„Montgomery… największy żyjący żołnierz” – Dwight D. Eisenhower
„Montgomery to najwspanialszy brytyjski generał” – Gerd von Rundstedt

„Patton jest najlepszy wśród Amerykanów” – Gerd von Rundstedt
„Generał Patton, odjazdowy, wystrzałowy dowódca wojsk amerykańskich” -NBC

„Rommel: najodważniejszy generał Panzerwaffen, jakiego mamy w Armii Niemieckiej” – Adolf Hitler
„Rommel, Rommel, Rommel – czy jest coś ważniejszego od pokonania go?” – Winston Churchill

„Panowało zgodne przekonanie, że powinno się umożliwić Montgomery’emu, Pattonowi i Rommlowi spotkanie na jednym ringu i walkę na pięści bez rękawiczek.” – Bill Mauldin, w: American Oral History of WWII, Studs Terkel

Wielka Brytania, USA i Niemcy wydały w drugiej wojnie światowej po jednym dowódcy sił lądowych, który wyróżniał się spośród innych. Bernard Montgomery, George Patton i Erwin Rommel, trzej tytani wojny pancernej, byli – w swojej opinii, ale też w ocenie współczesnych – największymi generałami tej wojny.
Wszyscy trzej byli aroganccy, szukali rozgłosu i mieli wady charakteru, ale przede wszystkim odznaczali się geniuszem w dowodzeniu ludźmi i niezrównanym entuzjazmem do walki. Wszyscy osiągali spektakularne sukcesy na polu bitwy. Każdy patrzył na wojnę przez pryzmat własnych ambicji i rywalizacji z innymi. Rommel został jedynym niemieckim generałem znanym z nazwiska w Brytanii i Ameryce, zanim jeszcze większość ludzi usłyszała o Montgomerym i Pattonie. Ci dwaj musieli współzawodniczyć z nim jako nieprzeciętne osobowości, na których żołnierze mogliby się oprzeć, zanim podejmą próbę pokonania go na polach bitewnych. Walcząc o miejsce na czołówkach gazet, obaj sojusznicy okazywali jednak wrogość nie tylko nieprzyjacielowi, lecz także sobie nawzajem. Rommel, świadom że ich armie przewyższają jego wojska liczebnie i pod względem wyposażenia, nie tracił pewności, że pokona ich obu dzięki swoim wyższym umiejętnościom taktycznym.
Była to niezwykle osobista rozgrywka: nie tylko starcie wielkich armii, ale konflikt między trzema silnymi osobowościami. W Mistrzach pól bitewnych, po raz pierwszy w literaturze traktującej o drugiej wojnie światowej, ci trzej dowódcy zostali umieszczeni „na jednym ringu” i mogą zmierzyć się ze sobą na tle wielkich bitew pancernych w Afryce Północnej, inwazji na Sycylię i Włochy, desantów w Normandii i marszu przez Francję i Belgię do Niemiec.

