Rozdział 7
ZACHOWAJ SPOKÓJ – RADZENIE SOBIE ZE STRESEM
Ludzie reagują w chwili zagrożenia w różny sposób.
Typowe reakcje obejmują: Gniew. Bezsenność. Koszmary senne. Otępienie. Potrzebę wygadania się. Utratę apetytu. Przyrost lub utratę wagi. Bóle głowy. Huśtawkę nastrojów.
Spróbuj postępować w sposób następujący: Zachowuj dobrą kondycję. Rozmawiaj z rodziną i przyjaciółmi. Upewniaj dzieci, iż są bezpieczne. Na pytania dzieci odpowiadaj w sposób prosty, bezpośredni i uczciwy. Zachęcaj dzieci do wyrażania uczuć. Docieraj do innych.
„Bądź bardziej bezpieczny” – przewodnik BIP

1.
– Obstawiasz?
– Jasne.
– Dobra. To ja go go ruszam.
Sap, sap, sap.
– Ciężki, skurwysyn.
– Aha. I rozlazły.
– Przestań, bo rzygnę.
– Po prostu widzę.
– To patrz gdzie indziej. Miałeś obstawiać.
Żuczek potoczył przyrządami celowniczymi po okolicznych kamienicach.
– Przecież obstawiam.
– Mówiłem ci: to nie żarty!
– Przestań, co ja pierwszy raz jestem w Strefie?
Filozof sapnął ponownie. Podniósł się nieco, wytarł umazane rękawice o ubranie kolejnego trupa. Gość miał na soiobie kurtkę, której kolor można by od biedy uznać za zgniłozielony. Ale nie miał na sobie żadnego plecaczka – ale może ten upadł gdzieś obok? Filozof zaczął przeszukiwać okolicę, metodycznie, powoli, odsuwając kolejne zwłoki. W tym miejscu Orbitery pokazywały wyraźnie stosy splecionych w męce ciał, plecaczek mógł się gdzieś zawieruszyć pomiędzy nimi.
– Chujowizna totalna – zauważył Żuczek uprzejmie. – W tym tempie do końca ulicy dojdziesz najwcześniej za dwa lata.
– Nie jest źle – odparł tamten bez specjalnego przekonania. – W preselekcji mogę odrzucić dzieci, staruszki i wszystkie te seksowne nastolatki…
Żuczek spojrzał krytycznie na ciała, zaścielające Królewską.
– A odróżniasz je jeszcze?
– Jasne. Po spódniczkach.
– Daj znać, jak poznasz którąś. Niech też coś mam z tej durnej fuchy.
Wtem Żuczek przypadł do ziemi, Filozof poszedł w jego ślady, natychmiast. Znaczy, mamy gości.
– Eeee… – westchnął po chwili, wstając. – Stróże.
Dwuosobowy patrol wychynął zza przewróconego autobusu, wymierzył ku nim broń. Chyba trochę na pokaz, przecież przed chwilą przelatywał nad nimi Orbiter, i powino być doskonale wiadomo, co i jak.
– Tu Golf trzy. Zidentyfikujcie się!
– Osy – oznajmił Żuczek na wspólnym kanale. – Kod trzy-jeden-jeden-piętnaście.
– Na wycieczce, koledzy?
– Szykujemy niespodziankę na crash test nowego. Kryptonim „Świt Żywych Trupów”.
W hełmofonach zabrzmiał dyskretny śmiech.
– No to powodzenia. Bez odbioru!
Stóże machnęli bronią w czymś w rodzaju salutu, pomaszerowali dalej.
– Świt Żywych Trupów? – Filozof przekrzywił głowę. – Doprawdy, czasem mi tych nowych żal.
– Nie na długo – parsknął Żuczek cynicznie. – Szybko się zużywają.
Filozof pochylił się nad kolejnym trupem.
– Ta ruda też się zaraz zużyje? – rzucił niewinnie.
Żuczek obrzucił go szczerze oburzonym spojrzeniem.
– Póki żyję, nie wejdzie na płatka!
– W takim razie obyś żył wiecznie! – Filozof przekręcił zwłoki; zetlały, przetrawiony materiał kurtki rwał mu się w rękach. – A niech to szlag! – Cofnął nagle rozdygotałą rękę.
– Co jest?
– Żyletka. Spoko, nie ciachnąłem się. Ale było blisko.
