8 czerwca 2007 roku z wizytą do Polski przybył prezydent Stanów Zjednoczonych George W. Bush. Podczas tej wizyty spotkał się on ze swoim odpowiednikiem z polskiej strony – Lechem Kaczyńskim – w prezydenckim ośrodku wypoczynkowym na Helu. Podczas spotkania obaj panowie poruszali przede wszystkim tematy polityki międzynarodowej, a na pierwsze miejsce wysunęła się kwestia budowy tarczy antyrakietowej na terytorium Polski. Oprócz tego omawiano kwestie związane z Iranem oraz Białorusią.

O tym wszystkim można jednak szeroko zapoznać sie ze wszystkich mediów, a ja chciałbym przedstawić naszym Czytelnikom tę wizytę od nieco innej – lotniczej – strony. Niecodziennie bowiem pojawia się możliwość zobaczenia na własne oczy jednego z najsłynniejszych samolotów świata – Air Force One. Jeśli do tego dodamy jeszcze pozostałe maszyny, które były zatrudnione przy organizacji tej wizyty, jak choćby amerykański, rządowy Boeing 757 wożący dziennikarzy czy śmigłowce prezydenckie oraz eskortowe MH-53 Pave Low, mamy gotowe prawdziwe święto dla wszystkich miłośników lotnictwa.

Zazwyczaj, gdy mamy do czynienia z wizyta jakiejś głowy państwa, ląduje jeden samolot z VIP-em na pokładzie, następuje powitanie, a następnie przechodzi się do właściwej części wizyty, czyli rozmów, podpisania jakiegoś traktatu czy innej podobnej rzeczy. Jednak nie w przypadku wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonych. Można zaryzykować chyba twierdzenie, że jest to najważniejszy człowiek na świecie – ma wpływ na największą światową gospodarkę, dowodzi najpotężniejszymi siłami zbrojnymi i przeważnie prowadzi jakąś operację militarną w którymś z oddalonych zakątków świata. To wszystko powoduje, że wymaga niezwykłej ochrony, szczególnie po zamachach z 11 września oraz po zamachach w Londynie i Madrycie, kiedy to okazało się, jak niedoskonałe są dotychczasowe metody ochrony przed terrorystami. Dlatego też wizyta – każda, nawet tak krótka jak ta, z którą mieliśmy do czynienia – amerykańskiej głowy państwa jest wielką operacją logistyczno-wojskową, kosztującą wiele milionów dolarów.

Pierwsze przygotowania rozpoczęły sie na ponad tydzień przed wizytą. Na gdańskim lotnisku imienia Lecha Wałęsy w Rębiechowie lądować zaczęły należące do USAF transportowe samoloty C-17 Globmaster. Czasami lądowała tylko jedna maszyna w ciągu dnia, inny razem były dwie, a nawet trzy. Loty takie odbywały się przez cały poprzedzający to najważniejsze wydarzenie tydzień. Maszyny te przywiozły całe niezbędne do takiej wizyty wyposażenie. Najpierw przyleciały schodki, zainstalowane na samochodach. Może wydać sie to dla niektórych śmieszne, ale wbrew pozorom stanowiły one bardzo istotny element. Po pierwsze, dlatego, że gdańskie lotnisko samo nie dysponowało schodkami wielkości odpowiadającej Boeingowi 747, a p drugie, dlatego, że na lotnisku nie ma rękawów, przez które można by wysiąść z samolotu. Zresztą nawet gdyby były, to taki sposób nigdy nie jest praktykowany podczas oficjalnych wizyt państwowych. Tak więc bez tych schodków prezydent Bush nawet nie mógłby wysiąść ze swojego samolotu.

Następnie przywiezione zostały cysterny z paliwem lotniczym – z nich później tankowany był Air Force One przed odlotem. Amerykanie przywieźli także zainstalowane na wózkach reflektory, które w razie awarii instalacji elektrycznej na lotnisku oświetliłyby i naprowadziły prezydencki samolot na pas startowy. Kolejnym elementem, jaki przetransportowano do Gdańska, było wyposażenie dla centrum dowodzenia, jakie zostało utworzone w jednym z gdyńskich hoteli, który został całkowicie zajęty przez pracowników amerykańskiej ambasady oraz ludzi z Secret Service i skąd czuwali oni nad prawidłowym przebiegiem całej wizyty. Wymagało to z pewnością dostarczenia sporej ilości środków łączności. Przyleciały także samochody, te do przewozu samego prezydenta oraz wozy jego ochrony. Były one niezbędne, ponieważ pomimo że wizyta miała odbyć się na Helu, a obaj panowie prezydenci mieli na miejsce dostać się śmigłowcami, awaryjny plan zakładał spotkanie się w Gdyni, a tam trzeba by było dostać się już samochodami i stąd konieczność ich obecności na gdańskim lotnisku.