Montgomery, Patton i Rommel przyszli na świat w różnych latach, między rokiem 1885 a 1891, ale w tym samym miesiącu, listopadzie. Wszyscy trzej byli zodiakalnymi Skorpionami. I wszyscy trzej potrafili kąsać.
Montgomery był drobnym mężczyzną o piskliwym głosie, ale wygląd zewnętrzny dawał mylne wyobrażenie o jego ego. Był przekonany, że on jeden wie, jak się prowadzi wojnę i traktował swoich przełożonych z pogardą. Patrzył z góry nawet na Churchilla. Jego zwycięstwo pod El Alamein nad do tej pory niepokonanym Rommlem zainspirowało brytyjską prasę do porównania go z Wellingtonem. Bynajmniej mu to nie przeszkadzało. Król Jerzy VI, który odwiedził go w Afryce Północnej, powiedział ponoć, że cieszy się, iż Montgomery nie ubiega się o jego pracę. Montgomery prowadził siły brytyjskie w czasie inwazji na Sycylię i przepisał plan inwazji D-Day. W jej trakcie dowodził wszystkimi wojskami lądowymi, próbując raz jeszcze przechytrzyć Rommla, który kierował obroną wybrzeża.
Patton dzięki swemu zapałowi do walki otrzymał przydomek Old Blood and Guts, a generał Eisenhower żartował, że Patton przypuszczalnie nie zdejmuje hełmu nawet przed pójściem spać. Wiadomo, że wszędzie nosił ze sobą kolta z rękojeścią z kości słoniowej i przybierał, jak sam to określał, „minę wojownika”, gdy miał wygłosić jedną ze swoich nieprzyzwoitych i bluźnierczych przemów do żołnierzy. Pod jego komendą amerykańscy żołnierze odnieśli swoje pierwsze zwycięstwo w Afryce Północnej. Dowodził siłami amerykańskimi w czasie inwazji na Sycylię. Po D-Day dokonał przełamania niemieckiej obrony w Normandii i jako jedyny dowódca aliancki zdołał przeprowadzić coś podobnego do blitzkriegu Rommla. Gdy jego kolumny pancerne pędziły w stronę Renu, przechwalał się, że wejdzie do Berlina jako pierwszy i „osobiście zastrzeli tego sukinsyna Adolfa Hitlera”.
Kiedy Hitler przekazał Rommlowi dowództwo nad Deutsches Afrika Korps, zacięta twarz Rommla i jego czapka z goglami stały się symbolem wojny na pustyni. Zepchnął Brytyjczyków z powrotem pod El Alamein, pokonał Amerykanów na przełęczy Kasserine i został nazwany Wüstenfuchs (Lisem Pustyni) ze względu na niewiarygodną błyskotliwość w taktyce bitewnej. Generał Auchinleck uznał za konieczne powiedzieć swojej pokonanej brytyjskiej armii, że „Rommel to nie nadczłowiek… byłoby niepożądane przypisywać mu nadprzyrodzone moce”. Po klęsce i wypędzeniu z Afryki Północnej przez Montgomery’ego, Rommel został mianowany dowódcą obrony francuskiego wybrzeża. Planował odeprzeć inwazję aliantów i wygrać wojnę dla Niemiec.
Montgomery i Patton traktowali bitwę z Rommlem jako osobistą rozgrywkę. Monty posłużył się metaforą z kortu tenisowego: „Czułem, że wygrałem pierwszy gem, przy serwisie Rommla. Następnym razem ja będę serwował, a wynik będzie jeden – zero”. Patton porównał tę rywalizację do turnieju rycerskiego, gdzie rolę koni grały czołgi: „Obie armie mogłyby się nam przypatrywać. Ja strzelałbym do niego, on do mnie. Gdybym go zabił, zostałbym mistrzem. Ameryka wygrałaby wojnę”. Obydwaj mieli największy respekt dla swojego przeciwnika. Monty trzymał w swojej przyczepie dowódczej portret Niemca, a Patton studiował książkę Rommla o taktyce wojennej. Rommel odwzajemniał te komplementy: „Montgomery nigdy nie popełnił poważnego błędu strategicznego […], [a] armia Pattona pokazała najbardziej zadziwiające dokonanie wojny mobilnej”.
Sojusznicy Montgomery i Patton darzyli Rommla szacunkiem, ale za to całym sercem nienawidzili siebie nawzajem. Monty powiedział swoim oficerom sztabowym, że Patton to „ordynarny miłośnik wojny”, w przeciwieństwie do jego samego pozbawiony inteligencji militarnej. Patton nazwał Monty’ego „małym, zarozumiałym Angolem” i przechwalał się, że może „w każdej chwili pokonać w walce tego małego pierdołę”. Kiedy obaj zostali rzuceni na Sycylię, gdzie każdy dowodził wojskami swojego kraju, wyspa okazała się za mała dla dwóch tak wielkich osobowości i o przebiegu kampanii decydowała bardziej walka między nimi niż starcia z wrogiem. Gdy zderzyli się ze sobą ponownie w Normandii, rywalizując o to, który pierwszy przełamie obronę Rommla, zwycięstwo aliantów stanęło pod znakiem zapytania. Natarcie Monty’ego straciło rozpęd, a Patton, który przełamał obronę, stwierdził, że teraz będzie musiał „pomóc temu małpiszonowi zachować twarz”. Monty zaplanował swoje uderzenie w głąb lądu i gdy ścigali się, kto pierwszy przekroczy Ren, domagał się przeniesienia do swojej armii ludzi i paliwa z armii Pattona.