– Pewnie żałujesz, że nie możesz ich wszystkich zgarnąć i spokojnie, po firmowemu, przesłuchać – rzucił bynajmniej nie przejęty kolega. – Wiesz, przydałby ci się jakiś nekromanta.
– Nie mamy na etacie. Za to podobno u was w jednostce…
– Nie wchodź tam lepiej.
– Gdzie? – nie zrozumiał Filozof.
– Na moją jednostkę, przy mnie. Lepiej nie wchodź, a już zwłaszcza w tak niemiłych okolicznościach przyrody. Po co nam jakieś scysje a potem kłopoty? Wiesz, że w tym temacie bywam drażliwy…
Filozofa aż zaświerzbiał język, gotów do pojedynku na złośliwości, ale zdołał go powstrzymać. Trupów dookoła dużo a kumpel jeden. Lepiej go nie wkurzać.
– Jak sobie życzysz, Żuku.
Tamten obdarzył go nieufnym spojrzeniem, węsząc podstęp w tej nagłej rejteradzie. Ale nie powiedział nic, tylko znów omiótł przyrządami okoliczne dachy.
Filozof westchnął ciężko. Spojrzał na zaścielający ulice i chodniki tłum. Tu i dwóch lat będzie mało, jęknął w duchu.
Ciekawe, czy nekromanci mają swoje witryny internetowe, błysnęła mu zdesperowana myśl. Koniecznie trzeba będzie poszukać. Ko-nie-cznie.

2.
Twarz Kamieńczyka jaśniała triumfem.
– Oto wasz rozkaz, panowie!
Kajman i Artysta przebiegli wzrokiem po tekście, potaknęli głowami z uznaniem. Pułkownik faktycznie załatwił to, co zapowiadał. Mocny z niego gość.
– Abwerowcy wywęszyli informatyka, podejrzanego o kontakty z interesującą nas grupą. Ostatnio dało się zauważyć u niego dość znaczący przypływ gotówki. Owszem, chłopak nie jest głupi, nie zaczął szastać forsą na prawo i lewo, nie kupił domu nad morzem i najnowszego modelu Porsche. Ale dostaje wyjątkowo dobrze płatne zlecenia na projektowanie stron internetowych, które bynajmniej nie zachwycają finezją, przynajmniej tak twierdzą fachowcy.
– Informatyk? – skrzywił się Artysta. – Skąd taki będzie wiedział, kto podkłada ładunki?
Przez twarz Kamieńczyka przebiegł grymas zniecierpliwienia.
– Nie zawsze od razu trafiamy bingo – oznajmił strofująco. – Zgarniecie płotkę, przesłuchacie, dowiecie się czegoś, przesłuchacie kolejnego i tak po nitce do kłębka.
– Kolesie z Abwery nie wywęszyli nikogo mocniejszego? – nie dawał Artysta za wygraną.
– Mocniejszego zwinęliby do siebie i przesłuchali, niekoniecznie dzieląc się z nami pełnym sukcesem. A nie wiadomo, do kogo trafiłyby wyniki, chętnych do podesrania Stróżom nie brakuje. Abecadło mam wam tłumaczyć?
Wycofali się od razu. Z Kamieńczykiem nie warto zadzierać.
– Udało mi się tak poustawiać sprawy, że wie o nich tylko kilka zaufanych osób. Oficjalne dochodzenie idzie zupełnie innym torem i im bardziej jest spartaczone tym lepiej dla nas. I tak ma zostać: jak najmniej zaangażowanych.
Potaknęli posłusznie, znów. Pułkownik niewątpliwie miał rację, Abwera jest dziurawa, jak szwajcarski ser. Trzymasz karty przy orderach albo liczysz się z tym, że prędzej czy później napiszą o twoich kłopotach w Wyborczej. Ku szczególnej uciesze innych, konkurencyjnych służb.
– Powodzenia, panowie! – Kamieńczyk postanowił jednoznacznie dać do zrozumienia, że audiencja dobiegła końca i nie życzy sobie dalszych głupawych pytań. – Wykonać rozkaz!
Na to mogła być tylko jedna opowiedź:
– Tak jest!

(…)

3.
„Jedynka” skręcił z Koszykowej w Marszałkowską. Nie krył się wcale, jakby zamierzał postawić na prędkość dotarcia do celu. Dobiegł do Placu Konstytucji. Wtem przystanął. Odwrócił się, jakby kątem oka dostrzegł jakiś ruch…
Grupa mężczyzn opróżniala wystawę sklepu jubilerskiego. Ten, który stał na czujce, krzyknął coś do pozstałych, podnosząc broń.
