawami dla Malty. Dopiero, gdy na pokładach zaobserwowano wojska inwazyjne Niemcy zorientowali się, że kroi się coś naprawdę poważnego. Kriegsmarine i Hitler uznali, jednak że celem zespołów inwazyjnych jest Libia, podczas gdy Luftwaffe obstawiała wschodnią Algierię, a dokładnie Zatokę Bougie. Z tego powodu U-Booty i samoloty Luftflotte 2 rozmieszczono w zbyt dużej odległości od rzeczywistych rejonów lądowania.

Admirał Darlan komplikuje alianckie plany

Na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem inwazji Robert Murphy podjął wraz z francuskimi patriotami próbę wywołania powstania przeciwko władzom Vichy i odwiedzenia garnizonu kolonii od stawiania oporu aliantom. W nocy z 7 na 8 listopada konsul przybył do siedziby dowódcy sił lądowych Vichy w Afryce Północnej, generała Alphonse’a Juina, aby przekonać go do przejścia na stronę aliantów. Rozpoczęły się iście bizantyjskie negocjacje. Murphy powoływał się na autorytet generała Girauda i fakt, że za kilka godzin ma się rozpocząć operacja „Torch”. Jednocześnie francuscy spiskowcy podjęli próbę zajęcia najważniejszych budynków rządowych w Algierze, Oranie i Casablance.

Juin wyraził ogólne poparcie dla sprawy Aliantów, lecz okazało się że to nie on miał być głównym rozgrywającym w tej grze. Pech chciał bowiem, że w Algierze przebywał wówczas admirał Darlan – naczelny dowódca sił zbrojnych Francji Vichy – który przybył odwiedzić syna cierpiącego na chorobę Heinego-Medina. Darlan, jako wyższy stopniem, przejął dowodzenie nad wszystkimi wojskami Vichy w Afryce Północnej i był w stanie anulować każdy rozkaz Juina. Przekonanie go do przejścia na stronę Aliantów było w zasadzie niemożliwe, gdyż Darlan był najbardziej proniemieckim politykiem rządu Vichy, znanym w dodatku z patologicznej wręcz nienawiści do Anglików. Co więcej, pozycja przetargowa Murphy’ego wyraźnie spadła, gdy aliancka armada inwazyjna nie pojawiła się, a wciąż wahający się generał Giraud nie wydał żadnego oświadczenia.

W rezultacie po pierwszym zaskoczeniu w szeregi lojalistów powróciło opanowanie. Obiekty w Algierze i Oranie bezkrwawo odbito z rąk powstańców, a Murphy’ego i spiskowców aresztowano. Plan zamachu się załamał, a zaszyfrowany przekaz radiowy zawierający wiadomość „Spodziewajcie się oporu wszędzie” nie dotarł na czas do sił inwazyjnych.

Równie żałośnie wypadła próba powstania w Maroku. Miejscowy przywódca spisku, generał Béthouart, bohater spod Narwiku, podjął próbę aresztowania lub przeciągnięcia na swoją stronę głównych dowódców wojsk Vichy w tym kraju. Naczelny dowódca wojsk w Maroku, generał Nogués, nie uwierzył jednak w rychłe lądowanie Aliantów i po kilku godzinach gry w kotka i myszkę kazał aresztować Béthouarta i jego ludzi. Poza porwaniem dowódcy garnizonu w Fezie powstańcy nie osiągnęli niczego oprócz podarowania władzom z kilkugodzinnym wyprzedzeniem ostrzeżenia o nadchodzącej inwazji.

Marszałek Pétain na wieść o wydarzeniach w Algierii i Maroku wysłał do prezydenta Roosevelta oschłą depeszę: „Stawką jest Francja i jej honor. Zostaliśmy zaatakowani. Będziemy się bronić”.

Operacja „Torch”. Część 2