Gry wojenne odsłaniają nie tylko wzajemny szacunek przeciwników i zaciekłe animozje sojuszników, ale też gwałtowne relacje trzech generałów z ich szefami. Monty usiłował sprawić, żeby „Winston zabrał swoje tłuste paluchy” od jego bitew. Patton sądził, że Eisenhower myśli nie o wojnie, a o Białym Domu. Rommel uświadomił sobie, kiedy było już za późno, prawdę o Führerze, którego niegdyś tak idealizował.

Monty i Patton rozpoczynają polowanie na Rommla

„Cóż, Freddie, wy chłopcy chyba zrobiliście trochę bałaganu” – tak brzmiała powitalna kwestia Montgomery’ego 13 sierpnia 1942, kiedy przejmował dowodzenie nad Ósmą Armią. Przenocował w ambasadzie brytyjskiej w Kairze, a potem został przewieziony przez Freddie’go de Guinganda (teraz j e g o szefa sztabu) to swojej kwatery na pustyni. „Sporo nad tym myślałem i już wiem, jak chcę zorganizować tę Armię. W obecnym stanie nie wygra żadnej kampanii”.
Kwaterę Ósmej Armii założono niedaleko Ruweisat na pustynnym odpowiedniku Piccadilly Circus, gdzie krzyżowały się szlaki pustynnych karawan. Jednak to muchy, a nie wielbłądy zauważył wpierw Montgomery. „Co to ma być?!” – zapytał Guinganda. Chodziło mu o potężną szkieletową konstrukcję z moskitier w kasynie oficerskim, która w zamyśle miała chronić przed muchami, a w istocie więziła je wewnątrz. „Zdejmijcie to natychmiast!”. Sprawa była pilna, ponieważ tutaj właśnie miał być podany lunch. Monty pozbył się much, ale myśliwce RAF-u nadal buczały mu nad głową. Auchinleck, próbując naśladować Rommla, założył kwaterę jak najbliżej frontu. Jak należało się spodziewać, została ona zbombardowana przez Luftwaffe i za dnia wymagała osłony z powietrza.
Przy lunchu Monty odkrył, że jego poprzednik żył jak jego żołnierze, spał na ziemi obok przyczepy dowódczej i nie dbał zbytnio o własny komfort. Monty nie miał zamiaru iść w jego ślady i wysłał drogą radiową pierwszą wiadomość do Kairu: „Dowódca Armii żąda, aby natychmiast przysłano mu najlepszego służącego wojskowego na Bliskim Wschodzie”. Jego drugi meldunek miał treść: „Montgomery przejmuje dowodzenie nad Ósmą Armią dzisiaj o godzinie 14.00”. Auchinleck miał oficjalnie przekazać dowództwo za dwa dni, ale Monty, jak sam to ujął, „przechwycił dowodzenie”. Przyznał się, że zrobił to „z szelmowskim uśmiechem: wydawałem rozkazy Armii, którą w swoim mniemaniu dowodził ktoś inny”. Dwa lata wcześniej Auchinleck udzielił Monty’emu nagany za coś bardzo podobnego. Nie zostało mu to wybaczone.
Po objeździe frontu, gdy zapadł zmrok, a myśliwce RAF-u odleciały, Montgomery zaprezentował się swoim oficerom. Jego postać niezbyt przypadła im do gustu. Auchinlecka, rosłego i ogorzałego od pustynnego słońca, traktowali jak „swojego chłopa”. Montgomery był niski i chuderlawy, a jego blada cera niezbicie świadczyła o tym, że dwa ostatnie lata spędził w Anglii. Nie miał doświadczenia w pustynnych działaniach bojowych. Poprzedniego dnia kupił sobie w Kairze „odpowiednie na pustynię ubrania” i po raz pierwszy założył koszulę i luźne spodnie. Wszedł na schodki przyczepy i kazał swoim pięćdziesięciu oficerom usiąść w półokręgu na piasku. Zaskoczył ich jego piskliwy głos, ale to, czego mu brakowało w sile głosu, sylwetce czy doświadczeniu, skutecznie nadrabiał „postawą”. Stwierdził, że nie podoba mu się „atmosfera”, którą tutaj zastał, odpowiedzialna za „utratę wiary naszą zdolność pokonania Rommla”, i zapowiedział, że stworzy „nowy klimat”:

Staniemy tutaj i będziemy walczyć; nie będzie dalszego odwrotu. Kazałem spalić wszelkie plany dotyczące odwrotu. Jeśli nie możemy pozostać tu żywi, to zostańmy jako martwi (…). Wiem, że spodziewany atak Rommla nastąpi lada moment. Świetnie. Niech atakuje. Wolałbym, żeby zrobił to za tydzień i dał mi czas uporządkować sprawy. Jeśli da nam dwa tygodnie, będziemy w komfortowej sytuacji. Potem może sobie uderzać, kiedy tylko sobie zażyczy (…). Sami rozpoczniemy wielką ofensywę; będzie to początek kampanii, która wykurzy Rommla na dobre z Afryki. Ważne, aby pamiętać, że skończymy z kolegą Rommlem raz na zawsze.

Według relacji de Guinganda przemowa nowego dowódcy podziałała „elektryzująco” na jego oficerów. Nie mieli pojęcia, że 300 shermanów, które jak twierdził Monty, „są właśnie w t e j c h w i l i rozładowywane w Suezie”, dotrze na miejsce dopiero we wrześniu.
Uwagi Monty’ego o rzekomych planach odwrotu, które „kazał spalić” wywołała poruszenie. Monty twierdził, że Auchinleck zamierzał wycofać Ósmą Armię pod Kair, jeśli Rommel zaatakuje ponownie, i że to on, Monty, odwołał wszelkie ustalenia tego rodzaju i wprowadził nową politykę: armia miała utrzymać obecną pozycję pod El Alamein. Spory nad tym, czy jego plany bojowe były rzeczywiście jego autorstwa, czy też odziedziczył je po Auchinlecku, miały trwać dłużej niż sama wojna.
De Guingand potwierdził, że zwrócił uwagę Monty’ego na kilka opracowanych wcześniej planów, lecz dostał polecenie „spalić te papierzyska”. Monty założył, że były to plany odwrotu, choć się z nimi nie zapoznał. W rzeczywistości dotyczyły one jednak dalszego wzmocnienia linii El Alamein przed kolejnym atakiem Rommla i obejmowały także wstępne plany ofensywy przeciwko jego wojskom. W jednym znaczącym dokumencie, który ocalał, datowanym na 27 lipca 1942, przygotowanym dla Auchinlecka i zatytułowanym „Ocena sytuacji na Pustyni Zachodniej”, znalazł się tekst takiej oto treści:

Ósma Armia może być zmuszona stawić czoła wypadowi wroga, który rozwinie się w manewr wykonany przez południowe skrzydło […]. W końcu będziemy musieli wznowić ofensywę, a to będzie prawdopodobnie znaczyło przełamanie linii wroga w okolicy El Alamein. Nowo przybyłe dywizje piechoty oraz dywizje pancerne muszą zostać przeszkolone pod tym kątem, a także pod kątem pościgu.

W tym dokumencie przewidywano bitwę defensywną pod Alam Halfa, a po niej bitwę ofensywną, która wywiąże się pod El Alamein. Dokładnie tak miała się rozwinąć sytuacja pod dowództwem Montgomery’ego. To wszystko każe podejrzewać, iż jego pragnienie, aby każde przyszłe zwycięstwo widziano jako rezultat jego i tylko jego planów, skłoniło go do przedstawienia w nieprawdziwym świetle planów poprzedników. To, że za stare plany odpowiadał Auchinleck, bez wątpienia wzmogło jego przyjemność z mieszania ich z błotem.

