Problemu kurczenia się brytyjskiej floty nawodnej nie można już dłużej zamiatać pod dywan. Jak orzekł szef Izby Żeglugi, Guy Platten, Londyn nie powinien zwlekać z budową kolejnych okrętów, jeżeli chce utrzymać zdolność do ochrony handlowych szlaków żeglugowych. W przeciwnym razie Wielka Brytania może doświadczyć zakłóceń w dostawach ropy naftowej, gazu, żywności czy innych dóbr codziennego użytku.

Wśród najgroźniejszych „wąskich gardeł”, których pilnować powinna Royal Navy wymieniane są Kanał Sueski i cieśnina Bab el-Mandab oraz okolice Półwyspu Somalijskiego. Na przestrzeni trzech pierwszych miesięcy bieżącego roku u wybrzeży Somalii odnotowano dwa porwania statków przez piratów, co wcześniej przez pięć lat nie zdarzyło się tam ani razu. Od kwietnia 2015 roku brytyjskie okręty zaangażowane są też w zwalczanie kryzysu migracyjnego na Morzu Śródziemnym, jak również w działania na mniej typowych dla nich akwenach.

Izba Żeglugi docenia decyzję o budowie trzech pierwszych fregat typu 26. Uważa jednak, że na radość jest jeszcze za wcześnie. Na dowód tego przytacza historię planowanej budowy dwunastu niszczycieli typu 45, z których wybudowano tylko połowę, a program skończył się dwa lata po terminie i 1,5 miliarda funtów powyżej założonego budżetu. Wciąż brak także konkretnych ustaleń co do budowy mniejszych fregat typu 31.

Tymczasem już wkrótce lotniskowiec HMS Queen Elizabeth potrzebował będzie eskorty. Oliwy do ognia dodała informacja brytyjskiego ministerstwa obrony, że z powodu zbyt małej liczby własnych jednostek lotniskowiec będzie osłaniany przez francuskie fregaty. Były Pierwszy Lord Morski, admirał lord Alan West, określił to jako „hańbę dla narodu”, twierdząc, że Wielka Brytania powinna mieć trzydzieści fregat i niszczycieli.

HMS Argyll (F231), najstarsza w Royal Navy fregata typu 23, która po modernizacji ma służyć do 2023 roku (MoD / Crown copyright 2004)

HMS Argyll (F231), najstarsza w Royal Navy fregata typu 23, która po modernizacji ma służyć do 2023 roku
(MoD / Crown copyright 2004)

Nawet strona Save The Royal Navy, wcześniej trzymająca się oficjalnej linii marynarki, tym razem opisuje jej dość nieciekawy stan. Okazuje się, że spośród dziewiętnastu fregat typu 23 i niszczycieli typu 45 na dzień 7 lipca gotowych do działań było tylko sześć. Jedenaście z pozostałych jednostek było w różnych fazach remontów, a dwie pozostawały w porcie z powodu sezonu urlopowego i braku możliwości skompletowania załóg.

Royal Navy do optymalnego stanu osobowego wciąż brakuje ponad 700 marynarzy. Niewiele zmienia sytuację pokazowa restrukturyzacja Royal Marines, dzięki której miało przybyć ich dwustu, czy zaplanowane na marzec 2018 roku dość lekkomyślne wycofanie ze służby śmigłowcowca HMS Ocean, którego załoga ma ponoć wzmocnić obsadę drugiego z nowych lotniskowców, HMS Prince of Wales.

Od początku ubiegłego roku brytyjskie siły zbrojne zwerbowały 1640 nowych marynarzy i żołnierzy piechoty morskiej. W tym samym okresie jednak służbę opuściło 2390 osób. Do tego dochodzi zamrożenie płac, które w Royal Navy są mniej atrakcyjne od wynagrodzeń w marynarce handlowej czy pozostałej części sektora cywilnego. Nie dziwi więc, że wysokie morale deklaruje tylko co trzeci z marynarzy.

(navaltoday.com, savetheroyalnavy.org, express.co.uk)

MoD / Crown copyright 2004