Na głębokości 5500 metrów pod poziomem morza marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych zlokalizowała wrak transportowca C-2A, który rozbił się 22 listopada na Morzu Filipińskim. Zgrubne położenie pozostałości Greyhounda ustalono na podstawie sygnału akustycznego, automatycznie emitowanego przez jeden z modułów pokładowego rejestratora lotu zatopionej maszyny.

US Navy skierowała do Japonii specjalistyczny zespół zajmujący się ratownictwem podwodnym jeszcze w grudniu. Początkowo akcję poszukiwawczą utrudniały trudne warunki pogodowe. Uniemożliwiały one holowanie lokalizatora sygnału awaryjnego TPL-25 (na zdjęciu) na głębokości 900 metrów nad dnem morza, co miało zapewnić optymalne warunki wykrywania. W końcu jednak szczątki namierzono.

Dokładna pozycja kadłuba i innych dużych fragmentów samolotu zostaną zmapowane przy użyciu specjalnego sonaru obserwacji bocznej. W operacji ma uczestniczyć bezzałogowy pojazd podwodny, który przymocuje liny umożliwiające podniesienie wraku. Odległość do dna w tym miejscu sprawia, że – jeśli operacja się powiedzie – będzie to największa w historii głębokość, z jakiej wydobyto samolot.

Nie do końca przejrzyste są motywy kosztownej próby odzyskania wraku. Według informacji ze strony Naval Safety Center przyczyna wypadku jest już znana i była nią jednoczesna awaria obu silników. Głównym powodem są więc prawdopodobnie wciąż znajdujące się na pokładzie ciała trzech marynarzy. Akcja może też służyć podniesieniu morale w 7. Flocie, wciąż słabnącego po serii niedawnych wydarzeń.

Zaledwie tydzień po katastrofie serwis The Drive zamieścił wspomnienia byłego pilota transportowego US Navy, Jamesa Wallace’a. Lotnik opisuje w nich, jak niemalże zginął w C-2A z powodu awarii dwóch silników, i sugeruje, że usterki takie wcale nie należały do rzadkości. Jednostki używające Greyhoundów nawet w „złotych” latach osiemdziesiątych przedstawia zaś jako zaniedbywane przez marynarkę.

Zobacz też: US Navy planuje miejsca stacjonowania CMV-22B

(navy.mil, thedrive.com)

US Navy