Na końcu na pokładach C-17 przybyły… śmigłowce VH-3D, czyli popularne Sea Kingi w wersji do przewozu VIP-ów. Co oczywiste, zostały one przetransportowane ze zdemontowanymi wirnikami, które zostały ponownie zainstalowane już na miejscu, w jednym z hangarów.
Ostatnim etapem przygotowań był przylot czterech śmigłowców MH-53 Pave Low. Są to maszyny przeznaczone do wykonywania zadań Combat SAR wykonane na bazie transportowych CH-53 Stallion. Stanowiły one eskortę dla śmigłowców prezydenckich.
Z polskiej strony wizytę ubezpieczały policyjne śmigłowce Kania oraz Sokół, a do transportu naszego prezydenta wykorzystano jeden z kilku dostępnych Mi-8, także w wersji dla VIP-ów.

W dniu wizyty wystąpiły różne utrudnienia dla mieszkańców i podróżnych chcących skorzystać z gdańskiego portu lotniczego. Część dróg w okolicach lotniska – w tym obwodnicę Trójmiasta – zablokowano, a przylatujący pasażerowie nie mogli przez pewien czas opuszczać terminalu. Wszystko ze względów bezpieczeństwa. W jednym miejscu przy lotnisku mogła się znajdować tylko zgłoszona wcześniej policji grupa spotterów – miłośników fotografii lotniczej. Liczyła ona sobie około siedemdziesięciu osób nie tylko z Gdańska, ale i z Poznania, Warszawy, Białegostoku, a nawet ze Szwecji. Całość ubezpieczało kilka grup amerykańskich snajperów rozmieszczonych w strategicznych miejscach lotniska oraz setki policjantów.

Około godziny szesnastej wylądował pierwszy z amerykańskich samolotów należących do rządu. Nie przewoził on jednak prezydenta, ale dziennikarzy akredytowanych na tę wizytę. Przylecieli oni Boeingiem 757, który po wylądowaniu zajął miejsce przy terminalu pasażerskim.

Piętnaście, dwadzieścia minut później zjawił się najważniejszy tego dnia gość – Air Force One, czyli Boeing 747-200. Ta maszyna naprawdę robi wielkie wrażenie. Jak na samolot o takich rozmiarach ma zaskakująco krótką drogę hamowania – wykorzystał do tego zaledwie około połowę długości pasa. Po lądowaniu podkołował on do hangaru gdzie czekały już na prezydenta Busha jego śmigłowce. W tym miejscu nastąpiła krótka ceremonia powitalna, a następnie obaj prezydenci udali sie do swoich maszyn i odlecieli do prezydenckiego ośrodka na Helu. Nasz prezydent leciał jedna maszyną, a Amerykanie całą „eskadrą” składającą się z sześciu helikopterów. Wszystko to ze względów bezpieczeństwa.
Powrót do Rębiechowa nastąpił po kilku godzinach. Wtedy odbyła się zaplanowana wcześniej konferencja prasowa obu prezydentów, która trwała około pól godziny. Po niej nastąpiło pożegnanie i odlot do Rzymu. Jako pierwszy odleciał Air Force One, a dopiero po nim samolot z dziennikarzami. Było to koło godziny dwudziestej pierwszej. Kiedy te dwie najważniejsze maszyny już odleciały i na lotnisku zrobiło się więcej miejsca po naszego prezydenta przyleciał rządowy Tu-154 i zabrał go do Warszawy, a także pierwszy C-17, do którego zabrano już część niepotrzebnego sprzętu.

Po wizycie tak samo, jak to było przed, amerykańskie transportowce przez kilka dni lądowały w Gdańsku i zabierały wszystkie rzeczy, które uprzednio przywiozły.
Już w paręnaście minut po odlocie prezydenta USA drogi i port lotniczy zostały odblokowane i życie wróciło do normalnego biegu…