Jedynka padł na ziemię natychmiast, po czym zaczął się gorliwie wycofywać na czworakach. Za późno. Bandyci wybiegli za nim, otoczyli go.
– Nieee! – zaczął wrzeszczeć Wyścigowiec. – Nieee!
Obraz pokazywał zamykający się krąg czarnych postaci, potem rozległ się huk kilku wystrzałów. Kamera zadygotała kilkukrotnie i zamarła, skierowana w niebo.
– Niemożliwe – sarknął Kamieńczyk z niedowierzaniem. – Jakim cudem znalazł się tutaj ktoś aż tak głupi?
Powolnym ruchem wyjął komórkę.

4.
– „1” wypadł z gry. – obwieścił Kajmanowi SMS. – Plac Konstytucji.
Operator zaczepił komórkę z powtorem na taśmę piersiową.
– Jednego mniej – przekazał Artyście. – Pułkownik donosi.
Tamten niespodziewanie nachmurzył się, przyciskając do piersi broń.
– Śmierdzi mi to – oznajmił przez zęby. – Gość za dużo wie.
Kajman nie odpowiedział. Też to czuł, delikatny powiew nieuchwytnego przekonania, że coś jest bardzo, ale to bardzo nie tak. Ale na razie wolał udawać, że wszystko idzie zgodnie z planem. Zawiną Drakarra a potem… Się wie.
– Cel na Placu Starynkiewicza – ogłosił kolejny SMS.

5.
Filozof zwijał się, jak w ukropie.
Przykucał w pierwszym lepszym miejscu, dającym choćby złudzenie bezpieczeństwa, otwierał laptopa. Analizował obrazy z Orbiterów, cały czas pozostając na nasłuchu oddziałów Stróży. Na ich podstawie wydawał polecenia Ariemu, przez komunikator, i Neonowi, na głos:
– Wolne! Ruszaj!
– Pierwsza w prawo, potem trzydzieści metrów.
– Szpital, drugie drzwi!
– Neon, Hiena na dziesiątej!
– Potwierdzam, cel zdjęty!
Zaraz potem zrywał się sam i biegł naprzód co sił. Przeskakiwał kolegów o parę lokalizacji, przykucał, otwierał laptopa. I znowu to samo: błyskawiczna analiza. Obeserwacja. Hasło. Bieg!
Dopadł podziemi Collegium Anatomicum. Krótki rzut oka, ocena sytuacji… Bezpiecznie?
Duży basen z formaliną wypełniony był ciałami ludzkimi. W osobnych kadziach znajdowały się same nogi, głowy, ręce… Zakład Anatomii Prawidłowej przechowywał tu preparaty dla studentów.
Filozof pokręcił głową. Jego Trupa tu nie było, z pewnością.
Otworzył laptopa. Przebiegł wzrokiem po ekranach, nakazał:
– Akademia Medyczna. Powoli!
Wtem przełknął ślinę. O cholera.
Drakkar od dawna już się nie odzywa. Drakkar!
– Gapa dwa? – rzucił w przestrzeń.
Cisza.
– Gapa dwa, zgłoś się!
Brak łączności.
Filozof odetchnął głęboko. No cóż, Drakki nie amator, poradzi sobie. A Ari, gdzież ten znowu lezie?! Fakt, zapieprza zgrabnie w tym kombinezonie, ale niestety kompletnie nietaktycznie. Nie szuka osłony przed kulami, nie kryje się…
– ZAWRÓĆ! Skręć w prawo. Nie tutaj. W prawo!
Popatrzył w obraz Orbitera i doklepał pośpiesznie:
– I pamiętaj, że udajesz Drakkara! NA LITOŚĆ BOSKĄ, PODNIEŚ BROŃ!

6.
„Dwójka” znalazł się w kłopotach.
Tunel metra zagrodzony był przez zmiażdżone, poskręcane wagony. Plątanina żelastwa stanowiła trudną do przebycia przegrodę, przytrzymując stalowymi szponami setki martwych ciał.
Wyścigowiec dreptał nerwowo od prawej strony do lewej, w tę i z powrotem, sprawdzając, który z otworów stanowi najmniejsze ryzyko. Kilka razy spojrzał wstecz, zastanawiając się zapewne, czy jednak nie warto by zawrócić. W końcu podjął decyzję: podszedł do pociągu, wyszukał oparcie dla stopy, schwycił coś, podciągnął się.