Monty przeniósł swoją kwaterę do Burg-el-Arab na wybrzeżu, a de Guingand odnotował, że „mogliśmy wychodzić z naszych przyczep wprost do morza. Miało to ogromny wpływ na morale wszystkich, ich zdrowie i zdolność do pracy”. Auchinleck pouczał swoich oficerów, aby nie personifikowali wroga, mówiąc o „Rommlu”, gdy mają na myśli „Niemców”. Monty zrobił to już w swoim pierwszym przemówieniu, a teraz kazał zawiesić w swojej przyczepie, na prawo od biurka, dużą reprodukcję jego portretu pędzla Willricha, aby móc studiować oblicze wroga. Miał świadomość, że musi zmierzyć się najpierw z osobowością swego słynnego na cały świat przeciwnika, a dopiero potem z nim samym, na polu bitwy. W obecnej chwili żołnierze Ósmej Armii wiedzieli sporo na temat Rommla, i prawie nic o swoim nowym dowódcy.
Wizytując front 14 sierpnia Monty zażartował w rozmowie z oficerem 9 Dywizji Australijskiej, że jego czapka z daszkiem niezbyt nadaje się na pustynię i przyjął w prezencie australijski miękki kapelusz, który bardziej skutecznie chronił od słońca. W przypływie natchnienia poprosił, aby przyczepiono do niego odznakę australijskiej jednostki. Później, kiedy wizytował 5 Dywizję Indyjską i 2 Dywizję Nowozelandzką, także poprosił o ich plakietki i przypiął je sobie do kapelusza. Świadomie dążył do uzyskania „efektu Rommla”. Jego armia potrzebowała „nie tylko zwierzchnika, ale i maskotki”: „Przystąpiłem więc do spełniania tej drugiej potrzeby. Pomagało to żołnierzom dostrzec ludzkie cechy w tym, który wysyłał ich do walki. Poza tym przyznam szczerze, że szansa znalezienia się w centrum uwagi była przyjemna również w wymiarze osobistym. Na początek założyłem australijski kapelusz”.
Showman Monty przybył, a wśród żołnierzy szybko rozeszła się wieść, że nowy dowódca jest jak żaden inny znany im brytyjski generał. Jeśli jeszcze niedawno wszyscy mówili o Rommlu, to teraz tematem numer jeden stał się Monty. „Nowy klimat” w Ósmej Armii powoli stawał się faktem.

