Ledwo resort obrony kupił małe śmigłowce SW-4 „Puszczyk” do szkolenia pilotów, a już jeden został rozbity. Runął na ziemię – dowiedział się „Dziennik”. Protokół komisji badającej przyczyny wypadku trafi na biurko ministra obrony narodowej za dwa tygodnie. Wtedy będzie wiadomo, kto zawiódł: pilot czy maszyna.
MON kupiło od PZL Świdnik 22 nowoczesne helikoptery SW-4 „Puszczyk”. Te naszpikowane elektroniką, lekkie, małe, pięcioosobowe maszyny są mniej przydatne na placu boju, ale znakomicie nadają się do szkolenia pilotów i są tanie w eksploatacji. Jeden kosztuje 5 mln zł. Dwa pierwsze „Puszczyki” przekazano wojsku w listopadzie zeszłego roku. Wszystkie maszyny mają znaleźć się na wyposażeniu Sił Powietrznych do końca 2009 r.

Na razie jednak z dwóch śmigłowców pozostał nam jeden. Drugi roztrzaskał się podczas ćwiczenia bardzo trudnego manewru – autorotacji, czyli lądowania z wyłączonym silnikiem. Takiego samego, jakie wykonał pilot, ratując w grudniu 2003 r. życie ówczesnego premiera Leszka Millera. Wtedy się nie udało, maszyna runęła na ziemię. Teraz nie było inaczej. Uszkodzenia są poważne.

– Łopata śmigła zahaczyła o ogon i zerwała jego pokrycie – mówi gazecie płk Marek Bylinka, komendant Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, na terenie której doszło do wypadku. Natychmiast wstrzymano szkolenia na jedynym pozostałym „Puszczyku”.

Informację na temat wypadku ukrywano przez kilka tygodni. Według „Dziennika”, dobiegają końca prace nad raportem na temat przyczyn zdarzenia. Płk Zbigniew Drozdowski z Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów na razie chce mówić tylko o hipotezach. – Główne podejrzenie jest takie: pilot popełnił błąd. Mógł wykonywać manewr ze zbyt dużą prędkością, za szybko działać sterami – mówi Drozdowski. – Ale badamy jeszcze jedną możliwość: wadę materiału, z którego wykonano śmigiełko ogonowe. Czekamy na ostatnie ekspertyzy – dodaje.