Tymczasem „Dziesiątka” minął upiorny Ogród Saski, pełen czarnych, bezlistnych krzewów i drzew. Skręcił z Królewskiej w Marszałkowską, zaczął przedzierać się wśród trupów samochodów i ludzi. Nie miał odwagi iść środkiem ulicy, przygotowanym dla pojazdów Drwali.
W końcu zmienił decyzję. Spojrzał w górę, na częściowo wypalone budynki przy Marszałkowskiej. Popatrzył z powrotem na ulicę.
– Tędy nie da rady – mruknął. – Pójdziemy górą.
Zszedł z chodnika, ostrożnie stawiając nogi pomiędzy ciałami. Zaczął się piąć wzwyż po ruinach budynku, bardzo ostrożnie i powoli.
Obraz na ekranie zmienił się znów.
– No a ty idź, kutasie złamany – powiedział zawodnik w metrze. – I po chuja się pchałeś w ten pierdolony syf?
„Dwójka” przebrnął już mniej więcej przez połowę katastrofy. W odległości kilkunastu metrów przed nim widniała już wolna przestrzeń tunelu. Nadal jednak zadanie miał niełatwe. Powyginany metal otaczał go ze wszystkich stron. Zewsząd wyglądały ku niemu czarno-zielone twarze, zastygłe w pełnym cierpienia wrzasku.
Kamera filmowała otoczenie powoli i ostrożnie, tak samo, jak poruszał się jej właściciel. Oglądała uważnie każdą krawędź, zanim wreszcie zdecydowała się pokazać kładzioną na niej dłoń.
– Byle draśnięcie i koniec – wymamrotał Wyścigowiec do siebie. – Ale mnie pojebało, że w to wlazłem. Wiem, że to oglądacie, chłopaki! – podniósł głos. – Każdy z was srałby tu po gaciach, równo. A ja idę dalej. A wy możecie się pierdolić! – Zamilkł, przyglądając się kolejnej krawędzi.
Zawodnik numer trzy obserwował patrol Stróżów, przechadzający się koło Filtrów. Popatrzył na niewysoki parkanik, broniący posesji, pokręcił głową. Opadł na czworaki i zaczął pełznąć wzdłuż murku, otaczającego Filtry. Wychylał się zza niego co jakiś czas, sprawdzając położenie Stróży i Orbiterów.
Nieulękły pan „Pięć” szedł ulicą Prostą, nie kryjąc się prawie wcale. Minął skrzyżowanie z „Żelazną”, dotarł do Ronda ONZ. Tam, bez cienia wahania, wszedł do Volkswagen Bank.
Jakiś ruch pod sufitem zwrócił jego uwagę. „Piątka” spojrzał do góry, czerwone światełko oślepiło kamerę… Obraz zgasł w nagłej eksplozji.
– W Strefie bywają nie tylko Stróże i Wyścigowcy – oznajmił spiker beznamiętnie. – Pojawiają się także Hieny. Należałoby o tym pamiętać.
– „5” Killed In Action – zapikał kolejny SMS. – Rondo ONZ.
„Ósemka” i „Dziewiątka” wpadli na siebie nagle, bez zapowiedzi. „Ósemka” właśnie wychodził z ulicy Gamerskiego, wyjrzał czujnie za róg, w Senatorską… prosto w oczy drugiemu Wyścigowcowi, który właśnie robił to samo.
Zaklęli jednocześnie, starli się w gwałtownym pojedynku, przewracając na ziemię. Obrazy z obu kamer pokazywały jednocześnie plątaninę kombinezonów, jakieś szarpnięcia, ciosy… trudno było zrozumieć, co się dzieje. Z głośników dobiegały jedynie nieartykułowane wrzaski i charczenia. Przez jakiś czas kamera „Ósemki” była jakby na górze, potem jej miejsce zajęła „Dziewiątka”.
Rozległ się przeraźliwy krzyk. „Dziewiątka” odskoczył szybko i powstał, patrząc, jak „Ósemka” z przerażeniem ogląda sterczący mu z prawego ramienia ostry pręt.
Z kamery „Ósemki” widać było pordzewiały kawałek metalu, zlewany wciąż tryskającą krwią. Ranny żył jednak, najwyraźniej tak blisko granic Strefy stężenie cyjanków nie było zbyt duże.
– Pomóż mi… – wybełkotał „Ósemka”. – Szpital…
„Dziewiątka” cofnął się kilka kroków. Pokręcił głową, odwrócił się i zaczął biec przed siebie Senatorską.