20 sierpnia w ramach przygotowań do ataku na linię wroga pod El Alamein Rommel zaczął koncentrować swoje siły pancerne pod Alam Halfa. Miała to być akcja ostatniej szansy, jak objaśnił to generał Gause, jego szef sztabu: „Ostatnia szansa nadarzy się na końcu sierpnia, podczas pełni księżyca. Marszałek Cavallero obiecał, że do tego czasu przybędzie kilka tankowców, a marszałek Kesselring przyrzekł dostarczać drogą powietrzną 500 ton paliwa na dzień”. Było wiadomo, że w pierwszym tygodniu września Brytyjczycy otrzymają dodatkowe czołgi, więc koniec sierpnia to optymalna pora na natarcie, które miało pozwolić Rommlowi przedrzeć się przez linię wroga i pomaszerować na Kair.
Niepokoiły go dwie rzeczy. Po pierwsze, RAF zatopił połowę z pięciu tysięcy ton paliwa, które miało przybyć drogą morską, a pozostała część wciąż jeszcze nie wypłynęła z Włoch. Rommel miał więcej czołgów niż wróg, lecz nie dość paliwa, aby to w pełni wykorzystać, odważyć się nie opóźniać ataku i nie dopuścić do tego, aby brytyjskie siły pancerne zyskały przewagę dzięki otrzymanym posiłkom. Drugą sprawą było jego zdrowie. 21 sierpnia jego doradca medyczny, profesor dr Horster, poddał go gruntownemu badaniu i w wysłanym do Berlina oficjalnym raporcie stwierdził: „Marszałek Rommel cierpi na chroniczny nieżyt żołądka i jelit, błonicę nosa i problemy z krążeniem”. Gause dodał do wiadomości własny wniosek: „Jego stan zdrowia nie pozwala na dowodzenie nadchodzącą ofensywą”. Następnego dnia Rommel napisał do Lucie: „O wiele za niskie ciśnienie, wyczerpanie fizyczne, zalecany odpoczynek przez sześć do ośmiu tygodni. Poprosiłem Naczelne Dowództwo o przysłanie zastępcy”.
Jego sugestia, aby zastąpił go Guderian, jego zdaniem jedyny generał z odpowiednim doświadczeniem i kompetencjami koniecznymi do dowodzenia armią pancerną, została odrzucona. Rommel nie godził się na żadne inne rozwiązanie i zmusił Gausego do zameldowania, że „[s]tan marszałka poprawił się do tego stopnia, iż może on pod warunkiem stałego nadzoru lekarskiego dowodzić bitwą”.
Rommel wiedział, że szanse na powodzenie jego natarcia pod El Alamein są nikłe. Rozumiał jednak lepiej niż większość dowódców polowych „Wielki Projekt”, którego częścią były jego działania operacyjne. Rankiem w dniu ataku generał Bayerlein obserwował, jak Rommel opuszcza swoją ciężarówkę z „zatroskaną miną” i mówi do dra Horstera: „Profesorze, decyzja o dzisiejszym ataku jest najtrudniejszą w moim życiu. Albo armii w Rosji uda się przedostać pod Grozny, a nam tu w Afryce dotrzeć do Kanału Sueskiego, albo…” Przy tych słowach, według relacji Bayerleina, Rommel ze zrezygnowaniem machnął ręką.
Siły niemieckie w Związku Radzieckim posuwały się na południowy wschód w kierunku Morza Czarnego. Stanowiły północne ramię kleszczy (ich drugim, południowym ramieniem była afrykańska armia Rommla posuwająca się na wschód w stronę Kairu i Kanału Sueskiego) w których Niemcy chcieli zamknąć pola naftowe na Bliskim Wschodzie, źródło paliwa dla wysiłków wojennych aliantów, i zakończyć wojnę zwycięstwem Rzeszy. Brytyjczycy zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa; jak chyba nikt inny był go świadom Churchill, który uparcie domagał się, aby jego generałowie w Afryce Północnej powstrzymali Rommla. Brytyjski Zarząd Kontroli Ropy Naftowej szacował, że utrata pól naftowych na Bliskim Wschodzie będzie oznaczała konieczność przetransportowania 13,5 milionów ton ropy z bardziej oddalonych portów, a co za tym idzie, zbudowanie 270 dodatkowych tankowców. Ponieważ w wyznaczonych ramach czasowych było to niewykonalne, Zarząd prognozował, że brytyjskie wysiłki wojenne utkną w martwym punkcie. Jedna z udzielonych przez Zarząd rekomendacji dla Komisji Obrony Bliskiego Wschodu brzmiała: „Powinniście wzmóc wysiłki zmierzające do pokonania Rommla”.
Ironią losu jest więc, że podczas gdy alianci walczyli pod Alam Halfa głównie o panowanie nad polami naftowymi Bliskiego Wschodu, o wyniku tej walki decydowała ilość paliwa, jaką dysponował Afrika Korps. Przewidywano, że może wystarczy im go na jeden, ostatni atak, choć wiele zależało od rodzaju piasku i obranej przez Rommla trasy natarcia. Panzery będą musiały przebyć nocą pięćdziesiąt kilometrów, przez pola minowe i w „nieznanym terenie”. To drugie może okazać się bardziej kłopotliwe niż to pierwsze: czołgi poruszające się po „miękkim” piasku zużywały trzykrotnie więcej benzyny niż na „twardym” (żwirkowym). To rozróżnienie mogło okazać się kluczowe.