„Ósemka” wstał. Zaczął rozpaczliwie szarpać lewą ręką wystający mu z ciała metal. Kawałeczek po kawałeczku wyciągał go do przodu, wyjąc z bólu. W pewnym momencie metal zaklinował się, widocznie coś blokowało go na drugim końcu.
Wyścigowiec rozejrzał się wokół. Przestał krzyczeć, teraz dyszał ciężko. Zawrócił w kierunku granicy Strefy i podreptał przed siebie, potykając się. Lewą ręką przytrzymywał ramię, spoglądając na ranę co chwila: spomiędzy palców wciąż ściekała mu krew.
Tymczasem „Czwórka” skręcił w prawo, w Lindleya. Na skrzyżowaniu z Nowogrodzką zatrzymał się na chwilę. Spojrzał na Urząd Skarbowy i wyraźnie, prościutko przed kamerą, wystawił w tamtym kierunku wyprostowany środkowy palec prawej ręki.
Podbiegł do siatki, ograniczającej teren szpitali Akademii Medycznej. Przecisnął się ostrożnie przez szeroki, ziejący w niej otwór i ruszył do przodu, klucząc pomiędzy budynkami.
– Cel w Collegium Anatomicum – zaraportował zwięźle Kamieńczyk.
Tymczasem „Dziesiątka” był już blisko dachu.
Wspinał się bez żadnego zabezpieczenia, szło mu to nad wyraz sprawnie. Czasem nawet pozwalał sobie na nieco bardziej ryzykowne wybicia, przechwyty bez trzech punktów podparcia… Z pewnością nie była to dla niego pierwszyzna.
Wycelował właśnie w próg pokoju, z którego opadła cała ściana. Zawiesił się na nim rękami, podciągnął się…
Zawył z bólu, kamera zarejestrowała setki szczurów, kłębiących się przy jego rękach. Wnet zaczął osuwać się bezwładnie. Widać było ścianę, szybko uciekającą w górę. Poszarpane, skrwawione kikuty rąk próbowały zatrzymać upadek, wodząc po murze bezradnie i znacząc na nim ciemny, zapewne krwawy ślad. Obraz wciąż uciekał w dół, w ślad za nim pomknęła rzeka szarych ciał. Rozległo się głuche uderzenie, wrzask urwał się, obraz znikł.
– So far so good… – mruknął Kamieńczyk do siebie.
„10” KIA. Marszałkowska.
Popatrzył na komórkę. Przez chwilę pożałował, że nie nakazał Kajmanowi i Artyście odmeldowywać się na każdym etapie, ale wnet machnął ręką. Tak lepiej, tak bezpieczniej. I im też będzie łatwiej, niewątpliwie.
Tymczasem organizatorzy zrobili krótki przegląd uczestników Wyścigu.
Obraz z jedynką, ciemny.
„Dwójka” walczył w tunelu metra, otoczony przez coraz bardziej zacieśniający się krąg zielono-czarnych ciał.
„Trójka” klęczał na rogu Filtrowej i Krzywickiego, klnąc pod nosem w kierunku wciąż nie chcących odejść Stróżów.
„Czwórka” wbiegł na wykafelkowaną, pustą salę prosektoryjną w Collegium Anatomicum. Przemykał wśród dużych, marmurowych stołów z rzeźbionymi rynienkami odpływu.
Obraz z kamery piątej, ciemny.
„Szóstka” dotarł właśnie do Hali Mirowskiej. Wszedł do budynku, usiadł na schodach na piętro. Sapał ciężko, zmęczony.
„Siódemka” dochodził także do Hali Mirowskiej, wejściem od Ptasiej, poruszając się wyjątkowo ostrożnie.
„Ósemka” przyglądał się posterunkowi Stróżów na Placu Bankowym. Spojrzał znowu na sterczący mu wciąż z ramienia pręt i ruszył w kierunku opuszczonej obecnie bazy Drwali, za którą znajdował się posterunek. Widocznie postanowił poprosić o pomoc.
„Dziewiątka” mijał właśnie na poszarpane zwłoki „Dziesiątki”, przedzierając się wśród trupów i wraków Marszałkowskiej. Tłum szczurów wciąż kłębił się nad trupem; szeroki, ciemny pas, biegnący przez kombinezon, był coraz słabiej rozpoznawalny. „Dziewiątka” rzucił tylko krótkie „o kurwa!” i przyśpieszył ruchy.
Dziesiąty obraz był ciemny.