Patton zostawił Eisenhowera w Londynie, aby rozrysować ogólny plan operacji „Torch” i w piątek 21 sierpnia wrócił do Waszyngtonu. W obskurnych biurach na poddaszu Munitions Building przy Constitution Avenue (gdzie początkowo miał siedzibę Departament Wojny, przeniesiony później do Pentagonu), Patton nakreślił swoją rolę w planowanej na 8 listopada inwazji. Brak danych wywiadowczych na temat Casablanki i planowanych miejsc desantu zmusił go do wysłania pracowników swojego sztabu do księgarni po przewodniki turystyczne.
W operacji „Torch” miały wziąć udział trzy zgrupowania operacyjne. Zachodnie Zgrupowanie Operacyjne Pattona miało zdobyć Casablankę, Centralne Zgrupowanie – Oran, a Wschodnie Zgrupowanie Operacyjne – Algier. Siły Pattona, w liczbie 24 tys. żołnierzy oraz 250 czołgów, miały wylądować w Feduli, dwadzieścia pięć kilometrów na północ od Casablanki, a także dodatkowo w Port Lyautey, aby zająć jedyne w Maroku lotnisko z betonowym pasem startowym, oraz w Safi, by zablokować wszelkie ruchy ze strony francuskiego garnizonu w Marrakeszu. Z początku nic nie wróżyło dobrze. Kontradmirał Henry Hewitt, który miał dowodzić zaangażowaną w operację jednostką amerykańskiej marynarki wojennej, nie potrafił sprecyzować, iloma statkami będzie dysponował: „Nie powalił mnie swoim entuzjazmem” – stwierdził Patton po pierwszym spotkaniu. Hewitt, doświadczywszy bezpośrednio gniewu generała i jego „języka”, poskarżył się przełożonym, że nie może pracować z Pattonem, ale w odpowiedzi usłyszał tylko, że „generał jest dla operacji Torch niezbędny”. „A pan niech nie straszy marynarki” – napomniał Pattona Marshall.
Ta sytuacja wystawiła na próbę nerwy obu z nich. Planowali największą kampanię zagraniczną w historii USA, wymagającą przebycia prawie 5 tys. kilometrów drogą morską i desantu wodno-lądowego na okupowane przez nieprzyjaciela wybrzeże. Sześćdziesiąt osiem okrętów wojennych miało eskortować trzydzieści sześć transportowców wypełnionych żołnierzami, czołgami i sprzętem z Norfolk w Wirginii do Afryki Północnej, przez ocean, który stale patrolowały U-booty. Nie było pewności, czy w ogóle dotrą do Maroka, a jeśli tak, to wysokie, dochodzące do czterech i pół metra fale u wybrzeży Casablanki mogły przewrócić barki desantowe i spowodować ciężkie straty. Patton z kamienną twarzą przyjął wiadomość, że powinien mianować godnego zaufania zastępcę, ponieważ istnieje pięćdziesiąt procent szans, że utonie w czasie desantu.

Raporty wywiadowcze wskazywały, że po zejściu na ląd siły nieprzyjaciela mogą przewyższyć liczebnie wojska amerykańskie. Chodziło jednak nie o żołnierzy niemieckich, a francuskich – nie było wiadomo, czy podejmą walkę, czy złożą broń. Patton stwierdził, że „to jeszcze lepsze niż pieniądze” i dla rozrywki ułożył ultimatum dla kontrolujących Casablankę Francuzów, w którym dawał im dziesięć minut na kapitulację, po którym to czasie jego żołnierze mieli „spuścić im piekielny łomot”.
Planując operację „Torch”, Patton musiał także tchnąć ducha walki w swoich żołnierzy – ludzi, którzy nigdy przedtem nie opuścili brzegów USA, nigdy jeszcze nie byli pod ostrzałem wroga i nigdy nie zabijali. Podnoszenie morale było sztuką performance’u, którą Patton doprowadził do perfekcji. Za każdym razem przyjeżdżał na miejsce w wojskowym sedanie z wyjącą syreną, w kawaleryjskich butach i bryczesach, ze szpicrutą w ręce. Generał James Doolittle był świadkiem tego, jak w Indio w Kalifornii Patton przemawiał „wysokim, prawie kobiecym głosem”:

Nie mogę wam powiedzieć, dokąd jedziemy, ale na pewno tam, gdzie będziemy mogli walczyć z tymi przeklętymi Niemcami. A kiedy tam dojedziemy, na Boga, weźmiemy się do dzieła i wyzabijamy tych gnojów. Nie zastrzelimy skurwysynów tak po prostu. Wydrzemy im flaki i naoliwimy nimi gąsienice naszych czołgów. Będziemy mordowali tych wszawych szkopów jeden po drugim.

Według Lindseya Nelsona, który słyszał przemówienie w Fort Bragg w Karolinie Północnej, Patton posunął się za daleko. Po jego słowach: „Będziemy gwałcić ich kobiety, plądrować miasta i zapędzimy tych tchórzliwych skurwysynów do morza”, pielęgniarki z obozowej przychodni dentystycznej demonstracyjnie opuściły spotkanie. Niezaprzeczalnie imponowało to jednak żołnierzom. Przemówienie w Fort Bragg słyszał także generał Edwin Randle: „Przy końcu wszyscy wiwatowali, były to szczere, spontaniczne wiwaty. Słychać było okrzyki: Jeszcze! Jeszcze! Nigdy przedtem nie słyszeli, aby generał tak się wyrażał. Zrobił piorunujące wrażenie”.